Rozdział 25

256 23 4
                                    

Tępo patrzyła w koronę leżącą na stole tuż przed nią. Mimo piękna wszystkich brylantów i czegoś na wzór złota, nie przypadła jej do gustu ani trochę. Zdjęła ją przy pierwszej okazji. Miała totalnie inny kształt niż u innych władców, w końcu była stworzona dla kobiety. Jedynie kolor jej strefy zgadzał się z powysadzanymi kamykami.

Korona od razu zaczęła jej ciążyć, choć na głowie wydawała się dosyć wygodna. Nadal nie potrafiła uwierzyć, że doszło do czegoś tak absurdalnego. Nawet nie chciała wiedzieć, co myśleli o niej wszyscy mieszkańcy. Pragnęła tylko wrócić do swojej szarej rzeczywistości.

- Przyzwyczaisz się – mruknął Asher, a sądząc po jego wyrazie twarzy, stał obok niej już od dłuższej chwili.

Wzruszyła ramionami, nadal obojętnie spoglądając na koronę. Pierwszy westchnął cicho, choć spodziewał się, że tak będzie. Chwycił przedmiot w dłonie i delikatnie ułożył go na głowie dziewczyny.

Tam, gdzie jej miejsce.

Nie zareagowała. Dopiero na wieść o wyjeździe do Czwórki ruszyła się z krzesła. Przez całą drogę samochodem, miał wrażenie, że nie zwracała na nic uwagi. Dał jej spokój, wiedząc, że potrzebowała ułożyć w głowie kilka spraw. Sama. Tym razem nie zamierzał pomagać. Nawet nie próbował naprowadzić jej na żadną ze ścieżek.

Miał jeszcze czas.

Ocknęła się ze swoich myśli dopiero, gdy znaleźli się w głównym szpitalu. Marcel od razu wskazał jej kierunek, w którym znajdowała się sala jej przyjaciela. Pobiegła tam szybkim krokiem, najwyraźniej dość dobrze przyzwyczajając się do nowych, wysokich butów.

- Czy wyraziłem zgodę? – spytał Pierwszy chłodno, patrząc na swojego ochroniarza uważnym wzrokiem.

Marcel wzruszył ramionami. Znał swojego władcę na tyle długo, że jego gadki przestały go ruszać. W końcu nie zrobiłby nic swojemu kuzynowi, prawda?

Jesteś pewien?

Pierwszy westchnął przeciągle, kiwając głową głównemu lekarzowi szpitala, który krótko poinformował go o stanie Chrisa. Podsumowując – mogło być gorzej, więc wyzdrowieje. Nie chcąc przegapić ustawionego przez siebie przedstawienia, skierował się w kierunku sali, zostawiając trajkoczącego lekarza w tyle. Marcel oczywiście ruszył za nim, choć wcale nie podobało mu się podsłuchiwanie Anabelle. Nawet, jeśli tylko przez szybę.

Przez moment nie wiedziała, co powiedzieć. Widząc swojego przyjaciela na szpitalnym łóżku, omal łzy poleciały jej z oczu. Chris był już przytomny, jednak też milczał, nie mogąc oderwać wzroku od Any. Wyglądała więcej niż pięknie...

- Anabelle – wymruczał w końcu, lekko rozchylając ramiona.

Wtuliła się w niego niemalże od razu i mimo, że zrobiła to nadzwyczaj delikatnie i tak poczuł ukłucie w miejscu rany, choć nie zwrócił na to większej uwagi. Gdy czarnowłosa odsunęła się od niego, spojrzał na nią pytająco, ale nie zdążył wydusić z siebie słowa, bo od razu dostał od niej siarczysty policzek.

- Należało mi się – przyznał, w duchu ciesząc się, że nie był w pełni zdrowy, bo na pewno by się nie powstrzymywała, a jemu odpadłaby szczęka.

- Jesteś popieprzony – oznajmiła, ścierając łzy z powiek.

- Wiem.

- Jak mogłeś wymyśleć coś takiego? Jak mogłeś postawić mnie w takiej sytuacji?!

Milczał przez chwilę, próbując ułożyć to sobie w głowie. Z jakiego powodu tak postanowił? Sam nie wiedział, po prostu to czuł. Czuł, że to odpowiedni krok.

WładczyniWo Geschichten leben. Entdecke jetzt