Rozdział XLII

5.6K 650 110
                                    

Walki toczyły się dalej. Wiktor wygrał dwie, ja wciąż tylko jedną, ale czekałam na kolejną. Reszta naszej drużyny również radziła sobie nieźle i na razie tylko jeden uczestnik pożegnał się z dalszymi rozgrywkami. Pod tym względem nawet kobietka z notesem zaczęła patrzeć na nas przychylniej. Trener wrócił do hali i powiedział, że Lilka czuje się już dobrze i znajduje się w sali medycznej pod opieką lekarza, więc my mamy się skupić na walkach.

Łowcy wydawali się jeszcze bardziej rozdrażnieni niż wcześniej. Miałam nadzieję, że to nie przeze mnie, ale jakiś wredny chochlik w głowie powtarzał, że nie spuszczają ze mnie oczu. Starałam się jak najmniej na nich patrzeć, koncentrując na rozgrywkach, jednak ta ich „baza" mnie martwiła. Wiktor również nie wyglądał na uspokojonego, co jakiś czas wracając do nich wzrokiem i jeszcze mocniej zaciskając pięści.

Może powinnam być na niego wściekła i jakaś część mnie wciąż miała ochotę mocno mu przywalić, ale to wszystko zostało przykryte przez coraz mocniej obezwładniające mnie przerażenie. Bałam się logicznego ciągu myśli w mojej głowie. Zdawałam sobie sprawę, że skoro Wiktor i Olek współpracowali z rządem, wiedzieli o czym mówią, ostrzegając mnie przed łowcami... przed nimi. Wiedzieli również znacznie więcej o LOGiNie i o grożącym niebezpieczeństwie z ich strony. A skoro to wszystko było prawdą, to zainteresowanie Lilką świadczyło o tym, że i ona jest Inshi i musi mieć jakieś miejsce w ich „bazie". W której mnie nie było. Na razie.

Cholera.

– Wolska, Wolska, pobudka! – Trener zaczął pstrykać mi przed oczami. – Nakładaj ochraniacze!

Rzuciłam się na nie jak oparzona, nerwowo zapinając zatrzaski.

– Jak na debiutantkę zaczęłaś nieźle... ale widzisz tę rudą? – Wskazał na dziewczynę podskakującej po drugiej stronie. Przytaknęłam. – W zeszłym roku doszła do półfinałów... jest szybka i precyzyjna, zdolna i niezmordowana, ciężko będzie ci ją pokonać...

Cofnęłam się i spojrzałam na niego z urazą. Miał mnie zmotywować, a nie piać pieśni pochwalne pod adresem przeciwniczki!

– No – odchrząknął – ale ma słabsze ciosy z lewej i czasami się po nich odsłania. Spróbuj ją zmusić do wykonywania takich ciosów... może ci się uda. – Uśmiechnął się krótko, jakby właśnie dał mi najlepszą radę pod słońcem i machnął ręką, bym wróciła do nakładania ochraniaczy.

Tylko westchnęłam i szybko poradziłam sobie z zapięciami. Od razu przypadła do mnie kobietka z notesem i już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale zamknęła je i zmrużyła oczy, patrząc na pozakładane ochraniacze. Krótko, z uznaniem, skinęła głową.

– Dobra, zaraz wchodzisz.

Gdy tylko wywołano moje nazwisko, weszłam na matę, omiatając spojrzeniem przeciwniczkę. Zrobiłyśmy ukłon i przyjęłyśmy pozycje, w oczekiwaniu na sygnał. Patrzyła na mnie bez uśmiechu, ze stalowym błyskiem determinacji w oczach.

Padł sygnał.

Uderzyłam pierwsza, celując w prawy bok. Zrobiła unik, zręcznie odsuwając się z linii ciosu. Kolejne uderzenie i unik. Poruszała się lekko, zwiewnie, błyskawicznie, ani przez moment nie tracąc koncentracji, ani przez moment nie odwracając ode mnie wzroku. Słowa trenera nie były pełne próżnych pochwał, ta ruda zdecydowanie na nie zasłużyła. Odskoczyłam, czekając aż wykona ruch. Miałam nadzieję, że cudowna rada trenera jakoś mi pomoże. Unikałam kolejnych ciosów, obserwując jej postawę i szukając luki, szukając odsłonięcia, o którym mówił. Na pierwszy rzut oka wszystko wykonywała bezbłędnie, precyzyjnie, nie dając szans przeciwniczce. Ale w końcu to dostrzegłam. Trener mimo wszystko miał rację, na moment odsłaniała się po ciosie z lewej. Zrobiłam kolejny unik, półobrót i wymierzyłam cios prosto w odsłonięty bok.

Nieidealna ✔Where stories live. Discover now