Rozdział 1 (poprawione)

12.9K 193 5
                                    

Dzień zapowiadał się na szczególnie gorący i duszny. Cały miesiąc trwały upały, ale w końcu nic dziwnego, był przecież koniec lipca. W dodatku zbliżała się jedna z ważniejszych dat w historii naszej rodziny. Moja siostra miała wyjść za mąż.

Ostatnie dwa miesiące minęły mi więc na przygotowaniach do ślubu Lizzie.

Szczerze, kiedy teraz mam już to wszystko za sobą, upewnię się, że przy następnym ślubie przy którym będę pomagać - choćby i moim, przygotowania zaczną się o wiele wcześniej. Bo chyba żadna z nas nie była świadoma jak wiele rzeczy trzeba było zrobić, żeby zorganizować tak dużą imprezę.

Rezerwacja sali, wykłócanie się o miejsca dla gości, żeby mogli przyjść z osobą towarzyszącą, znalezienie odpowiedniego cateringu, następnie ustalenie z nimi listy dań, uwzględnienie wegetarianów, weganów, pescowegetarianów... i tak w nieskończoność.

A to nawet nie był początek listy.

Następny był wybór tortu, kapeli i repertuaru, znalezienie kwiaciarni z nieperfumowanymi kwiatami, wybór ozdób, obrusów, zastawy, posadzenie gości tak, żeby się nawzajem nie pozabijali, kupienie i zapakowanie prezentów dla gości... ugh.

Moja cierpliwość nie raz została wystawiona na próbę.

Ale teraz, kiedy mam już to wszystko za sobą... Nie, żebym chciała jeszcze raz przez to wszystko przechodzić, bo sprzedawcy i dostawcy naprawdę potrafią być upierdliwi, ale chyba najbardziej z tego wszystkiego podobało mi się wybieranie sukni ślubnej, a później sukien dla trzech druhen. Chociaż niekończące się przymiarki, szukanie odpowiedniej biżuterii, fryzury, eh... było męczące.

Jak już wspominałam. Nie sądziłam, że zaplanowanie ślubu i wesela może wymagać tyle pracy.

...

Myślałam, ba, byłam święcie przekonana, że żaden ślub nie obejdzie się bez jakiegoś dramatu, czy wątpliwości panny młodej, jakiejś histerii tuż przed ceremonią, ale moja siostra po raz kolejny okazała się pełna niespodzianek.

Wiem, nie powinnam być aż tak zaskoczona. W końcu Lizzie zawsze była pewna swoich decyzji i Bóg mi świadkiem, jak ja jej tego zazdrościłam. Z naszej dwójki to ona była tą rozsądniejszą, pewniejszą w decyzjach, gdy uważała, że powinna coś zrobić, właśnie to robiła.

Ale małżeństwo... Wiem, że ja miałabym milion wątpliwości. Ale ona? O, nie. Nigdy nie pchała się w żadne związki z facetami, jeśli miała jakieś - choćby najmniejsze złe przeczucie, lub nie była pewna ich uczuć, czy wręcz odwrotnie - gdy ich zamiary były aż zbyt jasne.

Ale Richard... Jego zawsze była pewna. Od momentu, w którym poprosił ją o rękę.

Mówią, że małżeństwo to decyzja o kochaniu drugiego człowieka do końca życia. Przynajmniej tak mówiła moja babcia. Nieco staroświecko, ale... chyba rozumiem ten punkt widzenia.

Osobiście..., nie no, nie wiem co o tym sądzić. Chyba po prostu... chciałabym znaleźć kiedyś kogoś z kim chciałabym spędzić resztę życia i kto czułby to samo w stosunku do mnie. To by mi wystarczyło. Gdyby ktoś chciałby właśnie mnie i tylko mnie.

Lizzie... ona kochała całą sobą. A z Richarda był niezły szczęściarz. Moja siostra wybaczała rzeczy, których ja bym nie potrafiła. Kochała tak, jak nikt inny, tak, jak ja nigdy bym nie potrafiła.

Różniłyśmy się bardzo, ale chyba właśnie za to tak mocno ją kochałam. Poza tym, że wyglądałyśmy prawie tak samo, miałyśmy ze sobą chyba tylko jedną cechę wspólną. Gdy ktoś skrzywdził tę drugą, no cóż... Jak to kiedyś określił Richard: nikt nie chciałby podpaść którejkolwiek z sióstr Lawrence. Bo w obronie tej jednej zawsze stawała ta druga.

To co w nas najlepszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz