Rozdział 7

7.1K 423 21
                                    

Okay ten rozdział swoją beznadziejnością pobił ten poprzedni, ja was za to przepraszam, ale po prostu jak już zaczęło się powoli to wszystko pierdolić to spierdoliło się już do końca i wyszło takie masło maślane. Wybaczcie mi ten rozdział, a szczególnie jego drugą część, bo ona jest już po prostu żal gadać, masakra jakaś, WYBACZCIE MI

~~

          Czuł jak jej klatka piersiowa powoli unosi się oraz po chwili opada, podczas gdy nabierała spokojnie w swoje lekko rozchylone, zaróżowione usta świeże, ciepłe powietrze, marszcząc przy tym w uroczy sposób swój malutki nosek i wiercąc się delikatnie w jego silnym uścisku, w którym zamknął ją zaledwie godzinę temu. Jej bladą twarzyczkę rozjaśniał słaby blask księżyca oraz migoczące gwiazdy, których nocy tej na granatowym, ciemnym niebie znajdowało się miliony, a może i miliardy. Wyglądała dzięki temu niczym aniołek, słodki, malutki, całkowicie bezbronny aniołek, JEGO aniołek. Uśmiechnął się delikatnie, wciąż nie zaprzestając przyglądaniu się jej niewinnemu obliczu oraz powoli uniósł swoją prawą dłoń w górę, z zamiarem zgarnięcia z jej twarzy pasma blond włosów, chcąc zrobić to tak, aby dziewczyna nie obudziła się. Nie chciał jej budzić. Widział, że jest głęboko pochłonięta przez ten błogi stan, w który niedawno zapadła i nie miał wręcz serca jej budzić, pomimo tego, że planowali całą noc spędzić na rozmawianiu ze sobą oraz podziwianiu tego pięknego, nocnego nieba nad nimi. Na szczęście udało mu się odgarnąć kosmyk z jej twarzy bez budzenia blondynki, na co głęboko westchnął oraz oparł się o huśtawkę, na której aktualnie spoczywały ich wtulone w siebie ciała. I gdy już sam także miał zamykać swe zmęczone oczy z zamiarem oddania się objęciom Morfeusza, zauważył jak rękaw czarnego swetra Brooklyn powoli podwinął się. Księżyc jak na zawołanie jakby rozbłysnął jaśniejszym blaskiem, ujawniając tym samym te przeraźliwe rany na jej nadgarstkach, które niestety w niektórych przypadkach były świeże, najwyraźniej wykonane dnia poprzedniego. Przełknął głośniej ślinę, delikatnie unosząc jej dłoń w górę i przyglądnął się im uważniej, zauważając jak wiele blizn znajduje się na jej delikatnej skórze. Było ich zdecydowanie za wiele. Zdecydowanie. Wstrzymał na chwilę całe swoje powietrze w płucach, delikatnie chuchając zimnym powietrzem w te świeże rany, których na jej nadgarstku naliczył aż pięć. 

          Ona nie zasługiwała na cierpienie. Nie zasługiwała na ból. Ona zasługiwała na wszystko co najlepsze na tym świecie. A przede wszystkim... Nie zasługiwała na niego. Na kogoś tak zakłamanego, jak on. Nie. Ona zasługiwała na kogoś lepszego. Ktoś kto będzie z nią szczery, ktoś kto da jej wszystko co najlepsze, ktoś kto nie będzie kłamał, jak gdyby nigdy nic udawał kogoś kim nie jest. Wręcz natychmiast po jego policzku spłynęła słona łza, którą pospiesznie otarł wierzchem swojej dłoni i nabrał głęboko powietrza w swe płuca. Upewniając się, że dziewczyna śpi, delikatnie zdjął ze swojego nadgarstka mnóstwo kolorowych bransoletek, które nosił na nim całe dwadzieścia cztery godziny. Zdejmował je jedynie wtedy, gdy znowu dopadały go te chwile załamania, chwile kiedy nie miał już siły na nic, przegrywał tą wewnętrzną walkę ze samym sobą. Kiedy na jego nadgarstkach miały powstać nowe rany. I choć miał ogromną ochotę zaprzestać okaleczania swojego ciała, nie potrafił. To było silniejsze od niego. To było swego rodzaju uzależnienie. Jedni ludzie uzależniali się od hazardu, inni od picia, a inni zaś od narkotyków czy nikotyny. On natomiast uzależnił się od czegoś całkiem innego. Żyletki. Można wręcz powiedzieć, iż stała się ona jego przyjaciółką, co było dość głupie, jednak taka właśnie była prawda. Zawsze gdy miał jakiś problem, znów wracało w nim to poczucie beznadziejności, bezsilności to jej (a także swemu zeszytowi) zwierzał się z nich, choć zwierzenia wyglądały w całkiem inny sposób. 

          Westchnął głęboko, delikatnie przejeżdżając swym palcem wskazującym po wszystkich kolejnych bliznach, znajdujących się na jego nadgarstku. Wtem ciało Brooklyn niebezpiecznie poruszyło się, a jej powieki poczęły delikatnie drgać, zbliżając się ku górze. Przestraszony szybko pochwycił zdjęte wcześniej bransoletki z powrotem nałożył je na swój chudy nadgarstek i spojrzał na dziewczynę, która poczęła mlaskać swoimi ustami. Wyglądało to na tyle zabawnie, że cicho zachichotał oraz pogładził ręką jej błyszczące się w blasku księżyca włosy, na co na jej twarz wpłynął delikatny uśmiech.

I Hate You ➡ l.hemmings ✔Where stories live. Discover now