Nic już nie ogarniam

By blueselwood

136K 6.5K 579

Amber i Rachel to zupełnie dwie różne osobowości. Jednak od zawsze łączyła je nadzwyczajnie silna przyjaźń. C... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42

Rozdział 32

1.2K 55 4
By blueselwood


Amber

- Smacznego droga pani.

 Scott postawił przede mną talerz z górą parującego makaronu. 

- Dziękuję, że pozwoliłeś mi u siebie pokoczować. I jeszcze  mnie karmisz. Bez ciebie dawno bym zginęła.

Uśmiechnął się do mnie uroczo. 

- Przestań, wiesz jak na mnie działają komplementy - Scott machnął na mnie ręką. - za bardzo napompujesz mi ego. 

Tamtego wieczoru nie potrafiłabym być  sama. Mogłoby wydarzyć się coś złego. Następnego dnia mieliśmy chować tatę, a ja zaczynałam tracić nad wszystkim kontrolę. 

Będzie leżał na cmentarzu z mamą, sam nas o to prosił. Mówił, że tylko to się dla niego liczy, wszystko inne jest mu obojętne. Powiedział, że nie musi mieć nawet nagrobka, wystarczy jakiś krzyż i już.  

W sumie uważałam, że, na swój chory sposób, to całkiem romantyczne. Mama była jedynym sensem życia taty, kochał ją mocniej niż cokolwiek, czy kogokolwiek innego. Zapewne włącznie z własnymi dziećmi. 

Kiedy umarła olał wszystko, nie potrafił się pozbierać, pozbyć się tego cierpienia spowodowanego jej brakiem. 

Więc stoczył się. Na samiusieńkie dno. A my niestety z nim.

- Musisz pamiętać, że mimo tego wszystkiego on zawsze cię kochał. To, że ty i Josh pogodziliście się z nim, że odszedł mając was przy sobie, opiekujących się nim i kochających go. To jest najważniejsze, Amber. Myślę, że umarł będąc naprawdę szczęśliwym.

Obiecałam sobie, że tak nie będzie, ale nie mogłam powstrzymać napływających do oczu łez. Nos mnie swędził od powstrzymywania płaczu. W końcu odpuściłam, przymknęłam powieki i po chwili poczułam spływające po policzkach łzy. 

Scott złapał moją dłoń. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego smutno. Był taki zmartwiony. Ścisnęłam mocniej jego dłoń. Chciałam go przekonać, że wszystko jest dobrze.

- Masz rację. Najważniejsze, że Josh też dał się namówić. Nigdy nie sądziłam, że zaniedbałby studia i rzucił wszystko, po to żeby opiekować się naszym ojcem. Zawsze czułam od niego bijącą do taty nienawiść.

Znów zabolał mnie brzuch. W głowie pojawiały się obrazy z przeszłości. Josh na skraju załamania nerwowego, rzucający na wpół pustą butelką wódki o ścianę. Ojciec wydzierający się tak, jakby ktoś wyrywał mu z rąk jedyne dziecko. W napadzie furii rzucił się na Josha z pięściami. Biedny, musiał tamtej nocy jechać do szpitala. Tata złamał mu żebro. Pamiętałam wszystko jak przez mgłę. Oboje myśleli, że spałam, ale ja stałam przy szparze w drzwiach i cicho płakałam. Nie chciałam żeby mnie usłyszeli, bałam się obojga. Bałam się, że mnie też zaczną tak bić. 

Scott potrząsnął mną.

- Amber błagam cię nie myśl teraz o tym. Musisz pamiętać, że pogodziliście się, on żałował tego wszystkiego i nie mógł sobie nigdy wybaczyć krzywdy jaką wam wyrządził. Na pewnym poziomie na pewno wiedział, że wasza mama załamałaby się widząc co się z wami działo. 

Schowałam twarz w dłoniach i pokiwałam głową. Miał rację, miał rację, jesteśmy pogodzeni. 

Ale, Chryste, w co on zmienił nasze życie? Jeden wielki koszmar przepełniony bólem nie do zniesienia dla dziecka. 

Ale przecież on już nie żył, nic już nie można było zrobić. 

- Poza tym - Scott przyciągnął mnie do siebie i objął ramieniem. - Gdyby twój tata nie pił, twój brat się nie wyniósł, nigdy byśmy się nie poznali. Nigdy nie trafiłabyś do... Jak on się nazywał?

Podniosłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się smutno.

- Duży Jo? 

- Właśnie - Scott zaśmiał się i pocałował mnie w czubek głowy. - Nigdy byś nie trafiła do tego dupka, który płacił ci za bicie się. 

- On tylko przyjmował zakłady - sprostowałam. - I jeśli wygrałam, a wygrywałam prawie zawsze, dostawałam swój procent. 

- Miałaś 16 lat! - chłopak pokręcił głową z dezaprobatą. 

- Ale ty też tam byłeś prawda? Pamiętam wieczór kiedy cię poznałam. Byłeś o połowę mniejszy. 

Scott spojrzał na mnie urażony. 

- Czy ty sugerujesz, że jestem teraz gruby? - odsunął mnie od siebie i zaprezentował jedną z swoich min pod tytułem: ,,staram się strzelić focha". 

- Sugeruję, że biegasz jak pojebany po milion kółek w parku, chodzisz na basen, na jakiegoś tenisa...

- Sqosha - poprawił mnie. 

- Jeden pies. W kółko coś ćwiczysz no i rozrosłeś się jak dzika świnia. Umięśniona dzika świnia! - poprawiłam uprzedzając jego komentarz. 

- No dobra, powiedzmy, że biorę to jako komplement. - przyznał drapiąc się po parudniowym, ciemnym zaroście. 

Co za gra! Przecież doskonale wiedział jak atrakcyjny jest. Głupi faceci, a niby to dziewczyny są fałszywie skromne.

- W każdym razie byłem w tym miejscu, bo słyszałem, że ma się tam bić taka Julia z ośrodka - tłumaczył. 

Pomyślałam wtedy, że gdyby Scott nie należał do sierocińca i nie był całe życie zdany tylko na siebie, pewnie rzeczywiście nigdy byśmy się nie spotkali.

- Ktoś coś wspominał o tym miejscu, ja nie wiedziałem o co chodzi... Ale ona miała tam być, a tak strasznie mi się podobała, więc poszedłem tam. A to był jakiś pseudo podziemny krąg. Jeśli ktoś by opowiadał o miejscu gdzie laski biją się za pieniądze, powiedziałbym, super! Oblejmy je kisielem! 

Uderzyłam go poduszką w twarz. Co za świnia. 

- Daj mi dokończyć! - zaśmiał się Scott i wyrwał mi poduszkę. - Ale to co tam się działo... To było naprawdę brutalne. Na tym waszym ,,ringu", była zaschnięta krew! Jedna dziewczyna okładała w pewnym momencie drugą, mimo, że tamta była już nieprzytomna! Nigdy nie widziałem czegoś takiego.

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Kochałam to miejsce, byłam uzależniona od tej przemocy i brutalności. Po kolejnej akcji z tatą dosłownie dostawałam drgawek. Szukałam tylko wymówek, by móc kogoś uderzyć, wyrzucić z siebie emocje za pomocą pięści.

- Widzisz? - Scott wyrwał mnie z zamyślenia. - Przerażasz mnie! Mówię o tym jak strasznie tam było, a ty się uśmiechasz.

- Oj dobra. Ciekawe kto wtedy myślał o terapiach kontrolowania gniewu. Poza tym potrzebowałam pieniędzy na życie. Wolałbyś żebym została dziwką?

Na te słowa zmrużył oczy i zastanawiał się chwilę. 

- Wybacz, ale to zbyt surrealistyczne - oboje się zaśmialiśmy. 

Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam mu w oczy. Nawet w najgorszych momentach potrafił sprawić, że się uśmiechałam. Może to niefortunne porównanie, ale nie mogłam tego powstrzymać. Według mnie Scott był personifikacją szczeniaczka. W każdym aspekcie. A przecież chyba każdy kocha szczeniaczki. Tak samo było z nim. Nie dało się go po prostu nie lubić. Stał się przeciwieństwem tego, co mówią o ludziach wychowanych przez ulicę. Był przeciwieństwem mnie. Całe zło, którego doświadczył przekształcił w mądrość i dobro. Nawet jeśli ten opis sprawia, że wygląda jak postać Disneya, taka była prawda.

 - Scottie? - powiedziałam cicho. Nastój do żartów zniknął tak szybko jak się pojawił. Ale nie mogłam zaprzeczyć, było mi o wiele lżej. - Naprawdę dziękuję, że jesteś tu ze mną dziś wieczorem. Oszalałabym sama w naszym starym, brooklyńskim mieszkaniu. Czekając na pogrzeb taty. A w moim starym nowym mieszkaniu... Sam wiesz kto przebywa..

Kolejne ukłucie w piersi. Twarz Rachel pojawiła mi się przed oczami. Z tym jej idealnym uśmiechem, pięknymi zielonymi oczami i w ogóle. W tamtym momencie nie sądziłam, bym mogła jeszcze kiedykolwiek zakochać się w kimś, kto nie ma blond włosów długości ramion, dużych szmaragdowych oczu, długich nóg, drobnych piersi... Czegokolwiek, co choć trochę różniłoby się od JEJ opisu. 

Byłam w niej uwięziona. 

- Przestań. Kazałaś mi sobie obiecać, że nie będę ci o niej mówił. Jakkolwiek byś nie błagała. 

Wstałam z kanapy i zaczęłam przeskakiwać z nogi na nogę.

- Muszę się ogarnąć. Nie muszę o niej słuchać, mogę o niej zapomnieć w każdej chwili. 

Ruszyłam do kuchni chłopaków i nalałam sobie szklankę wody. Wygodnie było móc posiedzieć samej z najlepszym przyjacielem, zjeść jego niebiańskie jedzenie i po prostu odciąć się od świata. Szkoda tylko, że nie umiem o niej nie myśleć dłużej niż pięć minut.

- No dobra zmiana tematu - Scott poprawił się na kanapie i przeczesał ręką włosy. - Co z waszym starym mieszkaniem? 

Wypiłam duszkiem całą szklankę.

- Wyobraź sobie, że tata zrobił testament - Scott zrobił zdziwioną minę, podobną do mojej gdy się o tym dowiedziałam. - Nie wiem jak, ani kiedy, ale za parę dni prawnik wszystko odczyta. Ale i tak nie będę tam mieszkać. Znajdę pracę. Znajdę mieszkanie, najlepiej z współlokatorem, żeby było taniej. No i jakoś to będzie.

- Josh wraca do Filadelfii? - spytał Scott.

Potwierdziłam ruchem głowy. Te wszystkie myśli, problemy, emocje. To było naprawdę za wiele jak na tamten wieczór. Wszystko buzowało we mnie, musiałam coś zrobić. Piłam już trzecią szklankę wody, ale działało to nijak na mój stres. Co najwyżej na pęcherz.  

Nagle wpadłam na pewien pomysł. 

- Zaraz zobaczymy jak dobrze cię znam - powiedziałam i pobiegłam do pokoju Scotta. Ignorowałam jego protesty i pytania i zaczęłam przeszukiwać szufladę z skarpetami. Tak jak myślałam w kącie leżała malutka papierowa torebka. Wróciłam do salonu prezentując swój łup. 

Scottowi, wręcz zaświeciły się oczy.

- Bałem się to proponować. Że może to nieodpowiednie.

Z uśmiechem pokręciłam głową.

- Słodkie dziecko. Nie mam już może więcej rodziców do stracenia, ale myślę, że będzie jeszcze trochę dziewczyn, które złamią mi serce. Więc zapamiętaj na przyszłość, że w takich sytuacjach, zawsze, jeśli masz taką torebeczkę w pokoju, proponuj palenie zielonego. Zapomnijmy o istnieniu dzisiaj i jutro, błagam. 

Scott wstał z kanapy i przytulił mnie. Nie tego się spodziewałam, ale bardzo tego potrzebowałam. O wiele bardziej niż mogłam przypuszczać.

Zanim zdążyło zrobić się zbyt sentymentalnie Scottie odsunął się ode mnie, znów z tym diabolicznym uśmiechem na twarzy. 

- No dobra, to upalmy się. Jak na ofiary współczesnego społeczeństwa przystało. 


Rachel


Długo zastanawiałam się czy mam tam iść. Nie chciałam przeszkadzać, w końcu to był dla Amber ważny dzień. Pogrzeb jej taty... 

Rozmawiałyśmy o nim miliony razy, obmyślałyśmy strategie i plan działania na każdą sytuację, która mogła zaistnieć. 

Chciałam móc być przy niej, jednak ostatnie co bym chciała to dołożyć jej bólu. Jeszcze więcej niż wcześniej. 

Biłam się z myślami cały wieczór, w nocy nie zmrużyłam oka. Ciągle przewracałam się z boku na bok doprowadzając tym Adama do szaleństwa. 

Nie darowałabym sobie tego, że nie spróbowałam, więc rano ubrałam czarną sukienkę, zabrałam okulary przeciwsłoneczne i pojechałam do kościoła. Adam nie zgadzał się puścić mnie samej, uważał, że mogę nie dać sobie rady z presją i emocjami. 

Nie chciałam żeby jechał, gdyby Amber go zobaczyła, złamałoby jej to serce. 

Czy też raczej złamało połamane już części, na jeszcze mniejsze części. 

Zgodziłam się, by mnie podwiózł i kazałam mu jechać. Nie wydawał się z tego powodu zadowolony, ale jeśli miałam być szczera, zupełnie mnie to wtedy nie obchodziło. Pośpiesznie wysiadłam z samochodu i weszłam do małego kościoła katolickiego. Coraz rzadziej się je widziało, szczególnie na Brooklynie. 

Gdy weszłam do środka, nie zastałam tam nikogo. Jedynie sprzątającą zakonnicę. 

- Przepraszam... siostro? - kobieta odwróciła się w moją stronę. Mogła być w moim wieku, może nawet jeszcze młodsza. - Czy był tutaj pogrzeb? 

- Tak, ale żałobnicy właśnie poszli na cmentarz. Nabożeństwo zaczęło się godzinę temu - odpowiedziała. Obrzuciła mnie pełnym pogardy spojrzeniem. 

Zignorowałam to. Podziękowałam i ruszyłam do wyjścia. 

- Jest zaraz obok - krzyknęła po chwili w moją stronę zakonnica. - Jak pani wyjdzie, to 100 metrów w lewo za parkiem.

Uśmiechnęłam się do niej i poszłam we wskazanym kierunku. Od razu zauważyłam grupę ubranych czarno ludzi, stojących nad grobem. Było ich zdecydowanie więcej niż się spodziewałam. Nie miałam pojęcia, że tylu ludzi przyjdzie na pożegnanie samotnego, agresywnego pijaka. 

Ale nikt z nich mnie nie interesował. Szukałam wzrokiem niskiej szatynki. Mówiła, że za nic w świecie nie da się wcisnąć w sukienkę, więc wypatrywałam dziewczyny w spodniach. 

Gdy podeszłam bliżej dojrzałam Josha, wystawał ponad wszystkich conajmniej o pół głowy. Płakał jak dziecko. Do jego ramienia była przyklejona szczupła, wysoka dziewczyna z czerwonymi włosami. Pomyślałam, że to pewnie ta Taylor z Filadelfii. Obok stał Marshall, z związanymi w koczka włosami i w okularach przeciwsłonecznych. O dziwo obejmował Erin, która dyskretnie wycierała łzy. Zastanawiałam się co na to jej chłopak, do momentu, gdy zobaczyłam go stojącego metr od nich razem z Aidenem. Aid też związał blond włosy w kucyka i miał czarne okulary. Oboje byli bardzo smutni i poważni. 

