Rozdział 46

4K 84 0
                                    

Na miejscu okazało się, że Rick też u nich nocował, a na obiedzie następnego dnia mieli mieć gości. Postanowiłem sobie to chyba odpuścić, mimo, że dostałem zaproszenie. Lizzie od czasu wesela nadal patrzyła na mnie tak jakoś dziwnie, a pamiętając słowa Richarda, wolałem nie wchodzić jej w drogę. Traktowała mnie jakby doskonale wiedziała, dlaczego jej siostra tak mnie nie znosiła. I oczywiście, nie zamierzała mi tego powiedzieć.

    Miałem wrażenie, że ostatnio w moim życiu powody do frustracji mnożyły się jak grzyby po deszczu. I nie powiem, żebym był z tego zadowolony.

    W dzień meczu wstaliśmy bladym świtem, zjedliśmy śniadanie i wsiedliśmy do samochodu. Kiedy jechaliśmy do Lias, byłem zupełnie nieprzytomny. Dlaczego, do licha, ten mecz był tak wcześnie? Przecież to było nienormalne. Mecze powinny być popołudniu albo wieczorem.

    Richard i Alarick rozmawiali o czymś mało istotnym, aż w końcu zatrzymaliśmy się na stacji, żeby zatankować i coś zjeść.

- Will, słyszałem, że wracasz tutaj, do Kiesen. Gratuluję awansu. - Alarick spojrzał na mnie, jakby się zastanawiał, dlaczego wcześniej nie wspomniałem o tym, że być może tu wrócę.

- Mhm. – Stałem oparty o samochód, a Rick nalewał benzyny. – Dzięki.

- Co ci jest, stary?

- Nie wyspałem się. – Wzruszyłem ramionami. – Ostatnio kiepsko sypiam.

Tak, od czasu pewnego wesela i spotkania właścicielki zielono - niebieskich oczu.

- Ok. – Zamknął wlew i wytarł ręce. – Nie do wiary, że Richard się ożenił, nie? – Spojrzał na mnie, a ja otworzyłem oczy.

- Z naszej trójki to akurat na niego stawiałem, że będzie pierwszy. – Zaśmiałem się.

- Bardzo śmieszne. To kto według ciebie będzie drugi, co?

    Spojrzałem na niego.

- Nie wiem, czy chcesz znać moje zdanie. - Zaśmiałem się.

- Wsiadajcie do samochodu. – Richard rzucił nam po kanapce, mi z pomidorem, a Alarickowi kanapkę z papryką. Nie wiedziałem jak można było jeść takie świństwo.

    Ruszyliśmy dalej i w godzinę dojechaliśmy na miejsce. Od futbolu wolałem koszykówkę, ale co było zrobić. Miałem wolną sobotę i nie zamierzałem jej zmarnować.

    Podczas meczu zdołałem się nieco obudzić i nawet nieźle się bawiłem. Drużyna, której kibicowaliśmy - której kibicował Richard i Alarick, wygrała. Na początku szło jej niezbyt dobrze, ale po zdobyciu pierwszych kilku punktów, zaczęli zyskiwać przewagę.

    Z przyjemnego, chłodnego poranka zrobiło się upalne popołudnie, a żar lał się z nieba. Napiłem się wody, która zaledwie pół godziny temu była jeszcze zimna, a teraz smakowała lekko plastikiem. Ale lepsze to niż nic.

    Mecz się skończył i wróciliśmy na parking, gdzie zaparkowaliśmy samochód. Było mi tak gorąco, że myślałem, że się ugotuję. Dawno już ściągnąłem koszulę i byłem w samym podkoszulku.

    Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy z powrotem. Pamiętałem jak jakiś rok temu też gdzieś jechaliśmy, a Alarickowi padła klimatyzacja. Auto zamieniło się w piekarnik i był to cud, że wszyscy trzej nie mieliśmy udaru. Jednak od tamtego czasu miałem czasami wrażenie, że Alarickowi nadal przy wysokich tempereaturach siadał mózg.

    Znowu siedziałem z tyłu, nie zwracając uwagi na to, o czym rozmawiali. Na myśl, że dzisiaj wieczorem będę musiał wpaść jeszcze do biura, opuścił mnie cały dobry humor.

    A im szybciej wrócę do miasta, tym szybciej będę musiał stawić się w biurze. Może jednak ten obiad nie był takim złym pomysłem.

Po półtorej godziny zajechaliśmy do domu Richarda, a mój przyjaciel spojrzał na auto stojące na podjeździe.

- No proszę. – Wysiadł z samochodu, zanim którykolwiek z nas zdążył go spytać o co  mu chodziło, więc Rick spojrzał na mnie.

- Wiesz o co mu chodziło?

- Pojęcia nie mam. – Wzruszyłem ramionami, po czym także wysiedliśmy.

- Hej, kochanie.

Usłyszeliśmy Richarda. Weszliśmy za nim do środka, a pierwszą osobą, którą zauważyłem była Meghan. Więc to jej samochód stał na podjeździe. Zamarłem. Nie widziałem jej ponad miesiąc. A teraz stała tutaj, jeszcze ładniejsza niż zapamiętałem, mimo, że była w wyciągniętym t-shircie, spranych jeansach i z włosami związanymi w koński ogon i oczywiście nadal mnie nie znosiła.

    Alarick od razu podszedł do niej i się przywitał, jakby widzieli się co najmniej wczoraj. A z tego co się orientowałem, też ostatnio widział ją na ślubie Richarda. Uśmiechnęła się do niego lekko, a mnie obrzuciła szybkim spojrzeniem.

    Przyjechała później ta drobna brunetka z mężem i córeczką. Później dowiedziałem się, że to wcale nie było jej dziecko. Mała zwracała się i do niej i do Meghan ciociu, więc na początku byłem nieco zdezorientowany i myślałem, że było to dziecko tego potężnego faceta, ale okazało się, że też nie. Widocznie było to bardziej skomplikowane niż wyglądało.

To co w nas najlepszeWhere stories live. Discover now