Rozdział 12. Gabrielle

278 27 175
                                    

#lovegames_watt

***

Poranek upłynął w wyjątkowo napiętej atmosferze. Mama nieustannie poprawiała drobne elementy wystroju salonu, wydawała kolejne polecenia i na wierzch przebijało się jej zdenerwowanie. Miles czerpał uciechę z tego stanu, póki sam nie musiał pojechać po zamówione kwiaty. Gdy mama się zaczęła rozpaczać nad stanem przedpokoju czmychnęłam na górę, żeby się wyszykować.

Ubrałam bordową spódniczkę i biały, welurowy sweterek, aby było elegancko, ale i wygodnie. Kłopot nastąpił, gdy przyszła pora na makijaż.
Nie za bardzo wiedziałam, jaki będzie adekwatny do okazji. W końcu postawiłam na mój klasyczny, czyli solidnie przykrywający trądzik i inne syfy. Nie byłbym sobą, gdyby kreski wyszły mi od razu, więc musiałam spędzić dodatkowe minuty gapiąc się na swoje odbicie w lustrze. Nie znosiłam swojego widoku, ale jeszcze bardziej drażniła mnie moja twarz bez jakiejkolwiek korekty. Tak to, przynajmniej skorygowałam, co się dało. Nie byłam cudotwórczynią, więc nie wyczarowałam z siebie piękna, ale przynajmniej prezentowałam się w miarę znośnie.

Przygotowania przerwał mi dźwięk wiadomości.

Najlepszy siatkarz: Miłego dnia, słonko!

Ta, nie żartuj.
Ale naturalnie nie napiszę mu, że ten dzień z góry skazany był na tragedię.

Brie: Tobie też!

Alex jeszcze odesłał mi zdjęcia Brooksa na dobry dzień, co faktycznie sprawiło, że humor mi się polepszył. Jaki z niego był słodziak, ta platynowa sierść dodawała mu majestatu, lecz jego oczy zdradzały chęć do psocenia.

Milo: Dziesięć minut, szykuj się na zabawę.

Z całą pewnością będzie przednio.

Jak w zegarku Miles i dziadkowie pojawiają się przed domem po upływie niespełna dziewięciu minut. Brat przepuścił pretensjonalnie ubranych dziadków, którzy niemal od razu zawiesili osądzające spojrzenie na wnętrzu korytarza.

— Eloise. — Rozległ się stanowczy głos babci, która z nadzwyczajną wylewnością zgarnęła mamę w ramiona.

Ten gest nie trwał jednak długo. Babcia klepnęła córkę po plecach i odsunęła się jak oparzona. Dziadek ograniczył się jedynie do skinienia głową i zdegustowanej miny. To pierwszy raz od kilku lat, gdy dziadkowie nas odwiedzają. Nie pofatygowali się nawet na pogrzeb taty.

Cóż, chyba nie był ich ulubionym zięciem.

Gabrielle, ale wyrosłaś — stwierdziła babcia i mnie przytuliła. Potarła lekko moje ramiona, po czym poczochrała mi włosy.

Ostentacja, sztuczność i udawanie. Tym podsumowałabym to powitanie.

— Marianne, daj dziecku spokój — upomniał ją mąż, a kobieta wreszcie uwolniła mnie spod ucisku.

— Gordon... 

— Zapraszam do salonu — wtrąciła się mama, żegnając pierwszy kryzys. — Za momencik obiad — zanonsowała chrapliwie.

Miles poprowadził delegację do wspomnianego pomieszczenia i usadził dziadków w koronnym miejscu stołu. Nawet odsunął babce krzesło. Choć nie omieszkał się przy tym zachować cynicznego uśmieszku.

— Jak tam Rosanna? — zagadnął dziadek, Miles drgnął, a ja już zauważyłam zwiastun katastrofy.

Mama zerknęła niespokojnie to na Milesa, to na mnie. Skrzętnie omijaliśmy temat tej zołzy, która skrzywdziła mojego brata.

Love GamesWhere stories live. Discover now