Rozdział XLIII

5.9K 628 164
                                    


Są takie dni, gdy wstajesz i nie masz bladego pojęcia, co robić. A najgorsze, że nie masz najmniejszej ochoty robić cokolwiek i chcesz tylko zakopać się pod bezpieczną i ciepłą otuliną z kołdry i nie wyściubiać nosa na zły, okrutny świat. Tak po prostu.

Ale mi nie było to dane.

Amanda z samego rana zaczęła dobijać się do pokoju, żądając relacji z zawodów i chcąc, nie chcąc, musiałam jej otworzyć. Ale gdy zobaczyła moją minę, jej entuzjazm odrobinę wyparował i ostrożnie zamknęła drzwi, a ja poczłapałam w stronę łóżka, by zagrzebać się w swoim kokonie.

Wczoraj wróciliśmy późno, a ja wciąż udając osłabienie, powlokłam się prosto do pokoju. I naprawdę czułam się słabo. Naprawdę. Dosłownie mdliło mnie, gdy zaczynałam o tym wszystkim myśleć. I postanowiłam przestać. Tak, po prostu przestać myśleć. Ale w praktyce jest to dużo cięższe do zrealizowania niż się wydaje. Dlatego przeciwnie do zamierzonego celu – myślałam, ale wiele z tych obmyśleń nie wynikło. I wciąż czułam jakbym tonęła w wirze wody, nie mając się czego chwycić, nie mając żadnego podparcia, a wir wciągał mnie coraz głębiej i dalej, szumiąc kłamstwami, spiskami i czającym się na dnie niebezpieczeństwem...

Zadrżałam pod kołdrą.

– Co się dzieje? – zapytała Amanda.

Wyściubiłam oczy spod kołdry i otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale sama nie wiedziałam, od czego zacząć. Od porwania, kłamstw czy dziwnego zachowania łowców i Lilki? I czy w ogóle zaczynać? Czy zdradzając jej te wszystkie sekrety, nie narażę jej na niebezpieczeństwo? Czy już nie jest w to wplątanych zbyt wiele osób?

Amanda spojrzała na mnie z urazą, oparła dłonie na biodrach i westchnęła przeciągle.

– Dobra, cokolwiek się stało, nie będziesz mi tu zdychać pod kołdrą. I nie ma takiego problemu, którego nie dałoby się rozwiązać za pomocą... zakupów! – uśmiechnęła się, a widząc mój pogłębiający się grymas, dodała: – No już, już, ubieraj się, idziemy na miasto, nie pogrzebiesz mi się tu żywcem.

Nagle przypomniałam sobie, że akurat w tej toni mam jeszcze jedną deskę ratunku.

– Mam szlaban... – powiedziałam niby z żalem, ale niestety zabrzmiało to jak wymówka.

Na moment się naburmuszyła, a jej czoło pokryło się zmarszczkami. Ale nie na długo.

– Dobra, dobra. Zostaw to mnie. Ty się zbieraj. No już, już, nie ma nic gorszego niż zakopywanie się w kołdrze, gdy masz gorszy dzień. Zaraz wracam. – I z tymi słowami wyślizgnęła się z mojego pokoju.

Westchnęłam ciężko i poszłam się wymyć. Zakupy to była ostatnia rzecz, na którą miałam ochotę, ale wiedziałam, że z tym zakopywaniem się w kołdrze miała rację. Nie było nic gorszego, niż pogrążać się w marazmie. Musiałam na chwilę odsunąć od siebie nieprzyjemne myśli i zwalające mi na głowę problemy i uciec. Na chwilę.

Gdy skończyłam się zbierać, usiadłam na łóżku i zapatrzyłam się w przestrzeń za oknem. Nie powinnam poddawać się apatii, szczególnie że mój mózg musi działać, rozwiązywać tę chorą sytuację i znaleźć jakieś wyjście, ale ona nadeszła sama. Dlatego po prostu wpatrywałam się w pociemniałe chmury. Znowu, znowu ciemne chmury, które miałam wrażenie, że nigdy stąd nie znikają, nie dopuszczając ani jednego przesmyku światła do tego miejsca.

Rozległo się pukanie, więc wstałam i otworzyłam. Ale to nie była Amanda.

– Możemy pogadać? – zapytał Wiktor.

Z jednej strony miałam wielką ochotę krzyknąć „Nie!" i trzasnąć mu drzwiami przed nosem, ale z drugiej wiedziałam, że to bardzo głupie rozwiązanie i nijak mi to nie pomoże. Otworzyłam szerzej, nie mówiąc ani słowa, a gdy je zamknęłam, obróciłam się do niego.

Nieidealna ✔Where stories live. Discover now