Jednak nadal nie mogłam zlokalizować Amber. Zbliżyłam się nieco do żałobników, jednak uważałam żeby nie wychodzić z cienia rosnących na cmentarzu drzew. 

W końcu ją zobaczyłam. 

Stała z przodu i trzymała Josha za rękę. Z drugiej strony obejmował ją Scott. Amber była w sukience, dlatego na początku jej nie zauważyłam. Dziwne, ale pierwsze o czym pomyślałam, to to, jak ślicznie wyglądała. I dlaczego nie chodziła w nich częściej. Miała bardzo ładne nogi, wbrew temu co czasem mówiła. To była prosta, luźna, czarna sukienka, jednak ona wyglądała w niej idealnie. Zatrzymywała się na wszystkich kobiecych zaokrągleniach, których jej zazdrościłam. Stałam dosyć daleko, ale zdawało mi się, że ma nawet na sobie nieco makijażu. 

Ale nie płakała. Scott pociągał nosem, Josh wręcz szlochał, Taylor również po policzkach spływały łzy. 

Ale nie jej. Była niesamowicie smutna, ale spokojna. Zawsze była dla mnie zagadką, nie dało się powiedzieć co myśli czy czuje. Czułam palące w piersi uczucie, wszystko mnie bolało. Bolało mnie jej cierpienie. I to, że nie mogłam tam teraz z nią być. I to była tylko moja wina. Dlatego właśnie to bolało mocniej. Nie mogłam nikogo winić poza sobą.

Nagle Amber podniosła wzrok. Zobaczyła mnie. Nie dałam rady się odwrócić, chciałam zobaczyć jej reakcję. Pragnęłam, by się uśmiechnęła, by nie była na mnie wściekła, by jakkolwiek okazała, że nie nienawidzi mnie.  

I wtedy zaczęła płakać. Płakała przeze mnie, byłam potworem. Jednak moja przyjaciółka znów spojrzała na mnie i tym razem uśmiechnęła się. Jednocześnie płakała i uśmiechała się.

Czułam ulgę. Tak wielką ulgę. Nie nienawidziła mnie. 


Amber

Nie wierzyłam własnym oczom. Rachel stała pod drzewem niedaleko nas. Serce bolało mnie odrobinę mniej. Wszystko co nas poróżniło nie miało wtedy najmniejszego znaczenia. 

Ona tam była. Dla mnie. Była tam dla mnie. 

Nie próbowałam już powstrzymywać płaczu. Oczyszczał mnie, czułam jak wszystko co złe wychodziło ze mnie wraz z nim. Z każdym haustem powietrza, z każdym mocniejszym uściskiem Scotta, z każdą łzą spływającą na moją szyję. Było mi lepiej. 

Trumna powoli opuszczała się pod ziemię. Rozbrzmiewała piosenka, którą wybrałam razem z Joshem, ulubiona piosenka mamy. Tata prosił nas, byśmy puścili coś, co by mu się spodobało. Oboje wiedzieliśmy, że najbardziej na świecie kochał mamę i to co mu się z nią kojarzyło. 

Nagle uświadomiłam sobie, że tata będzie leżał w grobie nad mamą, że ona jest w tym samym dole, nad którym właśnie stoję. Zaczęłam płakać jeszcze mocniej. Byłam szczęśliwa. W końcu będą razem. Będą razem i już nic ich nie rozdzieli. Teraz będą mogli w spokoju czekać na nas, razem. 

Ścisnęłam mocno rękę Josha, spojrzałam w kierunku Rachel. Ona też płakała. Obejrzałam się na żałobników. Wszyscy szlochali, wszyscy byli tacy smutni. Spojrzałam na Josha. Zakrywał oczy chusteczką  i kręcił głową.

- Josh - powiedziałam zachrypniętym głosem. Piosenka zaczynała dobiegać końca. - Josh... On jest w końcu szczęśliwy.

Mój brat opuścił dłonie i odwrócił się do mnie. Miał bardzo czerwone, zmrużone oczy. 

- Co? - spytał dalej płacząc. Podeszłam i przytuliłam go.

- Tam jest mama, a on będzie teraz z nią. W końcu będą szczęśliwi. On nie potrafił bez niej żyć i myślę, że dopiero teraz będzie spokojny. A my mu wybaczyliśmy. Czuję jego szczęście, ty nie? 

Josh już nie szlochał, łzy same wypływały z jego oczu. Uśmiechnął się delikatnie, ledwo dostrzegalnie. I pokiwał głową.

- Pewnie masz rację Bambi. Teraz możemy wszyscy ruszyć dalej. Jesteśmy uwolnieni od tego całego cierpienia.  

Przytaknęłam. Teraz dopiero zaczniemy nowe życie. A rodzice w pewien sposób zawsze będą z nami. 

- Skoro my potrafiliśmy mu wybaczyć, to mama na pewno też to zrobi - powiedziałam.


***

- Cześć - powiedziała niemrawo Rachel. - Pogrzeb wyglądał naprawdę pięknie. 

Czułam jej zdenerwowanie. Uśmiechnęłam się do niej. Nie było powodu, by się denerwować. Zawsze będę ją kochać. Nawet, gdy nie potrafimy być razem.

- Był - potwierdziłam, nadal delikatnie do niej się uśmiechając. 

Rachel przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła. Jej zapach, jak narkotyk, uspokoił mnie. Byłam na głodzie odkąd jej nie widziałam i czując ją przy sobie znów byłam spokojna. Przycisnęłam ją mocniej do siebie.

- Dziękuję ci, że przyszłaś Rache. To dla mnie naprawdę dużo znaczy - wyszeptałam w jej skórę. 

- Bałam się, że nie będziesz chciała mnie widzieć. Ale nie mogłam się powstrzymać. Musiałam cię zobaczyć, upewnić się, że wszystko okej. 

Odsunęłam się i spojrzałam na nią jeszcze raz. Nie mogłam się mylić, jej oczy również były wypełnione miłością. Wiedziałam, że to nie ta sama miłość jaką ja darzyłam ją, ale i tak czułam ulgę. Ona mnie kochała. 

- Jest okej. Wszystko się teraz ułoży, zamknęłam tę część mojego życia i teraz zamierzam być szczęśliwa. 

Rachel uśmiechnęła się do mnie. 

- Nikt nie zasługuje na to bardziej od ciebie Am. Potrzebujesz być szczęśliwą. Teraz już musi być tylko lepiej. 

Ona jakoś zawsze wiedziała co powiedzieć. Była tak idealna, że trudno było o niej zapomnieć. Rozpierała mnie prawdziwa radość, stała tu obok, przejmowała się mną i była tam dla mnie. 

Nagle za jej ramieniem zobaczyłam Adama. 

No tak... Ona już nie była moja. Pewnie nigdy już nie będzie. 

Rachel zauważyła zmianę w wyrazie mojej twarzy i odwróciła się, by zobaczyć na co patrzę. Westchnęła ciężko. Adam zabijał nas obie wzrokiem. Instynktownie odsunęłam się od niej. 

- Widzę, że ktoś na ciebie czeka - powiedziałam wbijając wzrok w ziemię. On był jak kubeł zimnej wody. Przypomnienie, że już nie mam do niej takich praw jak kiedyś. Już nie była moją Rachel i nic nie mogłam na to poradzić. 

- Amber ja... Mówiłam mu żeby dał mi chwilę no i...

- Rache przestań - przerwałam jej. - Nie przejmuj się. Doceniam, że tu przyszłaś. Naprawdę bardzo się cieszę, że cię zobaczyłam. 

Rachel przyciągnęła mnie do siebie i ścisnęła mocno. 

- Jesteś najlepszą osobą jaką znam Amber. Bardzo cię kocham. Zasługujesz na więcej. Proszę cię pamiętaj o tym niezależnie od dupków jakich spotykasz na swojej drodze. Dupków jak ja. 

