Rozdział 26

1.4K 112 29
                                    

Poranne promienie słoneczne wdarły się niespodziewanie pod jego powieki, powodując tym samym, iż automatycznie otworzył swoje, jeszcze lekko zaspane, oczy, a zimny wiaterek delikatnie uderzył w jego twarz, przedostając się przez otwarty na oścież balkon. Nie do końca wybudzony jeszcze ze swojego głębokiego snu, począł przeciągać się na wszystkie strony, mrucząc przy tym coś niewyraźnie pod swoim nosem. Niespodziewanie na jego twarz wkradł się przy tym szeroki uśmiech. Nadszedł bowiem długo wyczekiwany przez niego dzień. Dzień, w którym wszystko miało się zakończyć, a on nareszcie miał uciec od swoich problemów i całej przytłaczającej go rzeczywistości. Od swojego życia, które wyrządziło mu wystarczająco dużo krzywdy. Bólu, którego nie potrafił jednak już dłużej znieść. Nie widział już najmniejszego sensu pozostawania w dalszym ciągu na tej planecie. Nie w takim stanie. Nie chciał bowiem ranić już dłużej Brooklyn. Nie chciał, aby musiała dłużej patrzeć na to jak piekielnie się męczy i nie chciał, aby była na niego narażona. W końcu Luke wraz z pogorszeniem swojego stanu stał się wręcz nieobliczalny. Jednego dnia potrafił zachowywać się tak, jakby wszystko było w porządku, jakby był normalnym nastolatkiem, jakby otaczające ich problemy nigdy nie istniały. Następnego dnia potrafił jednak diametralnie się zmienić i znowu zamienić się w wariata, który jest w stanie zrobić krzywdę nie tylko sobie, ale i osobą, które go otaczają. Stać się kompletnym wariatem, który nie potrafi nad sobą zapanować. Czuł, więc że odejście z tego świata będzie tym najlepszym wyjściem. Był gotowy na śmierć. W pełni przygotowany na to, co miało go spotkać. Sam obrał sobie taką drogę, dlatego też nie miał już zamiaru się wycofać. Nie było nawet takiej mowy.

     Nie chcąc budzić jeszcze Brooklyn, która odwrócona do niego tyłem nadal pogrążona była w głębokim śnie, wstał po cichu ze swojego posłania, czując że energia, którą posiadał dnia wcześniejszego, znowu uleciała z jego ciała, utrudniając mu tym samym chociażby poruszanie. Z ogromną trudnością podniósł się więc z łóżka, zaciskając przy tym swoje oczy oraz pięści i wykrzywiając usta w delikatnym grymasie. Kiedy wreszcie udało mu się stanąć na nogi, począł powoli przesuwać się w stronę wyjścia, lądując w końcu na korytarzu, z którego w niemal ślimaczym tempie przedostał się do kuchni. To tu bowiem spędzał zazwyczaj swoje poranki. Także i ten, ostatni w jego życiu, ranek spędzić miał w tamtym miejscu. Usiadł więc jak zwykle przy lekko uchylonym oknie i nachylił się delikatnie nad blatem, ciężko wzdychając.

     Nie mógł już doczekać się tego momentu, aż połknie garść tabletek i opróżni butelki, kładąc się następnie w samotności w jednym z pokoi, do których Brooklyn oraz on raczej nie zaglądali, nie mając takiej potrzeby. Z niecierpliwością oczekiwał tego momentu, aż jego powieki opadną w dół, a on powoli zacznie pogrążać się we śnie, odchodząc powoli samotnie w ciszy i spokoju. Odcinając się stopniowo od swojego ziemskiego, znienawidzonego przez niego życia. Czekał na to już od dłuższego czasu. Teraz kiedy ten dzień nadszedł czuł się naprawdę szczęśliwy. A wszystko przez myśl, że to już koniec. Że to już ostatnie chwile na tej planecie. Jedne z ostatnich uderzeń jego serca, nabranych w płuca oddechów, mrugnięć jasnymi oczami. Jedne z ostatnich spojrzeń rzuconych na ten cały otaczający go świat. Ostatnie momenty cierpienia, na które był tak długo skazany. Nadejść miał wreszcie ostateczny koniec. Koniec Luke'a Roberta Hemmingsa. 

     Z cichym westchnieniem podniósł się nagle ze swojego miejsca i niepewnie skierował w stronę lodówki, poczynając delikatnie uchylać jej drzwiczki. W środku miał nadzieję ujrzeć dwie butelki alkoholu, który przygotowany został specjalnie na ten wyjątkowy dzień. Wtem jednak jego usta szeroko się otwarły, a oczy zdezorientowane poczęły błądzić po zawartości wszystkich znajdujących się w środku półek. W miejscu, w którym jeszcze dzień wcześniej znajdowały się dwie butelki whisky teraz zdołał ujrzeć jedynie puste miejsce. Szybko odsunął się więc w tył, poczynając rozglądać się wokół siebie na wszystkie strony. To niemożliwe, aby butelki te od tak zniknęły. Może przeniósł je w inne miejsce i po prostu tego nie pamięta? Wręcz natychmiast rzucił się więc na półki, przeszukując każdą po kolei najdokładniej, jak tylko potrafił. W końcu natrafił na tę, w której mieścił się kosz, a wtedy jego serce zabiło mocniej.

I Hate You ➡ l.hemmings ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz