„Ciebie nie ma, no i chyba się martwię"

Start from the beginning
                                    

Z powodu nazwanego Pieprzony Daniel Zając.

Bo, chociaż próbowałem to ukrywać, nadal nie radziłem sobie z jego śmiercią, a oni wiedzieli o tym lepiej, niż mogłem przypuszczać.

– Nie jesteśmy twoimi wrogami.

Standardowy tekst sprawiał, że zazgrzytałem zębami, ciesząc się, że padł on z ust dyrektora, a nie mamy, która wydawała się być po tej samej stronie, co ja.

– A jednak znajdujemy się po przeciwnych stronach barykady. Mam dość tego całego współczucia i otoczki dbania o mnie, co jak widać, wychodzi tylko na gorsze. Niech się pan po prostu zastanowi i da znać, czy w ogóle jest sens zabierać się za historię, bo mam zadanie, którego kompletnie nie kumam, więc wolałbym sobie oszczędzić, jeśli jednak mnie pan wywali. Już teraz czuję się wystarczająco źle, nie potrzebuję dodatkowo przypominać sobie, że jestem też debilem, z którego nie dość, że śmieje się ten sam rocznik oraz byli znajomi, to jeszcze młodsi gówniarze, z którymi utknąłem. A teraz przepraszam, ale idę zapalić, bo aż mnie, kurwa, nosi.

Wstałem z zajmowanego miejsca i wbrew samemu sobie, faktycznie wyszedłem, mrucząc potwierdzenie na pytanie mamy, która chciała się upewnić, czy będę kręcił się przy aucie. Jeden papieros nie wystarczył, a ja po skończeniu go szybko odpalałem drugiego, ale ten też nie pomógł. Ciężko oddychałem, niemal tracąc kontrolę, której ostatnio i tak miałem coraz mniej. Nie dopuszczałem do siebie tego, co się dzieje, za wszelką cenę odpychając żal oraz gulę w gardle. Musiałem wziąć się w garść, żeby nie rozwyć się na tym jebanym parkingu. Co pomyślałby sobie ojciec, widząc, kim się stałem? Jak bardzo zawiedziony byłby faktem, że co rusz wpakowywałem się w kłopoty i łamałem serce mamy?

Jakoś się trzymałem, naprawdę, ale trwało to do momentu, gdy poczułem na ramieniu dotyk kobiety, która szybko mocno mnie objęła, nie zważając na końcówkę papierosa trzymanego przeze mnie w drżących ustach. Kiedyś uważałbym to za totalnie lamerskie i żałosne, teraz otwarcie przyznawałem, że właśnie takiego rodzaju wsparcia od niej potrzebowałem.

Używka wypadła mi z ust i bez większych szkód spadła na ziemię. Miałem to jednak kompletnie gdzieś, oddając uścisk. Już nie tłumiłem szlochu, który bezradnie rozdarł moje gardło, a psychiczny ból stał się nie do zniesienia. On i fakt, że mamie też łamał się głos, gdy mówiła:

– Poradzimy sobie ze wszystkim, tak? Nie jesteś z tym sam, obiecuję. I już nigdy nie będziesz.

Chciałem jej wierzyć, jednak nie potrafiłem.

Czułem się niezręcznie gdy szliśmy wreszcie do auta. Próbowałem się ogarnąć, żeby uniknąć uciążliwych pytań Janka, ale okazało się, że jego tam nawet nie było. Zastanawiałem się, czy w ogóle wsiadał do środka, jednak otwarte drzwi i klucze w stacyjce sugerowały prawidłową odpowiedź.

Coś podpowiadało kłopoty, a ja wymieniłem z równie zaskoczoną mamą pełne przejęcia spojrzenia, tylko przez moment czując zawód na myśl, że go jednak nie było.

– Mówił ci coś, że jednak go nie będzie? – Kobieta zajmowała miejsce kierowcy i zapinała pasy, poprawiając się, bo usiadła na swój telefon. Sprawdziła powiadomienia, odblokowując jedno z nich, a potem zablokowała urządzenie, patrząc na mnie następnie z niepokojem.

– Zadzwoń do niego – nakazała. – Anka do mnie napisała – wyjaśniła, gdy przeglądałem zbiór kontaktów w telefonie w poszukiwaniu odpowiedniego pseudonimu. I, cholera, naprawdę byłem rozdarty, bo niby chciałem wiedzieć więcej, jednak czułem w powietrzu kolejną dramę i poważne kłopoty. Podsunęła mi swój telefon, a ja czytałem esemesa od matki Janka, ciesząc się, że nie było jej w pobliżu, bo nie wiem, jak by się to skończyło. Jednak nie było też jego, a jeżeli istniało spore prawdopodobieństwo tego, że on też przeczytał tę wiadomość, musieliśmy znaleźć go z mamą jak najszybciej, zanim zrobiłby coś głupiego.

Stuck in love | original storyWhere stories live. Discover now