Dziedzictwo Orfanów: Zakon Kr...

By MoonshadowElve

24.8K 1.8K 1.2K

Beztroskie życie w Yaali staje się jedynie przeszłością. Przed Amayą czekają wyzwania, których powodzenie prz... More

Rozdział 1 Decyzja
Rozdział 2 Konsekwencje
Rozdział 3 Shonarskie piaski
Rozdział 4 Dzień Kha
Rozdział 5 Początek końca
Rozdział 6 Wyścig z Ciemnością
Rozdział 7 Oczy Pustki
Rozdział 8 Czerwone kwiaty rodzą wspomnienia
Rozdział 9 Powrót na Shonarę
Rozdział 10 Nowy władca
Rozdział 11 Poprzedni władca
Rozdział 12 Schronienie?
Rozdział 13 Nowa przyszłość
Rozdział 14 Ostrze Prawdy
Rozdział 15 Otchłań
Rozdział 16 Kara
Rozdział 17 Nowy Księżyc
Rozdział 18 Ćwiczenia
Rozdział 19 Kryjówka
Rozdział 20 Ostatnie chwile
Rozdział 21 Inicjacja
Rozdział 22 Nieznajomy
Rozdział 23 Ziemia przesiąknięta krwią
Rozdział 24 Niezapowiedziana wizyta
Rozdział 25 Dobre i złe wieści
Rozdział 27 Wspomnienie plujące ogniem
Rozdział 28 Rezultat?
Rozdział 29 Poszukiwania czas zacząć
Rozdział 30 Yaala
Rozdział 31 Trochę cennej lekcji historii
Rozdział 32 To tylko pożegnanie
Rozdział 33 Wyrzeźbiona wiadomość
Rozdział 34 Zdrada i gorzki posmak
Rozdział 35 Dotyk
Rozdział 36 Pierwszy krok
Rozdział 37 Naznaczenie
Słownik

Rozdział 26 Ciąg dalszy złych wieści

482 48 19
By MoonshadowElve

Po kilku godzinach w Antracytowej Sali zapanował spokój.

Akolici wrócili do swoich zajęć, treningi znowu się zaczęły, a po jakimś czasie część z nich poszła do świątyni na tyłach Zakonu. Koniec Inicjacji odbył się kompletnie inaczej. Jeszcze nigdy nie spotkali się z sytuacją, w której jeden z przyszłych akolitów po zakończeniu walki byłby na skraju życia i śmierci. Tym bardziej zdziwili się, gdy kolejny z nich okazał się umierający.

Srebrzyści, którzy byli poparzeni, wyszli z tego bez szwanku. Tkacz Krwi mógł łatwo sprawić, by poparzona skóra zniknęła z ich ciała. Ta informacja wystarczyła wszystkim akolitom. Nikt nie zdawał się przejmować resztą. Nie obchodziło ich to, czy Orfanie, Promieniści albo Vaanie przeżyją. Tylko Amaya i Rai okazali się w bardzo złym stanie. Choć pomoc przybyła naprawdę późno, zdawało się, że mogli z tego wyjść bez większych powikłań, choć wymagało to trochę czasu. Callian, choć całe to życie w Zakonie wśród Srebrzystych nadal było dla niego nowością, wiedział, że ich dobry stan zawdzięczali portalowi.

W momencie, gdy spanikował i użył zaklęcia, wywołując potężny promień światła, zabił Zelśnionego. Dzięki temu została ostatnia dwunastka, więc wszyscy przeszli przez portal, który aktywował się po zabiciu ostatniego odpowiedniego uczestnika Inicjacji. Chwilowa nieśmiertelność, by została odpowiednia ilość akolitów, uratowała Amayę i resztę. Co prawda nie uleczyła ich kompletnie, jednak dzięki temu rana zadana przez Torryna nie była śmiertelna. Choć dziewczyna z każdą chwilą traciła ogromnie dużo krwi, nie zginęła. Rai, jak i pozostała dwójka Srebrzystych, został poparzony przez zaklęcie Calliana.

Chłopak siedział z resztą Vaanów w Jadeitowej Sali, przy posągu Rhei. Połowa pomieszczenia była półokrągła, przez co Callian miał wrażenie, że wszystko, co znajdowało się na wklęsłej ścianie, wpatrywało się w niego. Oceniało. Że wiedziało dokładnie, co takiego zrobił. On sam bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Zabił.

Spojrzał na swoje roztrzęsione dłonie. Nie mógł sprawić, by przestały drżeć, cały trząsł się z przejęcia. Pełno natarczywych myśli dobijało się do jego umysłu. Tak wiele stało się w tak krótkim czasie. Torryn prawie zabił Amayę. On sam użył zaklęcia, jednocześnie ratując ich i zabijając Zelśnionego. Przeżyli i stali się pełnoprawnymi akolitami Zakonu Krwi. Poczucie triumfu przeplatało się w nim z wszechogarniającą rozpaczą.

Smukła dłoń o karmelowym odcieniu zacisnęła się na ramieniu Callian.

— Nie martw się — powiedziała Thalia miękkim głosem. Jej długie uszy poruszyły się nieco, gdy uśmiechnęła się ciepło do chłopaka. — Słyszałam, że macie tutaj najlepszą pomoc medyczną. Wyjdzie z tego.

— Kiedy sprawdzaliśmy to miejsce...

Pandora chrząknęła głośno, przerywając Emricowi.

— Kiedy Pandora sprawdzała to miejsce — powiedział z naciskiem, patrząc wymownie na przyjaciółkę — dowiedzieliśmy się, że wasz medyk jest w stanie wyleczyć wszystko. Pewnie nie jest z nimi tak źle.

To nie jest nasz medyk — przeszło mu przez myśl — ja nawet nie należę do tego miejsca. Nie chcę należeć.

Pokręcił głową roztargniony. Nie wiedział, co o tym myśleć. Martwił się. Jego serce przepełniała rozpacz i ogromne poczucie winy. Jeśli Amaya umrze z jego winy, nigdy sobie tego nie wybaczy. Rzuci się z platformy w Otchłań i dołączy do niej w Pustce. Był tchórzem. W tamtej chwili miał to głęboko w nosie.

— Szkoda tylko, że trafiłem Raia. — Westchnął ciężko. — Mogłem, chociaż celować w Torryna. — Spojrzał twardo na jedynego człowieka w tamtej sali.

Mężczyzna siedział i żuł tytoń, głęboko zamyślony. Dopiero po chwili zorientował się, że wszyscy się w niego wpatrują.

— No co?

— Nie przejmujcie się nim. — Kiedy nowy głos pojawił się w sali, wszyscy przenieśli swoje spojrzenie w stronę nowej osoby.

Emric pierwszy się otrząsnął i wstał z krawędzi fontanny. Rozłożył szeroko ramiona i podszedł szybkim krokiem do siostry.

— Eiro, och jak dobrze, że nic ci nie jest. Wiedziałem, że Tkacz Krwi zdoła cię uzdrowić. — Przytulił ją mocno.

Eira, choć zazwyczaj unikała takich zbliżeń, odwzajemniła uścisk. Uśmiechnęła się cierpko do brata i po chwili powiodła wzrokiem po wszystkich zebranych w Jadeitowej Sali. Wyglądała na zdrową. Wcześniej niepokojąco blada cera, nabrała koloru i nawet ciemne kręgi spod jej oczu zniknęły.

— Zostawcie Torryna w spokoju, wszyscy dobrze go znamy i wiemy, że zrobił to, by nas chronić.

Poszła usiąść koło reszty. Emric dołączył obok.

— Tak naprawdę nie znamy tej całej Amayi. — Wzruszyła ramionami. — Bez urazy, Call. — Odwróciła się do niego na chwilę. — Nie mieliśmy Odłamka Słońca, niczego, by zabić Zelśnionego, który zrobił się zasraną eteryczną plamą. — Warknęła, nieco zirytowana. Nienawidziła tych stworzeń przez ich brak ciała. Dzięki temu robili się praktycznie nieśmiertelni i niesamowicie trudni do schwytania.

— Gdyby nie ty, Callianie, pewnie ten Zelśniony zabiłby jednego z nas — Torryn odezwał się, na chwilę przestając żuć. — Jestem ci wdzięczny, uratowałeś nam życie. — Pokiwał nieco głową, jakby sam próbował przekonać się do tych słów. — Nie, żebym się teraz miał rozkleić jak baba, ale wiesz, co mam na myśli. Serio, dobra robota.

Callian w żaden sposób nie zareagował na jego słowa. Nie wiedział, co właściwie powinien powiedzieć. "Dzięki, ja też jestem ci wdzięczny. Co z tego, że próbowałeś zabić moją przyjaciółkę, zrobiłeś to, by nas chronić." I co jeszcze? Co prawda nie był na niego zły, przynajmniej próbował to sobie wmówić. Starał się jakoś zrozumieć jego zamiary i rzeczywiście zaczynał pojmować, dlaczego właściwie to zrobił. Jednak Amaya była jego przyjaciółką. Nie wybaczy tak po prostu komuś, kto próbował ją zabić!

Przez chwilę w sali zapanowała cisza. Wszyscy pogrążyli się we własnych myślach. Za nimi rozlegało się ciche pluskanie z fontanny, która jednocześnie była posągiem reprezentującym Zakon. Rzeźba przedstawiała trójokiego wilka, przy którym stały trzy osoby. Kobiety z zasłoniętymi oczami. Miały schludne fryzury, nienaganną sylwetkę i każda z nich stała w innej pozie. Zostały wykonanie z jakiegoś ciemnego materiału. Choć Callian nie miał pojęcia, czym właściwie było to tworzywo, domyślał się, że pochodziło z Evel. Tylko tam tworzyli tak piękne rzeźby.

— Nie powinno być teraz... no nie wiem, jakiegoś oficjalnego przywitania nowych akolitów, czy coś w tym stylu? — Torryn przerwał ciszę. — W końcu zabijaliśmy się o to miejsce. Dosłownie.

Kilka osób westchnęło ciężko.

— Pewnie czekają, aż reszta wyzdrowieje. — Thalia wzruszyła ramionami. — To może trochę potrwać. — Skrzywiła się.

— Nieważne. — Eira uśmiechnęła się szeroko. — Jesteśmy akolitami Zakonu! Tylko to się liczy.

Ta wiadomość wyraźnie ich pocieszyła. Przytaknęli. Rzeczywiście, byli akolitami. W końcu to wszystko się skończyło. Zrobili to.

— Jeszcze wczoraj wszystko było takie niepewne... — powiedziała cicho Pandora, zapatrzona w jeden punkt, pewnie nie do końca świadoma, że to wszystko mówi. — Dobrze, że już po wszystkim. Teraz wystarczy poczekać, aż wszyscy wyzdrowieją. Za jakiś czas zaczną się zajęcia... — Jej oczy zaiskrzyły z podekscytowania. — Nauczymy się zabijać Zdziczałych. Uratujemy naszą wioskę.

Thalia uśmiechnęła się do niej szeroko, jednak Callian zauważył w jej oczach smutek. Było jak mignięcie, jej oczy pociemniały jedynie na sekundę, jednak po krótkiej chwili dziewczyna ponownie przywdziała maskę i uśmiechnęła się szerzej, chcąc zatuszować wszelkie emocje. Chłopak zmarszczył brwi, zaintrygowany. Chciał się jej przyjrzeć, wychwycić kolejne zawahanie, jednak po krótkiej chwili kolejna osoba weszła do Jadeitowej Sali.

