Rozdział XXIV

6.6K 724 282
                                    


Nadeszła sobota, a ja przeglądałam listę, by się przekonać, że wzięłam wszystkie niezbędne rzeczy. Można się dziwić, ale wolę być przygotowana na każdą ewentualność, szczególnie, gdy wybieram się w daleką podróż (zupełnie jakby mnie to spotykało codziennie...). W każdym razie wolałam mieć mój niezbędnik kamuflażowy i ciuchy na przebranie, i szczoteczkę do zębów, i... nie będę przynudzać. Wiktor dał mi jeszcze ubrania przystosowane do jazdy na motocyklu, co prawda normalnie korzystał z nich Olek i na mnie były trochę zbyt obcisłe, ale przynajmniej chroniły przed zimnem.

Po raz ostatni powiodłam wzrokiem po pokoju, ale już nic potrzebnego nie leżało na wierzchu.

Ale... ściskało mnie w żołądku na myśl, co mnie czeka. Tak, naprawdę mnie to przerażało. Czy spotkanie z genetykiem? No właśnie nie. Czy motor? Nie do końca. Stresowała mnie... pozycja, którą musiałam zajmować za Wiktorem przez kilka godzin mojego życia i... i jego towarzystwo.

No tak. Na filmach wyglądało to zawsze bardzo romantycznie, ale... to nie film! Ani bajka. A ja nie żywiłam do niego żadnych romantycznych uczuć... prawda?

Czasem jednak trzeba się poświęcić. Byłam mocno zdeterminowana, by za wszelką cenę poznać tego doktorka i to mnie mobilizowało. Dlatego nie zważałam na środki.

Odetchnęłam jeszcze parę razy, by się uspokoić, odpięłam bransoletę, zarzuciłam plecak na ramiona i wyszłam, spodziewając się wściekłości, a przynajmniej wzburzenia ze strony Wiktora. Tak. Umówiliśmy się na siódmą, a ja odrobinkę się spóźniłam. Nie z własnej dezorganizacji, ale zwykłego ludzkiego niezdecydowania, które wciąż to pchało mnie w stronę drzwi, to odpychało.

Zasunęłam kurtę pod samą szyję, bo znów przeraźliwie wiało i udałam się na tyły internatu, gdzie mieściły się garaże. Wiktor już czekał. Nerwowo chodził tam i z powrotem, a wiatr tarmosił jego krucze włosy. Gdy mnie zobaczył, skupił na mnie wściekły wzrok. Starałam się ze wszystkich sił zignorować ten atak, ale nie było to takie proste.

– Co tak długo?! – warknął, gdy przed nim stanęłam.

– Coś mnie zatrzymało – odparłam, starając się uniknąć jego wzroku, by nie chciał ze mnie nic więcej wyciągnąć. Głupio byłoby mi przyznać jakie rozterki chodziły mi po głowie.

Jednak mimo to i tak wiedziałam, że aż go ściska, by o to zapytać. Ale, o dziwo, tego nie zrobił. Ostatnio bardziej panował nad swoimi wybuchami. A może szybciej mu przechodziło? W końcu spóźniłam się tylko kilka minut... no dobra... kilkanaście, ale nie róbmy z tego wielkiej tragedii.

– Dobra – powiedział po dłuższej chwili. – Jedźmy już.

Tym razem się z nim zgodziłam. Wiktor otworzył garaż i wytoczył motor. Wciąż nie mogłam sobie wyobrazić jak można się tym czymś przemieszczać, ale zaraz miałam się o tym przekonać na własnej skórze.

Przyglądałam się jak zakłada kask, wsiada na to bydle i przykłada dłoń do panelu sterowniczego. Motocykl ożył. Wydał z siebie ciche buczenie, a ledowe światła wystrzeliły w koła, które mimo że wcześniej nie zauważyłam, wykonane zostały z przezroczystego tworzywa. Po chwili wygasły, sprawiając, że motocykl wyglądał już bardziej normalnie i jedynie przedni reflektor się palił.

– Wsiadasz? – rzucił, podając mi srebrny kask.

Wcisnęłam go na głowę i nieprzychylnie spojrzałam na siedzenie za nim. Tak niepokojąco blisko! Wiktor również był tego świadomy, bo w jego oczach, widzianych przez szybkę kasku, widziałam wyzwanie, jakby był przekonany, że w tym momencie się wycofam.

Nieidealna ✔Where stories live. Discover now