Rozdział 2

329 24 21
                                    

Grady

- Czyli nie lubisz dzieci, tak?- westchnąłem cicho.

Patrzyłem na siedząca naprzeciwko mnie dziewczynę. Miała dziewiętnaście lat, wisielcze podejście do życia i nie miałem pojęcia, dlaczego przyszła na tą rozmowę. Z każdą kolejną minutą, byłem coraz bardziej zrezygnowany. Wsparłem głowę na dłoni. Błagałem w myślach Molly, Cassie, Rogera, nawet marudnego woźnego, pana Parkinsa, żeby ktoś tutaj wszedł i przerwał tą dziwną rozmowę. Ta dziewczyna, chciała zostać wolontariuszką, ale nie wiedziałem z jakich pobudek. I na pewno nie zamierzałem się na to zgadzać, ale ciężko mi szło zakończenie tej rozmowy.

Anioł siedzący na moim ramieniu, mówił: Nadal bądź miły, Grady. Zaraz skończycie. Natomiast ta zła część mnie, która była raczej niewielka, mówiła: Wywal dziewczynę, i tak nie ma tu czego szukać.

Oczywiście kierowałem się anielskimi popędami, i z rozdziawionymi ustami słuchałem o tym, jak to dzieci wyprowadzają ją z równowagi, i w ogóle nie umie sobie z nimi poradzić. Nawijała niczym katarynka, i serio bałbym się z nią zostawić jakieś dziecko. Po tym co usłyszałem… no błagam!

- Poczekaj chwilę, stop.- uniosłem dłoń, żeby przestała tyle mówić.- Skróćmy sprawę do minimum. Z tego co rozumiem, nie kręci cię niańczenie bachorów, jak to ładnie ujęłaś, więc zapytam. Wiesz w ogóle gdzie trafiłaś? Przedstawiłem się w ogóle? Jeśli nie, zaraz to naprawimy. Grady Preston, właściciel ośrodka i kliniki dziecięcej, New Hope. Myślę…- uśmiechnąłem się cierpko.- że skończyliśmy. Mam jeszcze kilka rozmów, więc bardzo mi przykro, ale szukam kogoś… kto chociaż lubi mieć styczność z dzieciakami.

- Dobra, ale możesz tego żałować.- podniosła się z krzesła.

Kiedy wychodziła, wciąż jej się przyglądałem.

- Szczerze wątpię.- wymruczałem pod nosem.

Zerknąłem na listę, którą dała mi Molly. Wykreśliłem pierwszą osobę, zostały jeszcze trzy. Chłopak i dziewczyna na wolontariat oraz studentka medycyny, w sprawie praktyk w klinice. Dobra. Mogłem to jakoś przełknąć.

Szeroki uśmiech, Grady. Tak jak zawsze. Będziesz sobą. Nikt gorszy już się nie pojawi, prawda?

Telefon leżący na biurku się rozdzwonił. Odebrałem od razu, kiedy zobaczyłem, że to Molly.

- No?- wymruczałem, bawiąc się długopisem.

- Chłopak już przyszedł. Mogę go do ciebie wysłać?

- Dawaj go tutaj.- westchnąłem cicho.- Jestem gotowy do walki. Jakie sprawia wrażenie?

- Przyjemne.- wymruczała.

- Serio? To może posadzę go obok ciebie przy recepcji, żebyście razem mogli kolorowe pisemka oglądać?

- Nie miałabym nic przeciwko, szefie.- zaśmiała się.- Poza tym, za jakiś czas będę musiała wziąć pilny urlop. Słyszałeś co się szykuje?

- Nie, ale zapewne mi powiesz. Byle szybko.

- Sloane Kensington, będzie w Minnesocie! Muszę jechać się z nią spotkać. Kurczę, uwielbiam laskę!

Tak. O tym wiedziałem, ale nie sądziłem, że to aż tak huczne wydarzenie. Przyjeżdżali razem z Antonem, tylko nie wiedziałem dokładnie kiedy.

- Dobra. Dawaj mi tu tego chłoptasia.- wywróciłem oczami.- Może ten nie wyssie ze mnie resztki energii.

**

Po dwóch kolejnych rozmowach, byłem wykończony psychicznie. Co ludzie, którzy nie za dobrze radzą sobie z dziećmi, robią u mnie? Nawet jeśli to tylko wolontariat, to jednak muszę mieć kogoś, komu zajęcia z dzieciakami by nie ciążyły. Jeszcze ta dziewczyna na praktykę. Skoro studiowała medycynę, zaczęła ostatni rok, to musiała się znać na rzeczy. Oby tak nie było, bo czwarty raz nie zniosę takiego lania wody.

Save our tomorrowजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें