8. Zrób to, co potrafisz najlepiej (po korekcie)

3.7K 104 3
                                    

Naprawdę nie chciałam chodzić do szkoły z czterema facetami, którzy najwyraźniej próbowali bawić się w bogów. Lub szatanów.

Trudno stwierdzić.

A skoro nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego, to logiczne, że nie chciałam ich również widywać. A już na pewno nie pragnęłam na żadnego z nich wpadać. Jak widać, same chęci to czasami zbyt mało, bo jakimś cudem stoję przed jednym z nich i widzę ogromną plamę po kawie na tkaninie koszuli, której jestem winowajczynią.

Po tamtym zajściu, kawa już nigdy nie smakowała tak samo. Z początku bywała smaczna, ale z każdym kolejnym łykiem przed moimi oczami pojawiał się coraz ostrzejszy obraz mojego prywatnego szatana, który powodował... Obrzydzenie.

Tak dużo chciałam, tak niewiele z tego dostałam. Życie bywa okrutne.

Dzwonek już dawno skończył dzwonić, a ja wciąż słyszałam jakieś dźwięki. Z ogromnym trudem odwróciłam wzrok od czarnych tęczówek i rozejrzałam się dookoła. Z klas, tolalet i jakichś innych zakamarków, po których nie zdążyłam się jeszcze rozejrzeć, zaczęły wystawać głowy uczniów. Niektórzy tylko patrzyli z niedowierzaniem, inni głośno szeptali, jeszcze kolejki nagrywali całe zajście telefonami.

Tym razem, to ja czuję się jak małpa.

Małpa w zoo, którą obserwują zafascynowani zwiedzający.

A może faktycznie jestem jakimś zwierzęciem z mikroskopijnym móżdżkiem? Raczej nikt rozumny nie szedłby przez korytarz z głową w chmurach, nie zwracając uwagi, gdzie idzie i czy przypadkiem na kogoś nie wpadnie.

A skoro już się zachowałam, jak kompletna idiotka, czy nie lepiej będzie nią pozostać? Może uda mi się jakoś z tego wybrnąć. Dobrą twarz już z pewnością straciłam, więc liczę przynajmniej na ocalenie życia.

– O matko! – Krzyknęłam, przykładając dłonie do ust, tym samym udając, że dopiero zauważyłam ogromną plamę na koszuli.

To była naprawdę dobra i droga kawa. Milion razy lepsza od mojej gry aktorskiej.

Minęło trzydzieści sekund, a nadal nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, a chłopak nie poruszył się nawet o najmniejszy cal. Zdziwiona, uniosłam ponownie wzrok w górę, ku jego twarzy.

Znów mnie zamurowało.

Stałam z szeroko otwartymi ustami, od czasu do czasu przypominając sobie o mruganiu. Dopiero teraz zaczęłam rejestrować cokolwiek. Jego posturę i wygląd. Jego całego. Dotarło do mnie, na kogo patrzę.

Na kogoś nieskazitelnego, finezyjnego, zjawiskowego. Chociaż tak naprawdę nie ma odpowiedniego słowa, które w pełni opisałoby stojącego przede mną chłopaka.

Około sześciu stóp czystego piękna. Tak, piękna. Powiedzenie, że rzekomy Timothy Jang jest przystojny, byłoby ogromnym niedopowiedzeniem. Idealnie gładka, minimalnie opalona cera, na której widoczne są jedynie dwa pieprzyki – na środku lewego policzka i tuż pod prawym okiem. Z pewnością dodają twarzy unikatowego wdzięku. Idealnie prosty nos, lekko zaokrąglony na samym czubku. Pełne, idealnie równe, malinowe usta okalane powagą. Ostre jak strzały, niezbyt gęste brwi. Owalna twarz, jednak z widocznie zarysowaną żuchwą i podbródkiem.

Zwieńczeniem całej twarzy są ogromne oczy w kształcie migdałów z przerażającymi, czarnymi tęczówkami. Jeszcze nigdy nie widziałam tak ciemnego koloru oczu. Nawet nie wiedziałam, że jest to zgodne z prawami natury. Spojrzenie, ciemne niczym przepaść w moich snach, hipnotyzuje. Obezwładnia. Całe arcydzieło, zwane twarzą Timothy'ego Janga, otulają kruczoczarne, delikatnie pofalowane i nieco dłuższe włosy opadające na czoło. Na dodatek, nigdy bym nie przypuszczała, że facet w luźnej koszuli na krótki rękaw może wyglądać atrakcyjnie. A jednak.

TIME of lies [W TRAKCIE KOREKTY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz