Rozdział 4 (poprawione)

7.4K 157 0
                                    

Z kościoła wyszła Lizzie i Richard przy wiwatach, ale ja spojrzałam Lisę, stojącą po przeciwnej stronie parkingu. Jej mina świadczyła, że widziała wszystko. To, jak Johnny pojechał, zostawiając mnie samą. Jak zwykle mojej najlepszej przyjaciółce nic nie umykało.

- Co się stało? - Jej usta ułożyły się w pytaniu, którego z tej odległości nie byłam w stanie dosłyszeć, jednak nasza długa przyjaźń sprawiała, że czasem rozumiałyśmy się nawet bez słów.

Poczekałam aż ludzie wychodzący z kościoła i zmierzający w stronę swoich samochodów przeszli i znowu uchwyciłam jej spojrzenie.

- Nic. - Odpowiedziałam bezgłośnie, kręcąc głową, ale ona już ruszyła w moją stronę.

Nigdy nie udawało mi się jej zwieść kłamstwami.

Podeszła do mnie, przeklinając pod nosem buty, które ubrała. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem. Brakowało mi jej.

- Cholerne obcasy. - Ściągnęła buty, przytrzymując się mojego ramienia. - Ale wyglądam w nich super, więc... dzięki. - Stanęła prosto i odetchnęła z ulgą, uśmiechając się lekko.

Spojrzałam na jej stopy. Stała na boso, na żwirze. Uniosłam brwi. Zaśmiała się.

- Mam buty na zmianę w bagażniku. Potrzebujesz podwózki?

Skinęłam głową, jednocześnie jeszcze bardziej spychając w głąb siebie nieprzyjemne uczucie, które pozostawił po sobie Johnny. Nie miałam zamiaru pozwolić mu zepsuć mi dzisiaj humoru.

- Musiał jechać do szpitala. - Wskazałam niedbałym ruchem w kierunku bramy, przez którą wyjechał.

Nie chciałam, żeby zabrzmiało to żałośnie, ale chyba właśnie tak mi to wyszło i nie mogłam znieść tej myśli. Westchnęłam ciężko, a Lisa prychnęła, poirytowana zachowaniem mojego chłopaka.

- Palant.

Zaśmiałam się, wiedząc, że to było i tak dosyć łagodne określenie w naszym bogatym repertuarze wyzwisk kierowanych do facetów.

- Masz całkowitą rację. - Powiedziałam.

Uśmiechnęła się.

- Chodź, nie chcemy, żeby Matt nas ubiegł, no nie?

- Nie da nam spokoju, jeśli przyjedzie przed nami.

- Wtedy nawet Karen nam nie pomoże. - Prychnęła.

Ruszyłyśmy w kierunku jej samochodu, przy którym stał Liam, czekając na nią. Spojrzał na Lisę, na jej bose stopy i jego wyraz twarzy od razu złagodniał. W ułamku sekundy stał się zupełnie innym człowiekiem.

Myślę, że nie było przesadą, gdy mówiłam, że Liam był naprawdę rosłym facetem. A jeszcze w porównaniu z Lisą... Człowiek góra. Oboje byli pełni złości do świata i do swojej przeszłości, ale razem byli niepokonani. Nie znałam chyba silniejszej pary.

Pamiętałam jak Lisa go poznała. Cóż, gdy w końcu się pobrali, nie widziałam jej szczęśliwszej. Nikt nie zasługiwał na szczęśliwe zakończenie bardziej niż ona.

Te kilkanaście metrów, które musiałyśmy pokonać do samochodu były... cóż, pełne wyzwisk w kierunku producentów butów.

- Możemy już jechać? - Liam odkaszlnął, tłumiąc śmiech. Przy jego żonie odzywała się w nim nieco łagodniejsza, zabawna strona, którą pokazywał niewielu ludziom.

To co w nas najlepszeWhere stories live. Discover now