Rozdział 55

4K 92 0
                                    

Wybudziłam się ze śpiączki dokładnie dwa tygodnie później. Czułam się dziwnie, bo nie bardzo mogłam się ruszać. Jedną nogę miałam w gipsie, wszystko mnie bolało, na całym ciele miałam siniaki. A kiedy zobaczyłam się w lustrze, okazało się, że miałam też zapadniętą twarz, moje kości policzkowe jakby trochę bardziej wystawały, a po szwach na pewno pozostaną blizny. Wyglądałam okropnie i tak samo się czułam.

Lekarz od razu powiadomił Lizzie, która natychmiast powiadomiła Lee, Lisę, Sophię i Natalie. Przyjechali prawie od razu. Miałam już za sobą próbę uduszenia i serię pytań jak się czuję, ale byłam wdzięczna, że przyjechały tak szybko. Nie miałam za bardzo siły, żeby się podnieść, więc leżałam jeszcze na łóżku, w którym spędziłam prawie pół miesiąca. Miałam już go serdecznie dosyć, chciałam w końcu wrócić do siebie.

Lekarz powiedział, że już wieczorem będę mogła wyjść do domu, a za jakiś tydzień będę musiała zgłosić się na kontrolę.

Powoli usiadłam na łóżku i chwyciłam kule, które stały oparte o ścianę i wsparłam się na nich, ale nie miałam siły. Opadłam na łóżko i westchnęłam, sfrustrowana. Połamane żebra mnie bolały i ciężko mi się oddychało.

- Hej, jak się czujesz? - Natalie weszła przez drzwi, podniosła kule leżące na podłodze i przysiadła na łóżku obok mnie.

Podniosłam się, krzywiąc się lekko.

- Bywało lepiej. - Oparłam głowę na jej ramieniu. - Muszę podziękować Bill'owi, że mnie poskładał.

Uśmiechnęła się i przytuliła mnie.

- Słyszałam od Lizzie co się stało.

Westchnęłam ciężko. Wiedziałam o czym mówiła.

- Jestem głupia i tyle. Mogłam się domyślić.

- Nie wierzę, że zrobił takie świństwo. I to ja cię z nim poznałam. - Pokręciła głową z niedowierzaniem.

- To nie twoja wina. Skąd mogłaś wiedzieć? - Wzruszyłam ramionami, ale okazało się to bardziej bolesne, niż przypuszczałam. - Nie gadajmy już o nim, dobrze? Mam go dosyć i chcę o tym wszystkim zapomnieć.

Natalie uśmiechnęła się szeroko, a ja się wyprostowałam i popatrzyłam na nią podejrzliwie.

- O co chodzi?

Podniosła do góry prawą dłoń, na której przybyło coś nowego. Piękny, delikatny złoty pierścionek z brylantem odbijał szpitalne światło.

- O mój boże! - Zakryłam usta dłonią. - Bill się oświadczył?

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Tak! Dzień przed twoim wypadkiem. Chciałam ci powiedzieć jak już wydobrzejesz, ale... nie mogłam się powstrzymać. - Uśmiechała się cały czas. Przytuliłam ją jeszcze raz, bardzo mocno.

- Gratulacje, kochana.

Poczułam ukłucie smutku i zazdrości, ale nie takiej negatywnej. Ja po prostu też tak chciałam. Mieć narzeczonego, planować ślub, a później mieć dzieci. I być w końcu szczęśliwą.

...

 Wieczorem, tego samego dnia, mogłam wrócić do domu. Lizzie uparła się, żebym została u nich na ten tydzień, przez który miałam dochodzić do siebie przed wizytą kontrolną u lekarza. Zgodziłam się, bo nie miałam ochoty być sama, a poza tym nie miałam ochoty się z nią kłócić. Coś mi mówiło, że nie odpuściłaby mi tym razem.

Isabelle zadzwoniła, że będą z Richardem za piętnaście minut, więc założyłam bluzę, co zajęło mi całe, bardzo długie trzy minuty, chwyciłam kule, zacisnęłam zęby i wstałam.

Gips był strasznie ciężki, a posiniaczone ręce nie były w stanie utrzymać ciężaru mojego ciała. Po policzkach popłynęły mi łzy, gdy opadłam na szpitalne krzesło przy moim łóżku. Byłam wściekła, bo nie byłam w stanie nawet sama ustać na nogach.

Poradzę sobie i dojdę chociaż do tej felernej windy. Jeszcze byłam w stanie zrobić te piętnaście kroków.

Ostatni raz musiałam chodzić o kulach, gdy w czwartej klasie zwichnęłam kostkę na zajęciach z koszykówki, a że było to dosyć dawno temu, wyszło na to, że musiałam jeszcze raz się tego nauczyć. A chodzenie o kulach nie jest takie proste, jak się wydaje.

Podniosłam się i utkwiłam wzrok w ścianie obok windy. Dojdę tam i koniec. Dojdę i się nie przewrócę. Dam radę.

Moje chodzenie o kulach polegało raczej na ciągnięciu za sobą nogi w gipsie, niż unoszeniu jej w powietrzu, ale tak było znacznie łatwiej. Czułam jak przyspieszyło mi tętno i ciężej mi się oddychało.

Dotarłam do windy i oparłam się o barierkę, próbując uspokoić oddech. Wcisnęłam guzik i zaczęłam zjeżdżać na dół. Żołądek podszedł mi do gardła, co nie było zbyt miłym doświadczeniem, z racji tego, że jedzenie w szpitalach było wyjątkowo niedobre.

Winda dojechała na dół, ale nie byłam w stanie się poruszyć. Metalowe drzwi się rozsunęły i zobaczyłam Lizzie i Richarda.

- Meg?! Co ty tu robisz? Miałaś czekać na nas na górze! - Isabelle podbiegła do mnie i pomogła mi wesprzeć się o nią. Richard stanął po mojej drugiej stronie i założył sobie moją rękę na karku.

Nie podobało mi się, że musieli mi pomagać, ale nie byłam w stanie sama dojść do samochodu, więc zacisnęłam zęby i pozwoliłam, żeby mi pomogli.

- Lekarz mówił, że nie masz na razie się przemęczać.

- Wiem. - Mruknęłam pod nosem, czując, że właśnie to zrobiłam.

Wyszliśmy ze szpitala i wsiedliśmy do ich samochodu. Usiadłam w drugim rzędzie i rozłożyłam sobie fotel. Oparłam głowę o zagłówek, a Richard ruszył. Wzdrygnęłam się, gdy wjechaliśmy na autostradę. Nie wiem, czy to ustalili, czy nie, ale nie jechaliśmy koło miejsca, w którym miałam wypadek.

Przysnęłam i obudziłam się, kiedy zaparkowaliśmy na podjeździe pod ich domem. Usiadłam prosto i otworzyłam drzwi. Wysiadłam z trudem i od razu znalazła się przy mnie Lizzie i Richard.

- Pomogę ci.

Spojrzałam jej w oczy. Wiedziała jak bardzo nie znosiłam, gdy ktoś oferował mi pomoc, ale w tym wypadku wiedziałam, że tak łatwo nie da się zbyć.

- Ok. - Wsparłam się na nich i jakoś udało nam się dojść do domu, gdzie od razu usiadłam na kanapie. - Dzięki.

- Chcesz coś do picia? - Lizzie z Richardem stali przede mną i wyglądali naprawdę śmiesznie.

- Nie, dzięki. - Zaśmiałam się, krzywiąc się z bólu. - Naprawdę, nic mi nie jest. - Westchnęłam.

Richard gdzieś sobie poszedł, a Lizzie usiadła obok mnie i przytuliła mnie.

- Bałam się, że cię stracę.

- Ale nic mi nie jest. Nie stracisz mnie, Lizz. Obiecuję. 

To co w nas najlepszeWhere stories live. Discover now