Rozdział 6

269 21 38
                                    

Grady

Przed pójściem do baru, jednak musiałem wstąpić do mieszkania. Chciałem jedynie przebrać koszulkę na czystą, i miałem się spotkać z resztą na miejscu.

Wygrzebałem klucze z kieszeni, otworzyłem drzwi i wtoczyłem się do środka. Rozejrzałem się niespokojnie. Było dziwnie cicho, co ani trochę mi się nie podobało.

- Młody?- krzyknąłem.- Gdzie się schowałeś, Potworze? No chodź tu do tatusia.- pochyliłem się, zrobiłem dwa kroki.

W końcu usłyszałem małe kroczki na panelach. Przykucnąłem, a mały wypadł z sypialni, po czym na mnie wyskoczył. Wziąłem go na ręce, przytuliłem do siebie. Poczułem lizanie na szczęce, a biała kulka wtuliła się we mnie mocno.
Mój kochany White Terrier, którego naprawdę nazwałem Potwór, chociaż go nie przypominał. To właśnie moje dziecko.

Wciąż atakował mnie językiem, a ja próbowałem go jakoś odpędzić, ale się nie dawał.

- Wyluzuj, stary.- zaśmiałem się.- Ja też tęskniłem. Głodny?

Potwór zaszczekał wesoło. Miałem wrażenie, że potakiwał łebkiem. Uśmiechnąłem się, wciąż trzymając go w ramionach.

- Oczywiście. Zdziwiłbym się, gdybyś nie był.

Podniosłem się z podłogi, trzymając Potwora na rękach, poszedłem w kierunku kuchni. Nasypałem mu karmy do miski, patrzyłem jak pałaszuje, aż mu się uszy trzęsą. Natomiast ja poszedłem do sypialni, gdzie wygrzebałem czysty, granatowy T-shirt. Wciągnąłem go na siebie, ostatni raz spojrzałem w lustro. Włosy parę razy przeczesałem palcami. Portfel i telefon miałem w samochodzie, a więc chyba nic więcej nie było mi potrzebne.

Kiedy miałem już wychodzić, ostatni raz spojrzałem na psa. Jak zwykle chciał mnie odprowadzić, więc musiał oderwać się od miski.

- Pilnuj domu, młody.- wytknąłem go palcem.- Za jakiś czas wrócę, więc masz być grzeczny.

Usiadł, uniósł łebek. Patrzył się na mnie tym ciemnym spojrzeniem, z wywieszonym jęzorem. Jak tu się nie rozczulić na widok takiego obrazka?
Kiedy wychodziłem, usłyszałem jak jeszcze szczeknął kilka razy. Zakluczyłem drzwi, a potem zacząłem zbiegać po schodach. Brak windy w tym budynku, zaczynał mnie dobijać, poważnie. Mieszkałem na piątym piętrze, więc nie mogłem powiedzieć, że to bardzo źle, ale jednak wolałbym nie biegać kilka razy dziennie to w górę to w dół. Wolę jednak bieganie po płaskim terenie.

Przed klatką natknąłem się na panią Forbes, emerytowaną pielęgniarkę. Bardzo urocza, miła kobieta.

- Oh, dzień dobry, Grady.- A także gadatliwa, no właśnie.- Piękny mamy dzień, prawda?

- Owszem, kochana sąsiadeczko.

- Wyobraź sobie, słoneczko, że specjalnie wybrałam się do sklepu, a oni mi powiedzieli, iż już nie mają porów. No i jak zrobię sałatkę?

- A to pech. Może lepiej poczekać do jutra.- zaproponowałem.

Przestępowałem z nogi na nogę.

- Biegniesz gdzieś?

- Tak, jestem umówiony ze znajomymi. Chętnie bym jeszcze z panią porozmawiał, ale bardzo mi się spieszy.

- Oczywiście, kochanie. Nie będę cię zatrzymywać. Do zobaczenia!

Wyminąłem kobietę, uniosłem dłoń by się pożegnać, a potem pospiesznie wpakowałem się za kierownicę. Przekręciłem kluczyk w stacyjce, i wyjechałem z parkingu. Kierowałem się do baru, w którym mieliśmy się spotkać.

Save our tomorrowWhere stories live. Discover now