Rozdział 39

315 12 28
                                    

Grady

Osiem miesięcy później...

Cholera, jeszcze nigdy się tak nie denerwowałem. Siedzieliśmy sobie w kuchni, jedliśmy śniadanie, kiedy nagle o 8:04, dwunastego grudnia, Ivy odeszły wody. Złapałem ją żeby się nie przewróciła, a potem najszybciej jak to było możliwe dostaliśmy się do samochodu. Wcześniej tylko zgarnąłem torbę z jej rzeczami, która już od dłuższego czasu leżała przygotowana pod łóżkiem.

Do szpitala jechałem jak wariat, zapewne łamiąc wszystkie możliwe przepisy, ale teraz miałem to gdzieś. Mogli mi naskoczyć. Musiałem dowieźć Ivy na czas, bo raczej nie miałem w planach odbierania porodu w samochodzie. Nawet nie powinienem rozważać takiej opcji. Przez to, że Ivy głośno krzyczała, tylko się bardziej denerwowałem.

Zdążymy, zdążymy, zdążymy.

I się udało. Wprowadziłem ją do szpitala, podsunęli nam wózek inwalidzki, a potem zabrali Ivy. Nie wiem czy chciałem być przy porodzie, ale Ivy na tym zależało. Zebrałem się w sobie i pobiegłem za nimi. Zaraz miałem zostać ojcem i to działo się, kurwa, naprawdę. Teraz nie było odwrotu. Niby mieliśmy dużo czasu, który minął jak z bicza strzelił. Cholera. Minął prawie rok odkąd poznałem Ivy. A teraz zaczynała rodzić. Nie wiem czy byłem dostatecznie przygotowany, ale musiałem być. Musiałem zebrać się w sobie, bo ona mnie potrzebowała. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem.

Nie wiem ile czasu minęło, nie wiem co działo się przez ten czas. Wiem jedno. Stałem obok Ivy, a ona ściskała mi dłoń jak w imadle. Jeszcze trochę, a byłaby w stanie połamać mi kości. Jednak nie narzekałem. Szeptałem uspokajające słowa, które miały podnieść na duchu również mnie.

- Świetnie ci idzie, skarbie. Za chwilę będzie po wszystkim.

- Ja chyba...- krzyknęła i zaczęła przeć. A ja zamknąłem oczy.- nie dam rady, Grady.

- Da pani radę.- wtrąciła położna, która przetarła mojej dziewczynie czoło mokrą szmatką.

Nie do końca wiem czy podobał mi się widok faceta w kitlu między nogami Ivy, ale co ja miałem do gadania? On tu jest lekarzem, nie ja.

A potem wreszcie to usłyszałem. Rozdzierający płacz dziecka. Nie chciałem się rozkleić, naprawdę.

- Jedno jest, proszę pani. Proszę przeć dalej.

No tak. Już parę miesięcy temu dowiedzieliśmy się, że mamy mieć bliźniaki. Chłopca i dziewczynkę.

Sebastian i Santana.

Na początku to było dla mnie niemałym szokiem, ale w końcu doszedłem do siebie. Najbardziej ucieszona to była moja mama, kiedy się dowiedziała. Już tyle razy nam opowiadała, jak to będzie rozpieszczać te maluchy.

W końcu się udało. Nasze dzieci były na świecie, a Ivy wręcz padła z wycieńczenia. Pocałowałem kobietę w czubek głowy.

- Brawo, Aniele. Dałaś radę.

- Wiesz co?- wyszeptała.- Nigdy więcej.

Zachichotałem, po czym puściłem jej oczko. Ivy tylko wywróciła oczami. Pojawiła się przy nas pielęgniarka, uśmiechała się szeroko.

- Czy tatuś zechce przeciąć pępowiny?

- Ja?- uniosłem brwi.- Sam nie wiem.

- To nic trudnego, naprawdę.- zapewniła.

Poszedłem za nią i wtedy mogłem spojrzeć na dzieci. Były czerwone, pomarszczone, ale moje. I już je tak mocno kochałem. O mój Boże. Jestem tatą.

**

Ivy była na sali poporodowej i właśnie ucinała sobie drzemkę. W pełni na nią zasłużyła, bo na pewno nadal była bardzo zmęczona po długim porodzie. A ja siedziałem obok niej, wysyłałem wiadomości do Aarona i czekałem. Aż w końcu przyjechała pielęgniarka z dziećmi. Od razu poderwałem się z krzesła. Kobieta uśmiechnęła się do mnie szeroko.

- Jak samopoczucie?- wyszeptała.

- Nawet dobrze. Z dziećmi wszystko w porządku?

- Tak. Teraz śpią. Zostawię je z panem, wrócę za jakiś czas by sprawdzić czy wszystko dobrze.

- Jasne, dziękuję.

Potem kobieta wyszła, a ja pochyliłem się nad łóżeczkiem w którym leżały maluchy. Były takie urocze. Rzeczywiście spały, ale po chwili zaczęły coś skomleć. A ja nie chciałem by zaczęły płakać, więc wolałem by nadal spały. Jednak to mi nie było dane. Może dzieci wyczuły moją obecność i chciały się przywitać? Sam nie wiem. Przecież się nie znam. Jeszcze. Jednak będę musiał się nieco poznać, skoro mam grać rolę dobrego tatuśka.
Kiedy kolejno zaczęły podnosić powieki, wtedy coś zobaczyłem. Mieli moje oczy, identyczne. Na tą myśl zrobiło mi się ciepło na sercu i zacząłem się uśmiechać jak głupi.

Na twarzy Santany pojawił się jakiś grymas, który od razu mnie zaalarmował.

- Nie, nie, nie.- wymruczałem.- Nie płacz, proszę cię. To wcale nie ułatwi mi sprawy.

Nie wiedziałem co zrobić kiedy zaczęła kwilić. Sebastian znowu zasnął, ale ona mi się przyglądała. Świdrowała mnie tym wzrokiem, niemal tak samo przenikliwym jak u jej matki, która sobie spała, kiedy ja tu miałem mini zawał. W końcu postanowiłem coś zrobić, i po prostu wziąłem córkę na ręce. A wtedy się uspokoiła, ale wciąż na mnie patrzyła. A ja lekko kołysałem to małe zawiniątko w ramionach.

- Ładnie razem wyglądacie.- usłyszałem cichy głos Ivy.

Spojrzałem na nią. Już nie spała, ale uśmiechała się lekko. Przetarła oczy, odgarnęła włosy z twarzy.

- Jak się czujesz?

- Lepiej. A ty?

- Słabo.- zachichotałem.- Mają moje oczy, widziałaś?

- To im się poszczęściło. Najpiękniejsze oczy na świecie. Boże, tak bardzo się bałam, że coś mogłoby pójść nie tak.

- Na szczęście się udało, a teraz są z nami. Myślisz, że jakoś wszystko ogarniemy?

- Na pewno. A jak nie, to mamy masę ludzi do pomocy. Moja mama już planowała przerobić nieco mój dziecięcy pokój, żeby co jakiś czas zabierać do siebie dzieci.

- Moja miała to samo w planach.- przewróciłem oczami.- Czyli nie zostaniemy ze wszystkim sami.

- Chciałabym być dobrą mamą.

- Będziesz.- podszedłem do łóżka, po czym podałem jej córkę.

Sam wziąłem na ręce Sebastiana, po czym usiadłem na łóżku obok Ivy. Oparła podbródek na moim barku, i tak sobie siedzieliśmy. Chłonęliśmy to wszystko co się wydarzyło. Pewne sprawy nadal do mnie nie docierały, ale jakoś się przyzwyczajałem. Bo teraz miałem naprawdę wszystko. Wszystko czego chciałem, ale na początku nawet o tym nie wiedziałem. Skupiałem się wyłącznie na Ivy oraz naszych bliźniakach, ponieważ to oni stanowili teraz moje wszystko. Nigdy nie chciałbym tego zamienić, nawet na wszystkie skarby tego świata.

- I teraz będzie dobrze, prawda?

- No jasne, że będzie.- uśmiechnąłem się pod nosem.- Uratowaliśmy nasze jutro, Aniele. Teraz może być tylko lepiej.

Save our tomorrowWhere stories live. Discover now