15. Słodko-gorzkie zwycięstwo

4.2K 137 3
                                    

Stwierdzenie, że Lynch nie toleruje spóźnień było sporym niedopowiedzeniem. Edgar Lynch nienawidzi spóźnień tak bardzo, jak nienawidzi nowego męża byłej żony, który kiedyś był jego najlepszym przyjacielem. Skąd to wiem? Otóż wykrzyczał to, gdy wbiegłam na bieżnię spóźniona zaledwie minutę, a wszystko było winą moich długich włosów, których nie szło szybko i łatwo związać.

W szczególności wtedy, kiedy były mokre.

– Kto normalny bierze prysznic przed, a nie po treningu, Freeman? – Zapytał zdziwiony Lynch, lustrując moje ciało.

– Absolutnie nikt normalny, trenerze – odpowiedziałam zawstydzona.

– Czyli przyjąłem do drużyny kolejną wariatkę? Świetnie, do końca roku z pewnością osiwieję! – Jęknął, wymachując rękoma.

– Kolejną? – Dopytałam, nie rozumiejąc słów mężczyzny.

– Ja jestem tą wcześniejszą wariatką – odparła dumnie Sophie, opierając się o mnie.

– Ty... – Wychrypiał trener, wskazując palcem na rudowłosą. – Chociaż pierwszego dnia szkoły daj mi w spokoju poprowadzić trening. I to nie prośba, tylko polecenie trenerskie – dodał chłodno.

– Tak jest, trenerze! – zasalutowała dumnie Sophie.

Czyli nie dość, że znoszę wybryki Ruby, to teraz będę musiała wytrzymać z kolejną wariatką? Poznanie przyjaciół Torres chyba przestałam uważać, jako coś dobrego...

Po tym, jak najadłam się wstydu przed całą drużyną, a każdy w pobliżu, nawet spoza drużyny lekkoatletycznej, wytknął mnie palcem i obgadał, jako "Ta, co zadarła z Jangiem", nie było tak źle. Cieszyłam się, że w lipcu cała drużyna miała spotkanie organizacyjne i wtedy Pan Lynch zapoznał mnie z dziewczynami. Co prawda, nie było na nim połowy drużyny, ale twarze, które już kojarzyłam, posłały mi w miarę serdeczne uśmiechy, przypominające te, rzucane w kierunku osób odwiedzanych w szpitalach psychiatrycznych.

Może faktycznie zwariowałam?

– Drogie Panie, powiem to, co mówię w każdy pierwszy dzień nowego roku szkolnego. Trening uczy cierpliwości i pokory – wyjaśnił dumnie, spacerując przed nami w tę i z powrotem, z zaplecionymi na plecach dłońmi. – Dziwnym trafem, żadna z Was, od dwóch lat, wciąż tego nie potrafi, zatem miejmy nadzieję, że tym razem się uda. Zacznijmy nasz pierwszy trening od cierpliwego truchtu na odległość trzech okrążeń bieżni. Następnie pokornie wykonajcie po pięćdziesiąt krążeń ramion, przysiadów bocznych, zakroków i wykroków i mountain climberów. Jak skończycie, dajcie znać, to przejdziemy do skipów A i C, żebyśmy mogli potem przejść do drugiego zakresu – powiedział pewnie, a my jedynie patrzyłyśmy na Lyncha z przerażeniem. – Ruszać się! – Podniósł nieco głos, klaskając dynamicznie w dłonie.

Chociaż byłam zmęczona, ćwiczenia zlecone przez trenera pozwoliły mi oczyścić głowę i w końcu się odprężyć. Wiem, że to nie brzmi sensownie, ale tak, człowiek pocąc się i męcząc, może jednocześnie odpoczywać. Przede wszystkim odpoczywa wtedy głowa. Moja odpoczywała do momentu, aż znów nie poczułam bólu w lewej kostce.

Wczoraj niemal cały dzień przykładałam zimne kompresy, a babcia Rose dała mi jedną z maści typu "cudowny lek". I faktycznie podziałała. Wieczorem było na tyle w porządku, że mogłam się swobodnie poruszać, nie odczuwając żadnego bólu.

Uciekając wcześniej przed Jangiem zaczęłam odczuwać dyskomfort, ale było znośnie. Był to jedynie minimalny ból, który nie utrudniał chodzenia. Teraz, po godzinie intensywnych ćwiczeń, jest znacznie gorzej. Ból wciąż się nasilał i nie wiedziałam, ile jeszcze będę w stanie wytrzymać. Ale nie mogę pierwszego dnia w nowej drużynie powiedzieć, że coś mi jest. Zarzucą mi kłamstwo albo ukrywanie kontuzji przy przyjmowaniu.

TIME of lies | ZOSTANIE WYDANE Where stories live. Discover now