Tiaki, zastępca biskupa.

Podszedł do grupki niezgrabnym krokiem. Nikt nie musiał się mu dłużej przyglądać, by dostrzec, że nie chciał się do nich zbliżać. Jakby ktoś zmusił go do tego zadania. Elf zacisnął mocno szczękę, zmuszając się, by odezwać do akolitów Zakonu.

— Witajcie, akolici. — Na jego twarz wpłynął cierpki uśmiech. — Przychodzę w imieniu Pierwszego Mistrza Dubhe. — Na jego słowa Callian zesztywniał i pobladł, jednak Tiaki zdawał się tego nie widzieć i kontynuował: — Mam wam przekazać, byście udali się do swoich pokoi. Rozpakujcie się, rozgośćcie. Wieczorem odbędzie się modlitwa w świątyni, a po niej kolacja w sali obok. — Wskazał dłonią szerokie drzwi za nimi. — Akolita Callian doskonale zna Zakon i dormitoria, zaprowadzi was do odpowiednich pokoi. — Podał chłopakowi plik kluczy, posyłając w jego stronę chłodne spojrzenie. — Prawda, akolito Callianie? — zapytał z naciskiem, gdy ten nie reagował.

Dopiero w momencie, gdy Thalia szturchnęła go lekko łokciem, zdołał się otrząsnąć. Bez większego namysłu czy pytań po prostu wziął klucze i przytaknął, nie wiedząc, co właściwie powinien z tym zrobić.

— Pierwszy Mistrz... — wydukał jedynie, kompletnie go nie słuchając.

— I jeszcze jedno — powiedział po chwili, gdy Callian schował klucze do kieszeni w odruchu. Odwrócił się w stronę Eiry i wyciągnął rękę. — Oddaj mi to.

Dziewczyna spojrzała na niego skonsternowana, a Emric ściągnął brwi w grymasie złości.

— Odłamek Słońca. Oddaj mi go.

Zdziwienie i niepewność dziewczyny jedynie pogłębiły się po jego słowach. Dopiero zapewnienia Calliana sprawiły, że cokolwiek zrobiła. Z westchnieniem podała kryształ zastępcy. Co właściwie chciał z nim zrobić?

Ten bezceremonialnie rzucił go na ziemię i zgniótł ciężkim obcasem buta. Wszyscy spoglądali na niego osłupiali, kiedy spod jego stopy zaczął się wyłaniać złotawo-żółty dym, który wydobywał się stamtąd z cichym sykiem.

— Ty...! — Eira chciała się na niego rzucić, jednak Emric ją powstrzymał. — Masz szczęście, że nie zdążył się napełnić światłem, bo byś eksplodował razem z tą zarozumiałą buźką!

— Już dobrze, spokojnie. — Nadal próbował pocieszyć i jednocześnie powstrzymać ją od morderstwa.

— Wiesz ile to coś jest warte?! To był nasz jedyny eglemplarz, ty... — kontunowała, przetrzymywana przez brata.

— Zrobiłem to, co konieczne. Nikt nie może pozwolić, byście mieli w Zakonie taką broń. Możecie zabić każdego Srebrzystego podczas Nocnej Natury, czy Zelśnienia głupim kryształem. Naprawdę sądziliście, że nic z tym nie zrobimy?— Prychnął i odwrócił się na pięcie, nie słuchając dalszych wyzwisk dziewczyny.

— Przepraszam — powiedziała poważnym tonem Pandora, kiedy Tiaki zaczął się oddalać. Nie zdawała się za bardzo przejęta stratą kryształu. — Kiedy odbędzie się nasze przywitanie? Ogłoszenie, że jesteśmy pełnoprawnymi akolitami? — Podniosła wysoko brwi, wyraźnie akcentując każde słowo. — Czy Pierwszy Mistrz nie powinien nas oficjalnie powitać?

Tiaki z początku wydawał się lekko oburzony, jednak po krótkiej chwili zdołał się opanować. Wziął głęboki wdech i chcąc czymś zasłonić niepewność i nikły strach w oczach, odwrócił się odrobinę od grupy.

— Niebawem. Nie bójcie się, nikt o was nie zapomniał. Po prostu chcemy poczekać, aż każde z was będzie w pełni sił. Pierwszy Mistrz ma kilka rzeczy na głowie, ale nie bójcie się. Będzie, jak należy. To nie jest teraz coś, czym powinniście sobie zaprzątać głowy.

Kiedy wyszedł z sali, wszyscy spojrzeli po sobie niepewnie.

— On coś ukrywa — powiedziała Pandora bez ogródek. Wpatrywała się w jeden punkt, w którym przed kilkoma sekundami zniknął Tiaki. — Dlaczego tak zareagowałeś na jego słowa? O co chodzi? — zwróciła się do Calliana, który siedział zamyślony.

Podniósł nietrzeźwy wzrok na dziewczynę i przełknął ślinę.

— Wydawało mi się, że powiedział: Pierwszy Mistrz Dubhe, ale... naszym Pierwszym Mistrzem jest Kaus. Niemożliwe, by coś się stało, gdy nas nie było. To... — Podniósł na nich wzrok, a jego jasne oczy otworzyły się szeroko z przerażenia. — Czy to możliwe?

Nikt nie odpowiedział. Jednak żadne słowa nie były konieczne. Callian doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo ich pobyt w Zakonie pogorszy się przez tę jedną zmianę. Skrzywił się, gdy żołądek ścisnął się boleśnie ze strachu. Domyślał się, dlaczego tak długo nie było ich powitania. Ani trochę mu się to nie podobało.

~ ☾ ~

Naos siedział przy łóżku Amayi.

