Rozdział 1. Gabrielle

770 53 393
                                    

***

Właśnie byłam na pogrzebie. Mojego taty. Panowała tu strasznie cmentarna atmosfera.

A poczucie winy potęgował fakt, że wcale nie było mi smutno, a przecież grzebano mojego ojca. Zachowywałam się jak wypruta z emocji. Nie czułam zupełnie nic, jakby usunięto mi moduł odpowiadający uczuciom. Przede mną stała mama, która rzewnie łkała i nieustannie wycierała twarz chusteczką. Miles zgniatał mnie w uścisku i uśmiechał się pokrzepiająco. Nie potrafiłam oprzeć się kojącej aurze, która go otaczała, choć jego przygnębienie było widoczne. Uniosłam ledwo zauważalnie kąciki ust, a on pogładził moje ramię, dzięki czemu poczułam się nieco bardziej komfortowo wśród ogromnego tłumu. Prawie wszyscy byli mi obcy, a obdarzali mnie tak współczującymi spojrzeniami, niczym znajomi, którzy faktycznie ubolewali nad moją stratą. Bił z nich fałsz widoczny na pierwszy rzut oka, a cała otoczka sztucznej troski była odpychająca.

Ceremonia była podniosła i uroczysta, a moja rodzina nie potrafiła się pozbierać z żalu. Miles pociągnął mnie w stronę samochodu, a mi nie umknęła obecność kilku moich kolegów z klasy. Nigdy bym się ich nie spodziewała, zwłaszcza, że rozmawialiśmy bardzo sporadycznie. Doceniłam ten gest i skinęłam im lekko głową, choć pewnie pojawili się przez wzgląd na to, że Miles był ich kapitanem, kiedy jeszcze chodził do liceum.

— Miło, że Alex i banda wpadli — powiedział Miles, gdy otworzył mi drzwi od auta. — Choć okoliczności raczej przykre.

— Trochę tak. Jedziemy do domu czy na to przyjęcie?

— Gdziekolwiek wolisz, Brie — odpowiada Miles, co sprawia, że czuję ciepło na sercu.

— Do domu.

Ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę było spotkanie z masą nieznajomych i udawanie, jak bardzo przeżywam tę stratę. W rzeczywistości mój mózg nadal łudził się, że Everett Bishop wciąż żyje.

Potrzebowałam czasu, by przetrawić to we własnym tempie i by w ogóle pojąć to, co się wydarzyło. Dodatkowo nie chciałam słuchać tych wszystkich dobrych wspomnień o ojcu, bo z wyjątkiem paru przebłysków z dzieciństwa, Everett Bishop sprawiał, że gubiłam grunt pod nogami. Oboje z matką pozbawili mnie waleczności, której kiedyś mi nie brakowało, zamiast tego stworzyli uległą marionetkę, a jej największym celem było spełnić oczekiwania i sprostać nałożonej presji. A najgorsze było to, że nie wychwyciłam, kiedy na to pozwoliłam.

Poza tym, gdybym poszła to stałoby się prawdą, której nie byłam w stanie przyjąć. Jeszcze nie.

Miles obiecał, że wytłumaczy mamie, dlaczego zrezygnowaliśmy z pożegnania ojca i wysłuchania wielu mów i wspomnień. Napełniło mnie to nadzieją, że się nam upiecze. Po powrocie do domu przebraliśmy się w luźne ubrania i reszta dnia spędziliśmy na rozmowach, głównie o tym, jak przytłaczające bywają pogrzeby. Miles twardo grał, że śmierć taty go nie obeszła, ale widać było emanujący z jego piersi smutek. Dla mnie zrezygnował z rodzinnej uroczystości, bo wiedział, że nie będę czuła się tam dobrze. Dlatego postanowiłam, że zrobię wszystko, by chociaż trochę go rozweselić. Nawet jeśli mieliśmy wspominać tatę tylko we dwójkę.

Bo oboje go kochaliśmy, ale Everett Bishop kochał wizje nas, które sam kreował. Z Milesem poniósł porażkę, bo mój brat od zawsze potrafił bronić swojego zdania, zaś ze mną szło im obiecująco. Bo moim marzeniem było usłyszeć, że choć odrobinę czuli dumę z moich osiągnięć.

— A pamiętasz jak rodzice przebrali nas za Kaczora Donalda i Daisy na Halloween? Nawet zorganizowali nam różne zabawy i podchody. A tato robił nam śmieszne zdjęcia, to było kozackie, nie?

Love GamesWhere stories live. Discover now