Rozdział 14

3.7K 255 25
                                    

          Leżał już od kilkunastu, a może i kilkudziesięciu minut na podłodze, nie mogąc wręcz złapać powietrza przez wypływające z jego jasnych oczu łzy. Miał dziwne uczucie, jakby to wszystko powoli wracało, jakby to był początek, zapowiedź tego, co miało niedługo znów dać o sobie znać i nękać go dzień w dzień, czyniąc tym samym z chłopaka swego rodzaju wariata. Kogoś nienormalnego. Bał się. Pomimo tego, że póki co były to tylko zwykłe łzy, przeraźliwe drżenie rąk, a właściwie całego ciała, on bał się, że może to być tylko cisza przed burzą. Że to tylko początek i już za chwilę to wszystko może przemienić się w coś gorszego, w to co przeżywał trzy lata temu. A nie chciał do tego wrócić. Nie chciał wrócić do tamtego okropnego stanu, o którym nie wiedział nikt oprócz niego i jego rodziców, których temat był dla niego bolesny, właśnie z powodu tych wszystkich wydarzeń mających miejsce trzy lata temu. Chciał o tym zapomnieć, wymazać to ze swojej pamięci, jednak tak czy siak to wszystko powracało, a ostatnimi czasy nawet zbyt mocno. Dlatego też nawet jedna głupia łza, która na jego policzku znalazła się z bliżej nieokreślonego powodu czy nagle zachodzące słoną cieczą oczy wzbudzały w nim niepokój. W końcu nie chciał, aby to powróciło oraz aby co najgorsze kiedykolwiek o tym wszystkim dowiedziała się Brooklyn. Obiecał jej, że nie będzie już miał przed nią tajemnic, obiecał to także sobie, ale wiedział doskonale, że ta sprawa nie może ujrzeć światła dziennego. Nie chciał bowiem, aby dziewczyna zraziła się przez to do niego, po prostu go zostawiła, bo był wręcz pewny, iż właśnie tak postąpiłaby po zobaczeniu go w sytuacjach podobnych do tych sprzed trzech lat, które okazje zobaczyć mieli jego rodzice. Nie chciał, aby go zostawiła. Nie chciał jej stracić. Po prostu nie chciał zostać sam z tym wszystkim. Ze swoimi kompletnie nieogarniętymi uczuciami, które czasami wręcz dusiły go we własnym ciele. Ze swoimi myślami rozproszonymi po całej głowie. Dlatego też postanowił, że przeprosi ją za ten jeden niewłaściwy ruch, ponieważ po pierwsze; nie chciał jeszcze bardziej się dołować, aby przypadkiem znowu to wszystko go nie dopadło. A po drugie; potrzebował jej bliskości. Potrzebował jej niczym powietrza i bał się, że ten jeden niewłaściwy ruch z jego strony mający miejsce tego samego dnia mógł zniszczyć to wszystko, co póki co udało mu się odbudować, skazując go tym samym na ponowne rozpoczęcie tego wszystkiego. Nie chciał jej stracić. 

~~

          Minęły dwa dni odkąd pogoda w Sydney nie ulegała zmianie i deszcz wciąż lał się z nieba w ogromnych ilościach, co dla mieszkańców tych okolic było nieco dziwne, zważając na to, iż zazwyczaj pogoda w mieście tym była piękna, codziennie świeciło oraz przygrzewało słońce, a na niebie ledwo dostrzec można było chociaż jedną chmurkę. Najwyraźniej niebo jednak postanowiło dostosować się do humoru Brooklyn, który od ich ostatniego spotkania nie miał się najlepiej i był przeraźliwie podły. Blondynka całymi dniami chodziła niezwykle przygnębiona, choć sama nie wiedziała, dlaczego jej organizm w tak krótkim czasie postanowił całkowicie zmienić swój wcześniejszy nastrój. Przecież Luke nie zrobił jej krzywdy, po prostu zapędził się i zrobił jeden niewłaściwy ruch. A jednak coś ukłuło ją wtedy oraz lekko uraziło, dlatego też postanowiła póki co poczekać na moment, kiedy wszystko to jej przejdzie i będzie znów gotowa na rozmowę z chłopakiem, ponieważ w tamtym momencie nie miała na to najmniejszej ochoty. Chciała po prostu pobyć sama ze swoimi myślami, które rozproszone po całej jej głowie, nie dawały jej ani chwili wytchnienia zmuszając do zapadnięcia w głębszą zadumę. Także i tamtego dnia, siedząc na parapecie przy otwartym oknie oraz wpatrując się w pokryte szarymi chmurami niebo, debatowała w głębi siebie na przeróżne tematy, te konkretne i te pozbawione głębszego sensu. Te ważne oraz te mniej ważne, które tylko niepotrzebnie zaśmiecały jej głowę. Robiłaby to zapewne dalej, gdyby nie fakt, że nagle do jej uszu dotarł znajomy głos i słowa piosenki, którą również dobrze znała.

          -Where are you and I'm so sorry, I cannot sleep I cannot dream tonight.- na dworze rozniosły się cichutkie słowa piosenki Blink-123, a niesamowity głos należący najwyraźniej do jakiegoś chłopaka przebił się przez ścianę deszczu, zapierając wdech w piersi siedzącej w dalszym ciągu na parapecie Brooklyn. Początkowo dziewczyna nie ruszała się z miejsca, wsłuchując się w ten niesamowity wokal, będąc pełną podziwu. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że jego właściciel musiał znajdować się tuż przed jej domem, gdyż słowa te były niezwykle wyraźne, pomimo tego, że osoba ta śpiewała dość cichutko, a przede wszystkim, miała dziwne wrażenie,że głos ten należy do Luke'a. Chcąc to sprawdzić, szybko zeskoczyła więc z parapetu i zamykając wcześniej otwarte na oścież okno, skierowała się szybkim krokiem do wyjścia z pokoju. Chociaż znajdowała się na klatce schodowej, a wszelkie okna w jej domu były zamknięte, ona dokładnie słyszała kolejne słowa tej dobrze znanej jej piosenki. Lekko zdezorientowana zbiegła szybko na piętro, gdzie kojąca melodia była jeszcze wyraźniejsza, a to zdawało się już ją nieco przerazić. Po dłuższej chwili nie ruszania się z miejsca, zastanawiając się czy przypadkiem nie zaczyna ona już wariować i wyraźnie słyszany przez nią głos nie jest przypadkiem wytworem jej wyobraźni, zorientowała się, że dobiega on tuż zza jasnych drzwi wejściowych. Nerwowym krokiem podążyła więc w ich stronę, niepewnie chwytając za srebrną klamkę, którą delikatnie, z lekkim zawahaniem pociągnęła w dół. Już przez szparkę u drzwi w jej oczy rzuciła się fioletowa bluza, którą nakryte było ciało siedzącego na schodach, przemokniętego do suchej nitki chłopaka. Otwierając szerzej drzwi zauważyła także wystające zza kaptura blond włosy, co od razu dało jej do zrozumienia kim jest ta tajemnicza postać.

          -Luke...- wyszeptała, nie mogąc wyjść z podziwu. Jego idealny głos roznosił się wręcz echem po całej okolicy, zagłuszając tym samym uderzające o pobliskie ulice krople deszczu oraz wiatr, który delikatnie poruszał liśćmi pobliskich drzew. Najwyraźniej nie usłyszał on więc jej cichego szeptu, który nie zdołał przebić się przez coraz większą ulewę. Brooklyn niepewnym krokiem ruszyła w przód, powoli stawiając jedną nogę na najwyższym schodku. W jej oczach zamajaczyły łzy. Łzy szczęścia. Nie mogła ona bowiem uwierzyć w to, że chłopak tak się dla niej poświęcił. Że kochał ją tak mocno, aby w tą przeraźliwą ulewę jak gdyby nigdy nic zasiąść na schodach przed jej domem i zacząć śpiewać, z nadzieją, że Brooklyn to usłyszy i wysłucha jego przeprosin. W końcu nie wytrzymała i uroniła kilka, srebrzystych łez, zakrywając swoje usta dłonią. -Luke.- powtórzyła tym razem pół szeptem i bez zastanowienia zbiegła szybko kilka schodków w dół, aby następnie zarzucić chłopakowi ręce na szyję i wtulić się z ufnością w jego przemoczoną bluzę. Lekko zdezorientowany Luke, który nawet nie zauważył, kiedy dziewczyna znalazła się na dworze tuż za nim, czując ciepło bijące od jej ciała, przymrużył delikatnie swoje oczy, z których po chwili wypłynęły łzy i mocniej przycisnął dziewczynę do swojej klatki piersiowej, jakby w obawie, że zaraz rozpłynie się ona niczym mgła lub pęknie jak bańka mydlana. 

          -Przepraszam.- wyszeptał w jej włosy, jeszcze mocniej wtulając się w jej ciało.

        I trwali tak w tym uścisku przez najbliższe kilkanaście, a może i kilkadziesiąt minut, zdając sobie sprawę z tego, że potrzebowali siebie nawzajem. Brooklyn potrzebowała Luke'a. Luke potrzebował Brooklyn. Że tak naprawdę to przy sobie nawzajem znajduje się ich miejsce na ziemi. I że warto będzie jednak wybaczyć chłopakowi, zapomnieć o tym wszystkim. Bo nie potrafiła bez niego żyć. Był dla niej całym światem. Wszystkim. A ona dla niego również. 

xxxxxxxxxxxxxxxxxxx


I Hate You ➡ l.hemmings ✔Where stories live. Discover now