Rozdział 4

377 28 15
                                    

- Jones, O'Brien i White, patrol przy północnej granicy – mruknął pod nosem Oswald, czytając rozpiskę patroli na tamten dzień.

Ana spojrzała sugestywnie na chłopaków. Rzadko zdarzało się, żeby byli razem, a szczególnie po tym, jak podpadli generałowi.

Bez zbędnego słuchania o przydziale pozostałych, zasalutowali i wyszli z jadalni, od razu kierując się do zbrojowni. Wzięli po pistolecie i karabinie na osobę, po czym ubrali kamizelki oraz hełmy. Gotowi, zapisali swoje nazwiska na karcie wszystkich przychodzących i opuszczających bazę i ruszyli w drogę.

W drodze do centrum miasta zauważyli poprzednią grupę, którą akurat mieli zmienić. Ana przewróciła oczami. Coś często miała to "szczęście", żeby trafić na Pryszczatego Palanta.

- Kogo moje oczy widzą... - zaczął Matt, uśmiechając się łobuzersko, jak miał w zwyczaju. – Jak zwykle błyszczysz urodą, Ana.

- To samo mogę powiedzieć o twoich pryszczach – odparła czarnowłosa obojętnie, a Chris i Jake ledwo zdusili swoje uśmiechy.

- Jak zwykle na ostro. – Matt zaśmiał się. – Mam nadzieję, że jesteś taka sama w ł...

- Wybacz, ale wolę nie zarazić się od ciebie jakimś świństwem, więc nie będziesz miał okazji tego sprawdzić – przerwała mu Ana, posyłając mu jedno ze swoich zimnych jak lód spojrzeń.

- Zobaczymy, słodziutka. – Chłopak wraz z kolegami przeszedł obok dziewczyny.

Gdy ta była już niemal pewna, że dał sobie spokój, ten bez krzty kultury klepnął ją w tyłek.

- O chłopie, masz przesrane – zagwizdał Chris, a Ana nie wstrzymywała się ani chwili dłużej.

Z całą siłą odwróciła się twarzą do Matta i wymierzyła pięścią prosto w jego nos, na co usłyszała chrupnięcie i krzyk bólu chłopaka. Nie żałowała ani odrobinę.

- Jeszcze się policzymy! – krzyknął, zasłaniając ręką krwawiący nos i oddalając się.

Gdy on oraz jego znajomi zniknęli z zasięgu wzroku, Jake od razu wybuchł głośnym śmiechem, a Ana uderzyła go w ramię.

***

Czarnowłosa przełknęła ślinę, przechodząc przez tak dobrze znane jej uliczki. Odwróciła wzrok od jakiegoś bezdomnego starca, który od kilku miesięcy posyłał jej to samo puste spojrzenie. Jednak co miała zrobić, skoro protokół zakazywał dawania czegokolwiek zwykłej ludności? Żołnierze mogli jedynie patrzeć na szerzącą się nędzę, jakim było to zapyziałe miasto zwane Piątą Strefą. Choć oczywiście często to prawo łamali.

- Pani Anabelle! – krzyknęła  z oddali dziewczynka, podbiegając do czarnowłosej i tym samym wyrywając ją z chwilowego otępienia.

Była strasznie wychudzona. Jeszcze bardziej niż ostatnio. Teraz Ana mogła policzyć jej wszystkie kości nawet przez materiał szarej, brudnej sukienki, a raczej jakiejś za dużej koszuli.

Ubóstwo szerzyło się w tej strefie coraz bardziej. Sama doskonale o tym wiedziała. Nie wszyscy żyli na ulicy – byli tu tylko, albo i aż ci, którzy nie byli zdolni do pracy w fabrykach oraz nie mieli, gdzie się podziać. Najgorzej miały jednak dzieci, które po stracie rodziców ledwo radziły sobie same na ulicy.

- Pani Anabelle? – spytała niepewnie dziewczynka, patrząc swoimi niebieskimi tęczówkami prosto w oczy czarnowłosej.

Ana pogłaskała ją lekko po głowie. Elise miała zaledwie osiem lat i już doznała takiego cierpienia, jak życie w tej zasranej strefie.

Chris spojrzał ukradkiem na przyjaciółkę, wyczekując od niej jakiejś reakcji. Sam doskonale znał małą Elise i musiał przyznać, że w jakiś sposób traktowała z natury chłodną czarnowłosą niczym swoją siostrę.

WładczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz