7. ...Kształtujące zło (po korekcie)

4.4K 126 9
                                    

Tak szybko, jak wyszłam z samochodu, tak szybko tego pożałowałam. Od samego patrzenia na budynek szkoły nasuwała mi się myśl, że tylko dzieciaki z wpływowych rodzin mogą się tutaj uczyć. Ściany pokrywa piękna, błękitna i biała farba, a na jednym ze szczytów można dostrzec czerwony napis informujący o nazwie szkoły. Budynek jest tak wielki, że musiałam się naprawdę porządnie przyjrzeć, aby dojrzeć jakiś koniec ciągnących się murów. Zwieńczeniem widoku są liczne, gigantyczne okna, dzięki którym zapewne do wnętrza wpada ogromna ilość światła. Szkołę wokół otula idealnie przystrzyżony trawnik, finezyjnie obcięte krzewy i liczne, kolorowe kwiaty. Nawet chodnik prowadzący do głównego wejścia wyłożony jest marmurowymi płytami. Wszystko wygląda pięknie, elegancko i wyrafinowanie. Tutaj nawet zwykły słup oświetleniowy robi na człowieku takie wrażenie, jakby był Prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Parking również jest sporych rozmiarów. Wielkością przypomina place pod supermarketami. Jedyna różnica jest widoczna w zaparkowanych samochodach. Nie dostrzegłam żadnego pojazdu poniżej kilkudziesięciu, a bardziej kilkuset tysięcy dolarów.

Wychodzi na to, że w tym miejscu wszystko jest ogromne – budynki, tereny, wpływy. Nawet najzwyklejsze schody wejściowe świecą czystością z kilkunastu metrów. Są lepiej wypolerowane niż talerze w moim domu, a babcia Rose naprawdę się do tego przykłada.

To będzie kompletna katastrofa.

Nigdy nie powinnam się zgodzić na naukę w Lowell High School.

– Halo! Ziemia do Aurory! – Przed moją twarzą pojawiła się machająca dłoń.

– Wybacz, trochę powalił mnie widok. Chociaż nie, on mnie nie powalił. Jak już, to kopnął kilkanaście razy w żołądek, a potem jeszcze napluł na twarz. Tak, to jest właściwe określenie – mówiąc to, wciąż z otępieniem zerkałam na różne części terenu.

– Nie przesadzaj. Za kilka dni nie zrobi już na Tobie żadnego wrażenia – nieprzejęta Ruby machnęła dłonią. – A teraz chodź, przecież nie chcesz być spóźniona swojego pierwszego dnia – chwyciła mnie pewnie za dłoń i siłą zaczęła ciągnąć w stronę głównego wejścia.

Na samym początku Torres zaprowadziła mnie do sekretariatu, gdzie musiałam odebrać swój nowy plan zajęć, podpisać kilka papierów i spotkać się z dyrektorem. Mężczyzna w podeszłym wieku okazał się bardzo miły – zapytał o moje samopoczucie, życzył mi powodzenia w nauce i osiągnięciach sportowych, a nawet przyznał, że cieszy się na nowy talent w drużynie lekkoatletycznej. Po kilkuminutowej rozmowie czekało mnie jeszcze rozejrzenie się po budynku. Na szczęście Roo kilka dni temu zadzwoniła do szkoły i wyraziła chęć oprowadzenia mnie. Jestem jej za to naprawdę wdzięczna. Przy niej czuję się komfortowo i będę mogła wypytać o wszystkie szczegóły. Gdyby oprowadzał mnie ktoś nieznajomy, pewnie siedziałabym cicho i tylko przytakiwała, aby jak najszybciej pozbyć się tej osoby i nie wyjść na przygłupa.

Przez następne pół godziny przyjaciółka oprowadzała mnie po całej szkole, pokazując zarówno sale, w których będę miała zajęcia, jak i pomieszczenia mniej przydatne. Tereny sportowe takie jak bieżnia, korty tenisowe, pływalnia, boiska otwarte i zamknięte, zrobiły na mnie jeszcze większe wrażenie niż główne wejście i parking. Łazienki są naprawdę zadbane, a stołówka jest zapewne osiem razy większa od mojego domu. Ktoś, kto nie wiedziałby, gdzie właśnie jest, mógłby pomyśleć, że znajduje się w ośrodku wypoczynkowym.

Nasza podróż zakończyła się przy lśniącej, krwistoczerwonej szafce, oddalonej zaledwie o trzy stopy od szafki Ruby. Ominęła nas pierwsza lekcja, na co dyrektor wyraził zgodę, więc z mojego serca spadł minimalny ciężar. Nie jestem fanką geografii i nie mam pojęcia, dlaczego się na nią zapisałam.

TIME of lies [W TRAKCIE KOREKTY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz