Rozdział 35

4.6K 105 4
                                    

- Czemu nie dziwi mnie to, że tu za mną przylazłeś? – Odwróciłam się do Will'a. – Dasz mi w końcu spokój?

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. – Zaśmiał się.

- Bo nie muszę. – Wsadziłam ciasto do piekarnika.

- Tak się tylko zastanawiałem. – Wzruszył ramionami. – Po prostu na weselu wydawałaś się lepiej bawić z Alarickiem niż z nim.

- Co cię to niby obchodzi? - Zapytałam oschle.

- Jestem tylko ciekawy. – Nagle spoważniał. – Dlaczego mnie tak nie znosisz, Meg? – Nachylił się w moją stronę.

- Mam swoje powody. – Odpowiedziałam.

Do kuchni weszła Lisa. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, jak bardzo niekomfortowo się czułam przebywając z nim w jednym pomieszczeniu.

- Przeprosisz nas na chwilę? - Zwróciła się do William'a, a ten posłał jej obojętne spojrzenie, ale nie umknęło mi jak zacisnął zęby.

Wyszedł z kuchni, a ja wylądowałam w uścisku Lisy.

- Co zrobił? - Zapytała, a ja wiedziałam, że chodziło jej o Johny'ego.

- Zdradzał mnie. - Powiedziałam cicho i od razu poczułam jak moja przyjaciółka cała się spięła, po czym wypuściła taką wiązankę, że aż się skrzywiłam. - Jestem pewna, że połowa tych określeń nie istnieje. - Marna próba żartu, próbująca rozładować napięcie. 

- Co za, kurw...

- Ciociu, mogę jeszcze soku?

Spojrzałam na Mię, która weszła właśnie do kuchni. Lisa na szczęście urwała w porę i uśmiechnęła się do dziewczynki. To był cud, że wychowując się z nami mała nie miała jeszcze bogatego repertuaru przekleństw i nie miałyśmy zamiaru tego zmieniać.

- Oczywiście, kochanie. - Lisa posłała mi spojrzenie mówiące jeszcze nie skończyłam, po czym podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej karton soku pomarańczowego.

Podałam jej szklankę Mii, a Lisa oddała ją napełnioną małej.

- Tylko poczekaj aż się trochę ociepli, ok? - Powiedziała, a Mia tylko pokiwała głową, po czym wróciła do stołu.

Lisa zamilkła. Oparła się o blat i przymknęła oczy.

- Tak mi przykro. - Powiedziała w końcu i spojrzała na mnie. W jej oczach nadal widziałam tę wściekłość na mojego byłego. - Niech się, kuźwa, udławi...

Uśmiechnęłam się lekko.

- Laska ma na imię Bonnie. - Prychnęłam, a Lisa się roześmiała.

- Co to za imię? - Spojrzała na mnie z niedowierzaniem, po czym spoważniała. - Lepiej ci bez niego, Meg.

- Wiem. - Westchnęłam ciężko, nie pozwalając sobie na rozklejenie się. - Już mówiłam Lizzie, że pojadę na parę dni do domku nad jezioro.

Pokiwała głową.

- Tak, to dobry pomysł. Jedziesz dzisiaj?

- W sumie to za chwilę chciałam się już zbierać. To, że William tu jest...

- Wiem. - Westchnęła ciężko, po czym mnie przytuliła. - Uważaj na siebie i daj znać jeśli ten sukinsyn się odezwie, a zrobimy z nim porządek. Eh, tak czy siak mu się oberwie.

- Jesteście najlepsi. - Zaśmiałam się, a ona wzruszyła ramionami.

- Przecież wiem. - Uśmiechnęła się do mnie. - Odpocznij i zapomnij o nim.

- Taki jest plan. - Powiedziałam.

- Wytłumaczę wszystko Lizzie. - Wskazała na piekarnik. - Ciastem też się zajmę.

- Za pół godziny będzie do wyjęcia.

- Poradzę sobie. - Zaśmiała się. Czasem zapominałam, że nie wszyscy mieli umiejętności kucharskie mojej siostry i jakoś radzili sobie w kuchni.

- Wybacz.

- Jedź już i odezwij się jak dojedziesz.

Przytuliłam ją jeszcze raz, po czym wróciłam do salonu.

- Ja już będę lecieć. – Chwyciłam torebkę z kanapy, a wzrok wszystkich nagle skupił się na mnie.

- Nie zostaniesz? – Lizzie odwróciła się na krześle.

Wiedziałam, że nie umknęło jej to, że rozmawiałam w kuchni z Willem i że Lisa go wygoniła. I myślę, że rozumiała, dlaczego musiałam już jechać. Jak na jeden dzień, miałam już dosyć przeżyć i gwałtownych emocji.

- Nie, będę już jechać.

- Ok. – Uśmiechnęła się do mnie. – Trzymaj się.

- Odezwij się.

Uśmiechnęłam się do Alaricka, po czym wyszłam na zewnątrz i wsiadłam do samochodu. Odetchnęłam głęboko, zaciskając dłonie na kierownicy. Byłam silna, dam sobie radę. Byłam silna...

Może jeśli będę powtarzać to wystarczająco często, w końcu w to uwierzę.

Cofając, spojrzałam przed siebie, na ganek, na którym stał Will. Przez chwilę patrzył mi w oczy, a ja zapanowałam nad wyrazem twarzy i nie posłałam mu wściekłego spojrzenia. Dlaczego nie mógł się w końcu odczepić, na litość boską?

Odwróciłam się i odjechałam nie oglądając się więcej za siebie. Dlaczego, po tym wszystkim, ten facet nadal przyprawiał mnie o szybsze bicie serca?

    Bezwiednie wróciłam myślami do dnia, kiedy się poznaliśmy. Byłam w Lueter na szkoleniu, bo Sophia nie mogła jechać. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba dotyczyło zarządzania własnym biznesem.

William zatrzymał się w tym samym hotelu, co ja, mieszkaliśmy na tym samym piętrze. Przez dwa dni mijaliśmy się czasem na korytarzu, raz czy dwa w windzie. Ostatniego dnia mojego szkolenia, wieczorem, spotkaliśmy się w barze, przysiadł się do mnie. 

Zerwałam właśnie z jednym facetem i nie byłam w zbyt dobrej kondycji psychicznej. Nietrudno się domyślić, co się stało po luźnej rozmowie i kilku drinkach. Nie byłam wtedy osobą, która następnego dnia żałuje tego, co zrobiła. Nie wymieniliśmy się numerami telefonów, bo nie liczyliśmy na kolejne spotkanie. Żadne z nas nie chciało się wtedy wiązać z kimś na stałe.

    Udało mi się wtedy dosyć szybko o nim zapomnieć, dopóki miesiąc później test ciążowy kupiony pod wpływem idiotycznego impulsu nie pokazał dwóch kresek.

    Otrząsnęłam się ze wspomnień, skupiając się z powrotem na drodze. Wracanie do przeszłości, a tym bardziej mojej przeszłości, nigdy nie było dobrym pomysłem. Tym bardziej, że zupełnie się zmieniłam i po dawnej Meghan pozostały tylko wspomnienia.

    Skręciłam w zjazd na autostradę i po piętnastu minutach skręciłam w zjazd. Z naprzeciwka jechał samochód, który w pewnym momencie nagle zjechał na drugą stronę ciągłej linii. Nie zdążyłam nic zrobić. Poczułam uderzenie, a później przyszła ciemność, która ogarnęła mnie jak fala.

To co w nas najlepszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz