Rozdział 24

264 20 10
                                    

Siedziała w cichym apartamencie, aż zrobiło się ciemno. Przez cały czas zastanawiała się, jak do tego wszystkiego doszło. W ogóle nie potrafiła znaleźć odpowiedzi, ciągle krążąc wokół tego błędnego koła.

Kilka służek z willi Pierwszego próbowało do niej zagadać i przy okazji zachęcić do zjedzenia obiadu, ale ona nadal nie miała na to najmniejszej ochoty. Tylko pod wpływem Giselle cokolwiek tknęła. Kobieta przez jakiś czas przysiadła obok niej i czule pogładziła jej ramię, szepcąc jakieś słowa otuchy. Anabelle od dawna nie czuła czegoś takiego. Starsza służka nieco przypominała jej matkę i choć ciężko było się jej do tego przyznać, jej gest dał jej nieco ukojenia. Oczywiście nie pisnęła o tym ani słowa, nawet nie ruszyła się z miejsca, gdy Giselle musiała wracać do pracy.

Potem w dalszym ciągu siedziała sama, zakopując bose stopy w zmiętej kołdrze. Nawet nie zwróciła uwagi na ciche pukanie, ani na to, że ktoś wszedł do środka. Po głosie od razu rozpoznała, że to Marcel.

- Mam rozkaz zaprowadzić cię do Pierwszego - oznajmił łagodnie, podając jej kartonowe pudełko, które dość niechętnie przyjęła.

Widząc logo na wieczku, wiedziała, co znajdzie w środku. Nie pomyliła się, widząc kolejną parę kobiecych butów. Ku jej uldze, tym razem wyglądały normalniej, a po ich założeniu nie czuła już takiego dyskomfortu.

- Dobrze się czujesz? - spytał Marcel i korzystając z tego, że już wstała, nieco się do niej przybliżył.

Chłód w jej spojrzeniu ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył.

Westchnął cicho, oferując jej swoje ramię, na co ona tylko i wyłącznie popatrzyła na niego pytająco.

- Co ci jest? - skomentowała jego pozycję, kierując się już do drzwi.

Strażnik zaśmiał się pod nosem. To dość prawdopodobne, że i tego jeszcze nie znała. Był pewien, że jego władca nauczy ją, jak być damą.

Znała już drogę na pamięć. Tak naprawdę mógł posłać do niej służkę z informacją, jednak wolał przyprowadzić ją sam i przy okazji podpytać o jej samopoczucie. Choć i tak nie odezwała się do niego przez całą tą drogę. Gdy wpuszczał ją do paszczy lwa, mógł jedynie życzyć jej powodzenia. Tak naprawdę nawet on nie miał pojęcia, co w tej chwili planował jego władca.

- Podobno jesteś na skraju załamania - zaczął Pierwszy, siedząc na swojej ulubionej kanapie i popijając wino z kieliszka.

- Kto tak powiedział? - spytała szorstko, pozwalając sobie na brak szacunku i po prostu zajmując miejsce naprzeciw niego.

- Służka Giselle - odparł po chwili namysłu, jakby przypominając sobie jej imię. - Widocznie się o ciebie martwi.

- Niepotrzebnie. - Ucięła temat. - Po co chciałeś się ze mną widzieć?

Wzruszył ramionami i również jej nalał nieco wina do lampki. W pierwszym momencie chciała odmówić, nie zwykła pić alkoholu, zresztą nawet jej nie smakował w przeciwieństwie do niektórych. Teraz potrzebowała choć na chwilę się rozluźnić. Nawet w taki sposób...

Niepewnie upiła pierwszy łyk, z niezadowoleniem stwierdzając, że tego typu trunek musiał kosztować krocie.

- Nie smakuje? - spytał zainteresowany i korzystając z tego, że się na niego spojrzała, gestem zwrócił jej uwagę, jak trzyma się tego typu kieliszek. Poprawiła się od razu.

- Nie spodziewałem się, że może smakować tak... lekko? - odparła, nie do końca wiedząc, jak to nazwać.

- Nie lubisz alkoholu? - spytał zaciekawiony.

WładczyniWhere stories live. Discover now