Rozdział 23

5.4K 113 0
                                    

Obudziłam się z koszmarnym bólem głowy i w ogóle nie czułam się wyspana czy wypoczęta. Spojrzałam na zegarek. Była już jedenasta. Musiałam wstać, a tak strasznie mi się nie chciało. Zwlekłam się z łóżka dopiero po piętnastu minutach. Kac - nic przyjemnego. Ale nie tylko dlatego czułam się jak gówno. Jednak o pewnym powodzie, którego imię zaczynało się na literę "W" wolałam nie myśleć.

    Wzięłam gorący prysznic, który pozwolił mi się trochę odprężyć i zmniejszył ból głowy. Ubrałam się w jeansy i szary, luźny sweter. Wysuszyłam włosy, zostawiłam je rozpuszczone, zrobiłam lekki makijaż i założyłam białe tenisówki, w których moje nadal obolałe stopy miały szansę nieco odetchnąć. Chyba przez kolejne dwa miesiące w ogóle nie założę szpilek.

Chwyciłam torbę, zgarnęłam do niej wszystkie potrzebne rzeczy i wyszłam z mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Śniadanie sobie odpuściłam, bo nadal byłam pełna po jedzeniu, które zjadłam na przyjęciu. Właśnie, musiałam spróbować odtworzyć ten boski deser kawowo - czekoladowy, który podali.

    Przez chwilę zastanawiałam się, czy zadzwonić lub napisać do Johny'ego, ale w końcu zdecydowałam się nie dzwonić. Pewnie nocował w swoim mieszkaniu, skoro nie pojawił się w moim. Najprawdopodobniej także odsypiał ciężką noc.

    Wsiadłam do metra i wysiadłam trzy stacje dalej. Weszłam po schodach na ulicę i przeszłam na drugą stronę, gdzie mieściła nasza restauracja. Drzwi były otwarte, ale nigdzie nie widziałam Sophii.

- Hej! – Weszłam do środka, odłożyłam torbę w kuchni i przeszłam na zaplecze. – Gdzie jesteś?

- Z tyłu!

Wyszłam na zewnątrz, zeszłam na dół po schodach za budynek, gdzie Sophia odbierała właśnie poranną dostawę. W niewielkiej, ślepej uliczce, oddzielającej budynek naszej restauracji i kolejnego budynku stały kontenery na śmieci, a teraz także wielki biały samochód dostawczy, który ledwo się tam mieścił. Kierowca miał mój ogromny szacunek za tak umiejętne parkowanie.

- Cześć. - Rzuciłam, a blondynka uśmiechnęła się do mnie przez ramię.

- Hej, pomożesz? – Podała mi kartony, które dostawca przeniósł z palety na ziemię. Zaniosłam je do środka i wróciłam na dwór, gdzie dostawca właśnie wsiadał do samochodu. Na ziemi stało jeszcze kilka kartonów, a sądząc po logo naklejonym na wierzchu, Sophia kupiła jakąś nową mieszankę mąki do chleba i wypieków. – Jak ślub?

- Było super. Muszę ci wszystko opowiedzieć.

- No ja myślę. - Rzuciła.

Chwyciłyśmy wózek na którym stały kartony i wciągnęłyśmy go do środka po rampie z boku schodów. Moja przyjaciólka wydawała się dziwnie milcząca. Spojrzałam na nią kątem oka.

- Wszystko w porządku? – Zamknęłam tylne drzwi, założyłam fartuch i związałam włosy.

- Wczoraj wieczorem zerwałam z Chrisem. – Wycierała szklanki, które akurat wyciągnęła z ogromnej zmywarki.

Rzuciłam jej pełne zrozumienia spojrzenie. Widocznie obie miałyśmy wczoraj do dupy przeżycia z naszymi eks.

- Hej, trzeba było zadzwonić.

- Byłaś na weselu. – Pociągnęła nosem.

    Prychnęłam i podeszłam do niej.

- Wiesz, że możesz dzwonić o każdej porze dnia i nocy. Poza tym, Johnny musiał jechać do szpitala i zostawił mnie samą. - Wzruszyłam ramionami, jakby to było takie byle co.

- Świnia. – Zaśmiała się przez łzy.

Jej kiepski humor nigdy nie trwał długo. Nie miałam pojęcia jak ona to robiła, ale udawało jej się niezwykle szybko otrząsnąć. Od zawsze jej tego zazdrościłam.

- Co zrobić. – Spojrzałam na nią. – O, i jeszcze spotkałam pana "wyjazd służbowy".

- Widzę, że obie miałyśmy koszmarny wieczór. Jak się trzymasz? – Spojrzała na mnie z troską.

Westchnęłam, chcąc jak najszybciej wyprzeć go z pamięci.

- Było kiepsko. - Przyznałam. - Unikałam go przez całą noc. A później, gdy już wracałam do domu, wskoczył do taksówki. - Zaśmiałam się, sama nie dowierzając, że rzeczywiście to zrobił.

- Facet ma tupet. - Pokiwała głową z niedowierzaniem.

- Bez wątpienia.

- Skąd on się w ogóle tam wziął? - Zaczęła układać szklanki w szafie, więc ja zaczęłam wycierać talerze.

- Okazało się, że to przyjaciel Richarda. Ich rodzice się przyjaźnią już od jakiś dwudziestu lat.

Zaklęła.

- To znaczy, że możesz go spotkać na jakiejkolwiek imprezie rodzinnej. - Spojrzała na mnie ze współczuciem, które zbyłam machnięciem ręki.

Ale miała rację. Czemu wcześniej o tym nie pomyślałam?

To co w nas najlepszeWhere stories live. Discover now