Chłopak nie spuszczał z niej spojrzenia. Starał się nie odpływać za bardzo myślami, jednak natarczywe wspomnienia wciąż powracały. Nie mógł odpędzić się od widoku krwi na jej ciele. Ziejącej dziury na klatce piersiowej. Wciąż widział przed sobą jej bladą twarz bez życia. Jakby duch odszedł z niej już dawno temu...

Zacisnął mocno szczękę i przymknął oczy, chcąc to wszystko od siebie odpędzić. Była bezpieczna. Zatamował krwawienie dzięki ręcznikowi i serum w fiolce, która była wśród połów materiału. Przyspieszało zasklepianie się ran i dzięki niej Amaya się nie wykrwawiła. To wszystko zawdzięczał Bellatrix.

Wziął kilka głębszych wdechów, poprawiając się na krześle. Tkacz Krwi zajmował się ostatnimi pacjentami, większość z nich miała pobieżne poparzenia, jednak i tak Amaya wraz z Raiem spadli na sam koniec listy wyczekujących. Co prawda Tkacz zajrzał już do nich. Upewnił się co do stanu dziewczyny i wrócił do reszty pacjentów. Naos nie miał mu tego za złe. W końcu to nie on ustalał zasady, których musiał się trzymać. Jednak nic nie potrafił poradzić na frustrację, która rodziła się w jego sercu na samą myśl, że Amaya była o krok od śmierci i nikt się tym nie zainteresował. Wszyscy przechodzili obok niej obojętnie, jakby była nikim. Nie osobą, a śmieciem, przedmiotem. Nie mógł tego znieść.

Nawet na polowym łóżku wciąż wydawała mu się taka krucha i bezbronna. Tak bardzo nie pasowała do brutalnego Zakonu pełnego śmierci i krwi. Tak bardzo nie zasługiwała na ten niesprawiedliwy los. Naos również stracił rodziców. Niespodziewanie wstąpił do Zakonu Życia w bardzo młodym wieku i on również nie miał za dobrych kontaktów z rodziną. Jednak mógł się jedynie domyślać, jak samotnie musiała się czuć przez te wszystkie lata. Dowiedział się, że w momencie, gdy odkryto jej Dar, czyli kiedy skończyła siedem lat, zamknięto ją w pokoju dla jej bezpieczeństwa, jak i całego królestwa. Wypuszczono ją dopiero w momencie skończenia szesnastu lat. Prawie dziesięć lat żyła w zamknięciu i odizolowaniu. Jak okrutni byli jej rodzice, by w ogóle wpaść na taki pomysł? Jak niebezpieczny był jej Dar, by posunąć się do czegoś takiego?

Nie wiedział.

Pomimo tego, że przed oczami miał widok jej zakrwawionego ciała, nie mógł odpędzić się od jeszcze jednego wspomnienia. Chwili, która nie dawała mu spokoju od prawie dwóch tygodni. I, choć minęło od tego tyle czasu, doskonale czuł i pamiętał wszystko, co się wydarzyło. Wydawało się, jakby to wszystko stało się zaledwie kilkanaście minut wcześniej. Widział to tak wyraźnie. Miał wrażenie, że na jego ciele nadal pozostał dotyk Amayi. Jej palce tańczące na jego skórze. Ich dotyk, zapach jej ciała. Była roztrzęsiona, na początku wręcz przerażona. Pragnął po prostu ją przytulić i wtulać w siebie godzinami. I zrobił to. Przyciągnął ją do siebie, a ona... a ona nie poczuła żadnych jego emocji wkradających się w umysł. Była przy nim. Dotykała go. Bez żadnych konsekwencji.

Choć nie miał pojęcia, dlaczego właściwie tak się stało, nie obchodziło go to. Czuł, jak nikła ciekawość rodzi się w jego sercu na myśl o tym wszystkim, jednak z pewnością przeważała w nim ekscytacja. Widział to samo w oczach Amayi. Pierwszy raz dotykała kogoś, jednocześnie zostając sobą. Czując własne emocje. Mogła to po prostu przeżywać i była zwyczajnie zafascynowana. Rozumiał to.

Zadrżał lekko, gdy poruszyła dłonią. Poprawił się nieznacznie na krześle i zbliżył drastycznie do jej łóżka. Pochylił się nieco. Poruszyła odrobinę powiekami. Rozchyliła zaciśnięte dotąd usta. Kiedy jej brwi ściągnęły się w lekkim grymasie, Naos był pewien, że się przebudziła.

— Amayo — szepnął.

Ta jęknęła cicho. Dopiero po chwili zdołała otworzyć oczy. Z początku jej spojrzenie zdawało się puste. Po chwili, gdy napłynęły do niej wszystkie wspomnienia, napełniło się emocjami. Naos wychwycił strach i przerażenie. Łzy napłynęły do kącików, gdy Elf zobaczył ból. Kiedy zorientowała się, gdzie właściwie jest, rozejrzała się rozbieganym spojrzeniem i podniosła nieco, by mieć lepszy widok na wszystko, co ją otaczało.

Naos wstał i odsunął zasłonkę, która odgradzała ich od reszty pomieszczenia.

— Tkaczu! Amaya się obudziła! — wykrzyknął, po czym odwrócił się ponownie w stronę dziewczyny. Uśmiechnął się lekko i wrócił na krzesło.

Nie widzieli się prawie dwa tygodnie. Ostatnio, kiedy byli razem spotkali się w jego pokoju po wykonaniu kary. Sam nie wiedział, czego powinien się spodziewać, ani czy to w ogóle miało znaczenie. Jednak miał wrażenie, że tamten wieczór zbliżył ich do siebie. Coś sprawiło, że przywiązał się do Amayi. Nie wiedział dlaczego, jednak nie zamierzał zwalczać w sobie tego uczucia.

Dziewczyna spojrzała na niego miękko. Widział, że nie wiedziała za bardzo, co właściwie powinna powiedzieć. Sam nie potrafił poukładać myśli, więc przez chwilę siedzieli w napięciu i ciszy, czekając, aż ktoś do nich przyjdzie.

Po chwili do ich małego pomieszczenia odgrodzonego zasłoną przyszła Bellatrix, pewnie za poleceniem Tkacza. Loki zafalowały wokół jej ciała, gdy odwróciła się gwałtownie, szukając czegoś na półkach. Sięgnęła ogonem po szklankę stojącą na szafce nocnej, jednocześnie chwytając słoik stojący nad głową Amayi.

— Wypij to — powiedziała beznamiętnym tonem, nalewając do kubka zawartość słoika. — Wyciągnęliśmy strzałę z twojej nogi. Rana w klatce piersiowej zagoi się sama za kilka dni. Dzięki substancji, którą wypiłaś, twoje płytki krwi się rozmnożą, więc nie musisz się martwić o ich brak. — Zmusiła się do lekkiego uśmiechu.

Amaya zdawała się jej nie widzieć. Dopiero po chwili pokazała po sobie jakiekolwiek reakcje na słowa dziewczyny. Jakby z początku nic do niej nie docierało. Wtedy do Naosa uderzyło, jak źle wyglądała. Z początku wydawało mu się, że było z nią lepiej. Jednak zobaczył lekkie sińce pod oczami, rozwichrzone włosy posklejane krwią, blada dolna warga i ciemne piegi, które wtedy wydawały się ciemnymi plamami na alabastrowym tle.

Z nią naprawdę nie jest o wiele lepiej — pomyślał, czując jak supeł strachu i niepokoju zaciska się w jego żołądku.

— Już jutro, może za kilka dni, będzie po wszystkim — powiedziała Bellatrix po chwili ciszy. — Teraz trzeba jedynie poczekać aż krew się zduplikuje, na tyle, byś miała jej odpowiednią ilość. Tak jak mówiłam: z raną na klatce piersiowej nie powinno być większych problemów. No a z nogą będzie dobrze dopiero za kilka dni, może tygodni. Grot głęboko się wbił, ale nie ma takiej rany, której Tkacz by nie wyleczył.

— Możemy porozmawiać? — Naos zwrócił się do Bellatrix.

Dziewczyna odwróciła się do niego, udając lekkie zdumienie, jednak przytaknęła i odeszła od łóżka dziewczyny. A za nią Elf.

— Chciałem ci podziękować. — Sam zdziwił się, jak lekko to zdanie opuściło jego gardło. — W ręczniku, który mi podałaś, znalazłem fiolkę. Domyślam się, że to właśnie dzięki niej Amaya przeżyła... — urwał, gdy zobaczył szczere zdziwienie dziewczyny. Przeraził się, gdy nieco pobladła. — Co? O co chodzi?

— Naosie... Jaka fiolka? Nie chciałam ci nic dawać.

— Co?!

— O Rheo, co ty jej podałeś? — Jej głos zabarwiła panika. Otworzyła szeroko oczy i odwróciła się w stronę łóżka dziewczyny. Zasłoniła usta dłonią, osłupiała.

— Ja... — wydukał jedynie. Panika gwałtownie rozprowadzała się w jego ciele.

Co ja narobiłem?!

Bellatrix zaśmiała się gromko. Wygięła ciało w łuk i położyła dłoń na brzuchu. Jej śmiech rozbrzmiał w całym pomieszczeniu. A Naos poczuł się jak idiota.

— Gdybyś tylko... — powiedziała przez łzy śmiechu. — Gdybyś tylko widział swoją minę! — Ponownie wybuchła śmiechem.

Jednak podczas tych kilkudziesięciu sekund Naos stracił całe poczucie humoru. Machnął na nią dłonią i wrócił do Amayi.

— No przyznaj! — krzyknęła za nim. — To było dobre!

On tylko przewrócił oczami i gwałtownie przesunął zasłonkę. Nie miał ochoty na żadne żarty. Tym bardziej te ze strony Bellatrix.

~ ☾ ~

Pod dwóch dniach Amaya odzyskała siły. Choć nadal nie potrafiła normalnie chodzić, czuła się dobrze.

Dobrze, czyli lepiej niż na Inicjacji, co dało jej motywację do opuszczenia salki Tkacza Krwi. Miała dość leżenia na polowym łóżku. Prawie dwa dni spędziła uwięziona i przez to posiadała zdecydowanie za dużo czasu. Chciała odsunąć od siebie wszystkie myśli. Nie miała zamiaru powracać do Inicjacji, do tego, co się tam wydarzyło... To było zbyt przerażające, by przeżywała to po raz kolejny.

Jednak nie potrafiła się od tego uwolnić. Wciąż widziała przed oczami wszystkie ciała, które mijała podczas ucieczki: martwe, leżące na dywanie z mchu. Czuła zapach krwi, na samo wspomnienie cały ten stres i strach powracały, jakby ponownie tam była. Przymknęła oczy i pokręciła głową. Nie. Nie chciała. Nie mogła ponownie tam być, ponownie uczestniczyć w tym wszystkim. Teraz powinna się cieszyć, czuć ulgę, bo przecież było po wszystkim. Przeżyła, dostała się do Zakonu.

Tak, właśnie na tym pozostaje skupić swoją uwagę. Bez sensu było myśleć nad tym wszystkim, co zrobiła. Nad tym ile osób właściwie tam umarło. Nad tym, że kogokolwiek zabiła. Zdusiła w sobie jęk i gwałtownie przymknęła oczy, skuliła się, otulając cienkim przykryciem. Zabiła. To słowo wbiło się gwałtownie i dosadnie w jej umysł. Nie mogła od tego uciec. Prawda była taka, że strzeliła do tamtego Księżycowego Elfa. Strzała wbiła się w jego gardło, a on udusił się własną krwią. Nie było sensu zaprzeczać. Zrobiła to.

Gorące łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Próbowała je zdusić, powstrzymać się od płaczu, lecz nie mogła. Pobyt w Zakonie ją zmienił. Była tam od jedynie dwóch tygodni, jednak stała się kimś kompletnie innym. Kimś, kim nigdy nie chciała się stać. Przerażało ją to. Fakt, jak szybko się przemieniła. Jednak nie powinna zapominać o czymś ważnym. O powodzie, celu, do którego dąży od samego początku. W końcu zrobiła to dla Yaali. Zabiła dla swojej matki, ojca i sióstr. Dla wszystkich mieszkańców kraju. Jej serce nadal było ciężkie od przepełniającej go rozpaczy i strachu, jednak Amaya poczuła delikatną ulgę. Wiedziała, że wszystkie jej czyny prowadzą do jednego: zwycięstwa. Nie mogła o tym zapomnieć.

Ta świadomość pozwoliła jej odrobinę się uspokoić. Przyćmić nieco te myśli innymi. Poczuła dreszcze, gdy przypomniała sobie o tej dziwnej burzy pyłowej. To jak małe pyłki topiły jej skórę i parzyły. W ciągu ostatnich dwóch dni zdążyła się dowiedzieć o tym, jakie niespodzianki na Inicjacji były sprawką Kausa. A właściwie Dubhe, ponieważ były Pierwszy Mistrz umarł kilka godzin po rozpoczęciu próby dla przyszłych akolitów. Co dziwne, okazało się, że burza pyłowa nie była zaplanowana. Dziewczyna z początku nie miała pojęcia, kto właściwie mógł ją wywołać, w końcu kto był na tyle potężny? Pierwsze, co przyszło jej do głowy, to Callian. Jednak on nie rozwinął za bardzo swojego Daru i jeszcze się z nim nie oswoił. Nie było mowy, by nawet nieświadomie stworzyć coś takiego. Szybko uświadomiła sobie kim właściwie była osoba, która stała za tym wszystkim. Mag. Ten mag, który przejął jej dom.

Jednak, czy w ogóle wiedział, gdzie Amaya się znajdowała? Zdawało się, że burza mówiła sama za siebie. Jednak jakim cudem dowiedział się, że dziewczyna jest w Zakonie Krwi i gdzie właściwie odbywała się Inicjacja? W końcu nie padało w całym Altoris, prawda? Nie było takiej możliwości. A co jeśli... Dziewczyna zadrżała ponownie, gdy pewna myśl przemknęła jej przez głowę. Dobrze wiedziała, że ten, kto przejął zamek, był zdolny do wszystkiego.

Okazało się, że nów był sprawką Dubhe. Nie skończył się wtedy, gdy powinien, przez co wszyscy byli narażeni na Zelśnionych. Ten czyn tylko podkreślał desperację Pierwszego Mistrza. W końcu, ilu akolitów mógł stracić przez ten cały wybryk? Najgorszy scenariusz przedstawiał wielkie pobojowisko, na którym zostali sami Zelśnieni. Tak bardzo nie chciał w swoim Zakonie Orfanów i innych ras, że postanowił tak zaryzykować? Naprawdę musiał ich nienawidzić. Tylko: dlaczego?

Tego Amaya nie mogła wiedzieć. Podejrzewała, że ta złość była tą, którą czuli wszyscy Srebrzyści. Ta, o której mówiła kiedyś Adara. Księżycowe Elfy zrodziły się z niej, więc każdy w pewnym stopniu miał ją w sobie. I każdy inaczej z nią sobie radził.

Zamknęła oczy, pozwalając tym wszystkim emocjom przepłynąć przez jej ciało. Wyobraziła je sobie jako czystą energię opuszczającą ją drogą prowadzącą od czubka głowy i wychodzącą podeszwami stóp. Wypuściła ze świstem powietrze, powoli się rozluźniając. Potrzebowała odpoczynku. Odpoczynku od tych wspomnień. Odpoczynku od wyrzutów sumienia. Odpoczynku od bólu...

Jęknęła cicho. Poruszyła się niezgrabnie na łóżku i sięgnęła dłonią do zranionej łydki. Zaczęła masować i delikatnie ugniatać skórę i mięśnie w dłoniach. Noga wciąż bolała, nie była w najlepszym stanie i Amaya nie potrafiła chodzić bez pomocy laski czy innego wsparcia. Choć zdawała sobie sprawę, że taki stan potrwa kilka dni, może tygodni, ta świadomość ją przytłaczała. Właśnie przeszła Inicjację i lada chwila miały zacząć się zajęcia, miała uczestniczyć w ćwiczeniach ze swoim przyszłym Mistrzem. Była Łuną. Jednak była również uziemiona. Najbardziej frustrował ją fakt, że rana okazała się nie tak poważna, jak mogło się wydawać, ale wciąż pozostawiła za sobą bardzo poważne konsekwencje. Chciała to już mieć za sobą. Chciała po prostu przeżyć to całe życie w Zakonie, może pewnego dnia po prostu się wymknąć. Znaleźć jakieś rozwiązanie, by móc pokonać maga w Yaali. Zrobić cokolwiek w stronę uratowania domu. Jednak nie mogła. Sytuacja wyglądała identycznie jak wtedy w dniu święta na cześć Kha.

Krzyknęła sfrustrowana i walnęła pięścią w łóżko. Miała dość. Nie wiedziała jak wcześniej to w ogóle sobie wyobrażała, jednak teraz, kiedy wszystko zaczynało nabierać tempa, czuła jedynie panikę. Jeszcze kilka dni temu zgodzenie się na Inicjację było ich jedyną opcją. Zginęliby, gdyby tego nie zrobili. Teraz? Wstąpili do Zakonu. Kiedy właściwie będzie mogła wyjść? Czy w ogóle odwiedzi swój dom? Ile będzie musiała się uczyć? Czy podoła? Nie nadawała się do tego. Gdyby nie Rai i reszta jego drużyny, nigdy nie przeżyłaby na Inicjacji!

Zmarszczyła brwi i zamknęła oczy, próbując powstrzymać łzy, które cisnęły jej się do oczu. Nie chciała płakać. Jednak to wszystko zaczynało ją przytłaczać. Napierało i po prostu rozszarpywało od środka.

Nagle rozległo się pukanie.

Amaya zamrugała szybko i pociągnęła nosem. Nie chciała, by ktokolwiek widział ją w takim stanie.

Callian wszedł do środka i omiótł pomieszczenie rozbieganym spojrzeniem. Podszedł do kurtyny Amayi i odsunął ją nieco. Uśmiechnął się szeroko, gdy tylko dostrzegł swoją przyjaciółkę. Usiadł obok i spojrzał w jej przekrwione oczy. Od razu zrozumiał. Jego mina stężała.

— Jak się trzymasz? — zapytał, choć doskonale znał odpowiedź.

Amaya tylko uśmiechnęła się słabo.

— Chodź, musimy iść do Antracytowej Sali. Dubhe w końcu musi ogłosić, że jesteśmy częścią jego Zakonu. — Jej uśmiech rozciągnął się na twarzy, jednak nie sięgnął oczu.

— Pewnie nie jest z tego powodu bardzo zadowolony. — Callian zaśmiał się pod nosem.

— Uwierz mi, nie tylko on — powiedziała pod nosem i sięgnęła po laskę.

— Pomogę ci. — Wstał i wyciągnął do niej ręce.

Amaya zatrzymała się i podniosła na niego wzrok. Chciała wspomóc się jego ramieniem, jednak w czas uświadomiła sobie, że nie miała nic na dłoniach. Zacisnęła je mocno i zdusiła w sobie ból. Tyle czasu bez rękawiczek... Wiedziała, że to dopiero początek. Przedsmak tego, co będzie ją czekać.

Callian pokręcił głową, jednocześnie wprawiając swoje loki w ruch. Dziewczyna zauważyła, że żałował tego, co zrobił. Frustrowało ją to, że nawet przy nim musiała się pilnować. To wszystko przez ten głupi Dar. Chłopak ruszył ręką, przywołując zaklęciem laskę do siebie. Podał ją dziewczynie i chwytając ją tam, gdzie była przykryta materiałem koszuli, pomógł jej wstać.

— Głupio by było, gdybyśmy spóźnili się na ceremonię, w której będziemy brać udział — zażartował, próbując jakoś rozładować napięcie. Machnął palcem wskazującym i rozsunął kurtynę, która stała im na drodze.

Amaya poczuła, jak powietrze wokół niej faluje odrobinę pod wpływem magii.

— Widzę, że już oswoiłeś się ze swoim Darem. — Spojrzała na niego miękko. Cieszyła się. Callian zasługiwał na Dar Magii.

Wzruszył ramionami i uśmiechnął się pod nosem.

— Tak myślę.

Amaya poprawiła dłoń na lasce i skrzywiła się nieco, czując dokuczającą ranę. Wzięła kilka głębszych wdechów i wyszła razem z Callianem na korytarz. Dźwięk ich kroków odbijał się od pustych, marmurowych ścian. Mięśnie łydki kurczyły się boleśnie za każdym razem, gdy postąpiła krok. Próbowała nie pokazywać, że cokolwiek czuła. Chłopak już wystarczająco się o nią martwił, a nie chciałaby teraz przejmował się tym, że rana nie zagoiła się całkowicie i nadal ją bolała.

Z trudem powstrzymała się od jęku zawodu, gdy dotarła przed schody.

No tak — pomyślała, przewracając oczami w duchu — Antracytowa Sala jest na piętrze.

Z cichym westchnieniem chwyciła za poręcz, wzdrygając się, gdy poczuła zimną stal i pewne niezrozumiałe emocje, które wdarły się do jej wnętrza. Zauważyła, że nie wszystkie przedmioty były w stanie przelać do niej jakiekolwiek uczucia. Muszą mieć coś w sobie, pewnie zostać wcześniej dotknięte, albo użyte, by wywołały cokolwiek. Balustrada była dotykana codziennie. Dziewczyna usłyszała gwar panujący na korytarzach przed zajęciami. Zobaczyła dłonie, które sunęły po stali. Przeniknęły przez nią przelotne uczucia stresu i podekscytowania przed zajęciami.

Kiedy Callian pociągnął ją w stronę szczytu, otrząsnęła się. Wzięła kilka niepewnych kroków i zacisnęła mocno szczękę, gdy niefortunnie stanęła, przenosząc ciężar ciała na obolałą nogę. Oparła się wygodniej na balustradzie i podziękowała szybko Kha, że w końcu przemierzyła wszystkie stopnie. Choć to było jedynie wejście po schodach, czuła strużkę potu spływającą po jej kręgosłupie. Cała drżała z wszechogarniającego ją bólu. Dyszała ciężko po zrobieniu kilkunastu kroków. I ktoś taki nadawał się do Zakonu?

Kilka kroków dalej czekała na nich Antracytowa Sala. Wejście było szerokie, a jeszcze przed nim widniała mała wnęka. W przejściu nie było żadnych drzwi. Zamiast framug wyrzeźbiono rozmaite kształty i wzory. Było piękne i Amaya wiedziała, że jeśli nie groziłoby jej spóźnienie, zatrzymałaby się, by móc przestudiować to piękne dzieło.

Gdy tylko minęła bogate ornamenty, poczuła się nieswojo. Strach i obawy uderzyły gwałtownie w jej brzuch, kiedy poczuła spojrzenia wszystkich akolitów na sobie. Rozejrzała się gorączkowo, nie wiedząc, gdzie właściwie powinna iść. Dopiero po chwili dostrzegła jeden wyróżniający się rząd dwunastu krzeseł. Dwa z nich były puste. Podeszła tam chwiejnym krokiem, podpierając się ciężko prostą laską. Odetchnęła z ulgą, gdy w końcu spoczęła. Oparła się na krześle i spięła cała, gdy z drugiego końca sali dało się słyszeć dęcie rogu.

Po chwili do środka weszli wszyscy Mistrzowie, prawa ręka Pierwszego Mistrza i sam Oświecony. Amaya poczuła, jak coś skręca się w jej żołądku, gdy na miejscu Pierwszego Mistrza nie zobaczyła Kausa. Wiedziała, że nie żyje. Powiedziano jej o tym, kiedy tylko miała możliwość porozmawiać z Adarą i resztą. Dziwiła się swojej reakcji, jednak z drugiej strony wiedziała, że Dubhe to najgorszy materiał na Pierwszego Mistrza. Domyślała się, że jego pojawienie się zwiastowało jedynie więcej problemów.

Gdy wszyscy stanęli na podwyższeniu, w Sali zapanowała cisza.

Dubhe stał jeszcze przed wszystkimi z nikłym uśmiechem na twarzy. Jego oczy przysłaniał kaptur i dopiero po kilku przedłużających się chwilach zdjął go z głowy.

— Witajcie akolici! — Jego głęboki głos rozbrzmiał w sali i odbił się od ścian, docierając do uszu wszystkich zgromadzonych.

Strach i obawy oplotły ciasno ciało Amayi. Nie miała pojęcia jak właściwie będzie wyglądać ceremonia. Czy przywołają ich do siebie? Będą musieli stanąć przed tym wielkim tłumem? Nie chciałaby tego. W końcu te krzesła nie zostały postawione bez przyczyny, prawda? Powinni tam zostać, słuchać i przytakiwać. Taka wersja całego wydarzenia niezmiernie jej odpowiadała. Jednak głęboko w duchu czuła, że całość odbędzie się zupełnie inaczej.

— Jak sami wiecie, kilka dni temu wydarzyła się rzecz straszna... Wydarzenie, którego nikt się nie spodziewał i któremu każdy chciałby zapobiec. Mistrz Kaus umarł. — Dubhe spuścił głowę i zamilkł na chwilę. — Rhea trzyma go w swoich ramionach. Jest teraz razem z nią, a my powinniśmy przeznaczyć dla niego chwilę na modlitwę. Już jutro odbędzie się pogrzeb. — Przytaknął i spojrzał na wielki symbol Rhei. Przymknął oczy, a po chwili pochylił głowę w modlitwie. Reszta postąpiła podobnie.

— Próba, przed którą stanęli przyszli akolici Zakonu Krwi, dobiegła końca. — Tiaki wyszedł naprzeciw, gdy każdy skończył się modlić. — Przeżyło dwanaście osób i zebraliśmy się tutaj, by uczcić to wydarzenie.

— Jednak — Dubhe podniósł palec i wtrącił się w kwestię swojego pomocnika — zebraliśmy się tutaj również w innym celu. — Poprawił dłoń na zdobionej lasce. Zgrubiałe palce przesunęły się po dziobie czarnego kruka. — Jak sami wiecie, po śmierci Kausa zostałem Pierwszym Mistrzem. Postanowiłem wykorzystać możliwości, które dało mi to wyróżnienie i zamierzam ogłosić wam kilka nowych zasad, które wprowadzę do zakonu. — Powiódł wzrokiem po wszystkich zebranych. Amaya dostrzegła na jego twarzy cień uśmiechu. — Lecz zanim to zrobię, postanowiłem podzielić się z wami pewną niezwykłą informacją.

W sali rozbrzmiały szepty i ciche rozmowy pomiędzy akolitami. Wszyscy zdawali się zaciekawieni i podekscytowani zmianami oraz nowymi informacjami.

— Niedawno dotarły do mnie bardzo fascynujące wieści. — Dubhe przedłużał każdą sylabę. Bawił się nimi i czuł z tego wielką satysfakcję. Jego spojrzenie biegło po twarzach wszystkich znajdujących się w sali. — Otóż, dowiedziałem się, że jedna z przyszłych akolitek nie jest tą, za którą do tej pory się podawała. — Uśmiechnął się półgębkiem, a Amaya poczuła mdłości, gdy Pierwszy Mistrz spojrzał wprost na nią.

Continue Reading

You'll Also Like

144K 543 5
Po prostu randomowe scenki z mojej wyobraźni. Czyny przedstawione w opowiadaniu są fikcją i nie można powtarzać ich w prawdziwym życiu bez zgody obu...
6K 766 22
Drugi tom. Lily wciąż zmaga się z nową, nieznaną rzeczywistością, w jakiej przyszło jej żyć. Stara się dostosować do surowych warunków Krainy Gniewu...
10.6K 1.2K 8
Odebrano mu ją. Uwięziono. Ukryto. Gdy Souline trafiła w ręce wroga, potwór czyhający pod skórą króla Ognia, wypełznął na wierzch. Ames zrobi wszystk...
45.7K 3.4K 55
Deku to 16-sto letnia omega żyjąca w świecie 5 królestw. Królestwo z którego pochodzi deku jest na 4 pozycji pod względem siły więc by zapewnić sobie...