Rozdział 15.

1.1K 58 58
                                    

Leon Demirow.

Jedziemy w stronę domu Tylera i Lauren, bo mój przyjaciel stwierdził, że musi się przebrać. Nie rozumiem czemu robi z tego ubioru wielki szum, przecież to w końcu tylko impreza. Równie dobrze mógłbym przyjść na samych bokserkach i nikt by nawet nie zauważył. Fakt, że sam pomysł tej imprezy jest spoko, ale niepotrzebnie tyle szumu wokół tego wszystkiego. 

Po jakimś czasie staję pod rezydencją mojej siostry i czekam aż łaskawie Tyler wyjdzie z mojego samochodu. Nie muszę na niego czekać, bo on przyjedzie z Lauren, więc na spokojnie mogę jechać do klubu. Spoglądam na mojego przyjaciela, który tak jakby pogrążył się w głębokim śnie. Nie chcę go budzić, jednak muszę, więc lekko szturcham go w ramię, przez co Tyler od razu otwiera oczy.

- Jesteśmy śpiąca królewno. – mówię, a on przytakuje i ziewa. – Nie wiem, czy to jest dobry pomysł, żebyś szedł dziś na te imprezę. Jesteś niewyspany i to przeze mnie.

- Nic mi nie będzie. – wzdycha, a potem odpina pasy i wychodzi z pojazdu. – Do później. – zamyka za sobą drzwi, a ja zaraz potem odjeżdżam spod posesji. 

Kiedy znajduję się na drodze, mój telefon zaczyna wibrować. Przelotnie spoglądam na wyświetlacz i zauważam SMS-a od Michaela. Marszczę brwi i odczytuję od niego wiadomość, która niebywale mnie rozśmiesza.

Michael.

Spotkajmy się na dachu budynku lotniska.

Czyżby syn marnotrawny się w końcu obudził? Osoba Michaela niebywale mnie zaczęła irytować odkąd dowiedziałem się, że typ startował do Tiny. Okłamał ją i zranił, co powoduje, że mam ochotę mu ukręcić kark i przysięgam, że jak mi się nie spodoba to co mi powie na tym jebanym lotnisku, to w końcu wpakuje mu kulkę w łeb. Rzucam telefon na miejsce pasażera i w ostatnim momencie skręcam w prawo, dzięki czemu znajduję się na drodze prowadzącej prosto na lotnisko. Już po kilkunastu minutach parkuję w najmniej widocznym miejscu na tyłach budynku lotniska, a następnie wychodzę z samochodu. Zabieram ze sobą broń i wkręcam w nią tłumik, tak dla bezpieczeństwa, a jego nigdy nie jest za wiele. 

Niezauważony wchodzę tylnymi drzwiami, przeznaczonymi tylko dla personelu, a już potem wchodzę po schodach i ostrożnie rozglądam się w poszukiwaniu potencjalnego niebezpieczeństwa. Jedyne co zauważam, to to, że kamery znajdujące się na ścianach nie świecą na czerwono, a to oznacza, że ktoś je wyłączył. Mały szczegół, a mówi wiele. Dobrze, że nie zmienili tych kamer na nowe, bo inaczej to gówno bym zobaczył. Z jednej strony to dobrze, że są wyłączone, ale z drugiej dają mi jasno do zrozumienia, że coś tu jest nie tak, przez co coraz bardziej mi się to wszystko nie podoba. Jednak nie tracę pewności siebie, bo to jest najgorsza rzecz jaką mógłbym zrobić. 

Kiedy jestem na samej górze, otwieram masywne drzwi na szerokość i przez chwilę czekam w ciszy, oczekując jakiś ostrzałów, jednak takowe nie nadchodzą. Ostrożnie wychylam się i rozglądam po całej przestrzeni, dziękując losowi za to, że dziś księżyc świeci jak pojebany. Powoli wchodzę na dach, trzymając przy sobie broń. W oddali zauważam opartego Michaela, który spogląda na samoloty, odwrócony do mnie plecami. Nie chowam broni, tylko podchodzę do niego po cichu, a kiedy jestem wystarczająco blisko zatrzymuję się za jego plecami i przykładam mu spluwę do pleców. Michael od razu się spina i przekręca lekko głowę w moją stronę. Wiem, że się boi, bo ma się bać. To ja tu rozdaje karty.

- Jestem tu w pokojowych zamiarach. – mówi i niepewnie odwraca się do mnie, spoglądając na pistolet. – Możesz to odłożyć.

- Mogę, ale tego nie zrobię, bo jesteś ścierwem, które nie będzie mi mówić co mam robić. – odpowiadam niemal warcząc, a on przełyka nerwowo ślinę. – Czego chcesz?

Ponad Życie Mafioza |ZAKOŃCZONE|Where stories live. Discover now