Rozdział 51

4K 96 0
                                    

 - Jesteś pewien, że możesz tu zostać? – Richard popatrzył na mnie z powątpiewaniem. – Wiem, że masz dużo na głowie...

- Nie ma problemu. Alarick z resztą powinien niedługo być.

- Ok. Będę z powrotem gdzieś za półtorej godziny. - Wyszedł.

Usiadłem obok Lizzie, która spała na krześle koło łóżka Meghan. Jakieś dziesięć minut temu była tu Natalie, żeby sprawdzić jak czuła się Meghan i żeby zmienić jej kroplówkę.

Lisa z Liam'em musieli jechać odwieźć Mię do dziadków, ale powiedzieli, że jeszcze wrócą. Miałem wrażenie, że stosunek Lisy do mnie nieco się zmienił. Wiedziałem, że dziewczynka była dla niej cholernie ważna i może brzmiało to niedorzecznie, ale byłem wdzięczny tej małej blondwłosej istotce, że mnie polubiła. Chociaż ona.

Najgorsza chyba była ta cisza i nienaturalny bezruch. Przez chwilę wpatrywałem się w siostrę Isabelle. Meghan miała nogę w gipsie i szwy na twarzy. Lekarz powiedział, że to cud, że nie straciła oka od zbitej szyby. Wyglądała tak spokojnie. Chciałem chwycić ją za rękę, ale powstrzymałem się. Nie miałem prawa.

Oparłem się łokciami o łóżko i podparłem głowę rękami. Co ja tu w ogóle robiłem? Jak tak szybko mogło zacząć mi zależeć na tej dziewczynie? Dlaczego tak cholernie się teraz o nią martwiłem?

- Will? Co ty tu robisz? – Lizzie przeciągnęła się i spojrzała na mnie z zaskoczeniem.

Nie odpowiedziałem, bo nie miałem pojęcia jak ująć w słowa to, dlaczego zostałem. Postanowiłem więc zapytać ją o coś, co męczyło mnie już prawie połowę dnia.

- O co ci chodziło, wtedy przy deserze?

Nie odwróciłem się do niej, ale poczułem, że zesztywniała. Patrzyłem cały czas przed siebie, przez okno, za którym zrobiło się już ciemno. Wyprostowała się na krześle, a ja kątem oka widziałem jak bawiła się swoim naszyjnikiem.

- Doceniam to, że tu zostałeś, ale zrozumiem, jeśli zdecydujesz się wrócić do Kiesen. Richard mówił ile masz teraz na głowie z powodu swojej firmy.

Wstała i stanęła koło mnie, poprawiając Meg kołdrę. Przez chwilę wpatrywała się w siostrę, jakby chciała obudzić ją samym patrzeniem na nią. Założyła ręce na klatce piersiowej i westchnęła głęboko.

- Isabelle. – Podniosłem na nią wzrok. – Dlaczego powiedziałaś to, co powiedziałaś?

Nie odpowiedziała. Stała do mnie tyłem i patrzyła na siostrę. W pewnym momencie, kiedy nie mogłem już znieść tej przedłużającej się ciszy, zaczęła znowu bawić się swoim naszyjnikiem, jakby zastanawiała się, co mogła mi powiedzieć, a co nie.

- Lizzie, proszę. – Nie chciałem, żeby dosłyszała w moim głosie desperację, ale chyba było już za późno.

- Ona... naprawdę dużo przeszła, Will. – W jej głosie słyszałem, że bardzo starannie dobierała słowa, jakby nie do końca wiedziała, ile mogła mi powiedzieć. - Nie chodzi o to, że mam coś do ciebie. – Odwróciła się do mnie i spojrzała na mnie. W jej oczach dostrzegłem smutek. – Naprawdę. Jesteś super gościem, ale... - Odwróciła się, nie kończąc, jakby już i tak powiedziała coś, czego nie powinna. – Powinniście się wtedy wymienić tymi cholernymi numerami telefonów. - Powiedziała to z taką frustracją, jakby to było w tym wszystkim najistotniejsze. Przymknęła oczy i zakryła twarz dłonią.

- Czemu? - Zapytałem. Znowu nie udało mi się ukryć troski w moim głosie. Nie miałem już siły. Także żeby zapytać skąd wiedziała, że nie wymieniliśmy się numerami.

- Lizz, co z nią? – Przez drzwi wbiegła jakaś dziewczyna i przytuliła się do Isabelle, ratując ją przed dalszym unikaniem szczerych odpowiedzi na moje pytania. – Wszystko z nią w porządku?

Rozpoznałem dziewczynę, która prowadziła z Meg restaurację. Widziałem ją wtedy, w ich restauracji, gdy razem z Meghan roznosiły zamówienia.

- Musimy czekać aż się obudzi. – Lizzie przelotnie spojrzała na mnie. – Will, to jest Sophia. Sophia, to Will – przyjaciel Richarda.

Blondynka odwróciła się do mnie i zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem brązowych oczu. Z powrotem spojrzała na Lizzie, uniosła jedną brew i prawie niedostrzegalnym ruchem głowy wskazała mnie, na co Isabelle przytaknęła.

- No proszę – mruknęła przyjaciółka Meg. Czułem się jak intruz, mimo, że w tym wszystkim najwyraźniej chodziło im o mnie.

- Pójdę zrobić sobie kawy. Ktoś jeszcze chce? – Poddałem się.

- Nie, dzięki. 

To co w nas najlepszeWhere stories live. Discover now