- Dziękuję Rache - powiedziałam i szybko wyrwałam się z jej uścisku. Wzrok Adama mnie palił, więc odwróciłam się od niej i zaczęłam iść przed siebie. Przy ulicy stał zaparkowany samochód, a przy nim stali moi przyjaciele. Zaczęłam do nich biec, chciałam jak najszybciej zostawić smutek za sobą. 

Nie chciałam myśleć w ten dzień o Adamie i Rachel. To był dzień pożegnania moich rodziców. To na nich chciałam się skupić. 


***


Było mi naprawdę przykro. Tak strasznie przykro. Byłam przyzwyczajona do pewnego ciężaru w klatce piersiowej, nigdy nie byłam od niego zupełnie wolna, ale to co czułam wtedy... 

Niby nienawidziłam płakać, a robiłam to już całą godzinę. 

Stypa, czy też raczej parę koreczków i wino, które zaserwowaliśmy gościom w starym mieszkaniu, wszystko skończyło się parę godzin wcześniej. Zostałam sama, poprosiłam, by wszyscy sobie poszli. Naprawdę pragnęłam być tam sama. 

Mimo tego, że siedziałam i płakałam. Tylko siedziałam na podłodze, płakałam i sączyłam wino. Nie chciałam żeby ktoś mnie widział w takim stanie, nie chciałam by myśleli, że mam załamanie nerwowe, że mnie to przerosło. Miałam w końcu być tą, która daje sobie z wszystkim radę. 

Wybuchłam jeszcze większym płaczem i zakryłam twarz dłońmi. Czerwone wino wylało się z kieliszka na dywan. Odstawiłam go na stolik i starałam się podnieść z podłogi. 

Okazało się to trudniejsze niż mogłoby się wydawać. Zakręciło mi się w głowie i upadłam z powrotem na ziemie. To był kolejny bodziec, mój szloch wzmógł się jeszcze mocniej. Miałam wrażenie, że leżę i ktoś mnie kopie. 

Moje ciało było tak wycieńczone, zapominałam już nawet dlaczego płakałam. Tak dawno tego nie robiłam, że już nie wiedziałam co mieściło się w normie. Miałam tak bardzo dosyć... Brakowało mi sił na cokolwiek. W pewnym momencie łzy przestały lecieć, ale nie dlatego, bo sama przestałam. Zdawało mi się, że po prostu wypłakałam już całą wodę z mojego organizmu.

Wstałam przytrzymując się stolika i poczłapałam do łazienki. Nagle uderzyła mnie cisza panująca w mieszkaniu. Nie było już słychać smarkania i szlochania, tylko mój ciężki oddech. 

Stanęłam przed lustrem i spojrzałam na swoje odbicie. Ani śladu po przeraźliwie białej cerze, miałam wypieki na całej twarzy. Oczy również były zaczerwienione i spuchnięte. Niebieska barwa tęczówek była tak wyraźna. Jakby kontrastowała z zmęczeniem bijącym z każdej komórki mojego ciała. Oczy nie były zmęczone, one wciąż były smutne. Jedynie ciało nie nadążało z wyrażaniem tego bólu.

Pokręciłam żałośnie głową, odkręciłam wodą i ochlapałam się zimnym strumieniem. Znów spojrzałam w lustro. Nadal te same smutne oczy.

Nie chciałam już na to patrzeć. Nie wiedziałam skąd znalazła się we mnie nagle taka energia, ale wręcz wybiegłam z mieszkania. Bez niczego. Nie brałam kluczy, telefonu, portfela.

Byłam pijana i zrozpaczona. Miałam to wszystko gdzieś. Chciałam gdzieś iść, gdzieś gdzie nie będzie hałasu i ścian i ludzi. Musiałam uciec, bo byłam tym wszystkim przytłoczona. 

Pobiegłam do wieżowca z zepsutymi drzwiami na dach. Tam gdzie zabrałam Rachel, gdy zerwała z Adamem. 

Chciałam popatrzeć w gwiazdy. Nic więcej, tylko popatrzeć w gwiazdy. Tylko ja i gwiazdy, żadnych ludzi, żadnych problemów i smutku. 

Nic z tych rzeczy nie miało znaczenia, gdy wpatrywałam się w ogrom kosmosu.

Jesteśmy przecież niczym w porównaniu z bezkresem wszechświata. 

Właśnie tak chciałam się poczuć. Tak maleńka, że wręcz niewidzialna. Wbiegłam po schodach i dysząc dotarłam w końcu na dach. Tętno podskoczyło mi chyba do dwustu, bo ze zmęczenia czułam pulsującą we mnie krew. Spojrzałam w górę. Było je widać. Jedno z niewielu miejsc w tym mieście, gdzie widać gwiazdy. 

Nadal ciężko oddychając powoli podeszłam do krawędzi wieżowca. Zdawało mi się, że światełek przede mną było więcej niż samych gwiazd na niebie. Nowy Jork był taki ogromny. Nie widziałam jego końca. Dostrzegłam z daleka Times Square. Widziałam Empire State Building, Most Brooklyński. Przede mną rozciągał się cały Manhattan, a za mną  Brooklyn. Tyle świateł, tyle samochodów, widziałam przed sobą chyba miliony istnień. 

Skoro już to mnie przytłaczało swoim ogromem, jak wielki musiał być cały świat?

Jak wielki musiał być w takim razie cały niezmierzony wszechświat?

Czułam się właśnie tak jak chciałam. 

Maleńka, niewidzialna. W porównaniu do tego wszystkiego byłam przecież jedynie jakimś paprochem.

Ostrożnie wychyliłam się, by spojrzeć na ulicę dziesiątki pięter pode mną.

Zupełnie jakbym wcale nie istniała. Jakby nie zrobiłoby to wszechświatowi żadnej różnicy.


***

kochani, tak jak Marla u Tylera Durdama, trafiacie na naprawdę dziwny okres w moim życiu

mogę jedynie milionowy raz przeprosić za obsuwę, moją jedyną wymówką jest to, że naprawdę, naprawdę nie chcę dawać wam czegoś z czego nie jestem zadowolona

ale wszystko ma swoje dobre strony, nawet gówno przez które przechodzimy, ponieważ może to dać jakieś dobre plony

na przykład w postaci weny

będę się tego trzymać i wyciskać najwięcej jak mogę

cieszę się, że nadal tu jesteście, że czytacie i zostajecie z moimi bohaterami, do których coraz bardziej się przywiązuję

jesteście najlepsi 

dedykuję ten rozdział wszystkim samotnym walentynkowym sercom

zakochani są totalnie przereklamowani prawda?

with all the love Ola 


Continue Reading

You'll Also Like

167K 3.9K 28
Książka opowiada o 14 letniej Julii Miller, która właśnie rozpoczyna swój pierwszy rok w liceum razem ze swoim bratem bliźniakiem Johnatan'em. W tym...
592K 16.4K 56
,,𝐏𝐫𝐚𝐰𝐝𝐚̨ 𝐛𝐲ł𝐨 𝐭𝐨, 𝐳̇𝐞 𝐛𝐲𝐥𝐢𝐬́𝐦𝐲 𝐣𝐚𝐤 𝐝𝐰𝐢𝐞 𝐳𝐚𝐠𝐮𝐛𝐢𝐨𝐧𝐞 𝐝𝐮𝐬𝐳𝐞. 𝐃𝐰𝐢𝐞 𝐳𝐚𝐠𝐮𝐛𝐢𝐨𝐧𝐞 𝐝𝐮𝐬𝐳𝐞 𝐬𝐳𝐮𝐤𝐚�...
9.7K 322 32
A co gdyby Hailie pochodziła z patologicznej rodziny i nie umiała już nie komu za ufać ? Historia przedstawia perspektywy braci oraz Hailie po tym j...
1.4M 36.9K 56
Mila Taylor to 17 letnia dziewczyna. Przeprowadza sie do starszego brata po śmierci rodziców w wypadku samochodowym. Wyścigi, adrenalina, strach to j...