Rozdział 3 (poprawione)

7.6K 179 1
                                    

Wyszłam i ruszyłam środkiem kościoła w stronę ołtarza. W tłumie zobaczyłam Lisę z Liam'em i uśmiechnęłam się do nich. Karen i Matt także przyjechali, a Lee widziałam z aparatem w bocznej nawie, idącego w kierunku ołtarza. Byli wszyscy. 

Zajęłam w końcu moje miejsce świadkowej i spojrzałam na Richarda, który stał wyprostowany, w nowym garniturze, uśmiechając się równie szeroko jak moja siostra. Poczułam jak na moją twarz także zakrada się ten zaraźliwy uśmiech. Cieszyłam się jak głupia i aż ściskało mnie w klatce piersiowej z przejęcia.

- Już idzie. – Powiedziałam bezgłośnie, a on skinął głową.

Zaczęła grać orkiestra, a moja siostra ruszyła środkiem kościoła, na twarzy mając najszczerszy uśmiech, jaki kiedykolwiek u niej widziałam. Widziałam łzy szczęścia w jej oczach, gdy podeszła do Richarda i stanęła naprzeciwko niego. On szczerzył się jak wariat, a ja nie mogłam powstrzymać się od myślenia, że chciałabym, żeby ktokolwiek patrzył tak kiedyś na mnie.

Rzuciłam szybkie spojrzenie w stronę Johnny'ego. Nawet nie był zwrócony w moją stronę. Ogarnęło mnie dziwne uczucie pustki, które dosłownie na sekundę przyćmiło to szczęście, które czułam. Nie było sensu zaprzeczać, na pewno nie stanę przed ołtarzem w najbliższym czasie.

Wstyd mi się do tego przyznać, ale przez większość ceremonii nie byłam w stanie się na niej skupić. Nie mogłam zebrać myśli, nie słyszałam, co się wokół mnie działo. A wszystko z powodu tego mężczyzny, któremu miało na mnie zależeć.

Nie miałam zamiaru pozwolić mu zepsuć mi tego dnia. Już i tak zbyt dużo miejsca zajmował ostatnimi czasy w moich myślach.

- ... nie ma takich słów, które oddałyby to, co do ciebie czuję.

Głos mojej siostry przywrócił mnie z powrotem do świadomości, wrócił mnie do kościoła, na miejsce za jej plecami. Tam, gdzie było moje miejsce.

- Ale mam nadzieję, że nie potrzeba żadnych słów. Że czujesz to samo, bo to, co czuję ja... czyni mnie najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem. Wiem, że przetrwamy najgorsze chwile, bo będziemy razem.

Później mówił Richard, a ja spojrzałam na jego drużbę. Ciekawe co było w jego mowie, którą oboje mieliśmy wygłosić na weselu. Moja... moja miała być improwizowana. Nie zapisałam, co chciałabym powiedzieć. Nie trzeba było zapisywać oczywistych rzeczy.

...

Po skończonej ceremonii Lizzie i Richard wsiedli do limuzyny, a reszta rodziny i gości ruszyła w stronę samochodów zaparkowanych pod kościołem.

Johnny wyszedł przede mną z kościoła i jak tylko wyszłam z budynku, podszedł do mnie. Spojrzałam na niego. Znałam ten wyraz, który malował się na jego twarzy.

- Co się stało? - Zapytałam, podchodząc bliżej, jednocześnie wiedząc, że nie spodoba mi się to, co zaraz usłyszę.

- Dzwonili ze szpitala. - Położył dłoń na moich plecach, a ja wzdrygnęłam się lekko na dotyk jego zimnej dłoni.

Patrzył na mnie tym swoim przepraszającym wzrokiem, a ja już wiedziałam, co za chwilę nastąpi. Nie musiał się nawet odzywać, nie musiał już nic więcej mówić, a ja i tak wiedziałam, że to, co za chwilę powie, ani trochę mi się nie spodoba.

- Był jakiś wypadek na autostradzie i potrzebują trzeciego ortopedy na bloku operacyjnym. Przepraszam cię, ale naprawdę muszę jechać.

- Nic się nie stało. – Uśmiechnęłam się krzywo. – Tylko uratuj mi tam jak najwięcej ludzi, ok? - Zażartowałam, odganiając od siebie niemiłe uczucie, że nie był ze mną do końca szczery. Jego kciuk zatoczył małe kółko na moim odsłoniętym ramieniu, gdy nachylił się w moją stronę.

- Obiecuję. – Pocałował mnie, po czym ruszył w stronę samochodu.

Odetchnęłam głęboko i objęłam się ramionami, patrząc, jak wyjeżdża z parkingu, zostawiając mnie samą. Nie było to miłe uczucie.

To co w nas najlepszeWhere stories live. Discover now