Ninjago: Ludzka Klątwa [ zako...

By Ninja-w-dresach

24.5K 1.7K 1.3K

Co się stanie, gdy zło zostanie uwięzione w ludzkiej skórze? Czy to zdoła je powstrzymać? Czy można oszukać... More

Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
Rozdział XXIV
Rozdział XXV
Rozdział XXVI
Rozdział XXVII
Rozdział XXVIII
Rozdział XXIX
Rozdział XXXI
Rozdział XXXII
Rozdział XXXIII 0.5
Rozdział XXXIII 1.0
Rozdział XXXIV
Rozdział XXXV
Rozdział XXXVI
Rozdział XXXVII
Rozdział XXXVIII apokalipsa cz.1/2
Rozdział XXXIX apokalipsa cz. 2/2
Rozdział XL koniec
od autora + info

Rozdział XXX

443 38 32
By Ninja-w-dresach

Stary opuszczony magazyn na przedmieściach stolicy krainy, dwadzieścia minut po północy,

Cole ocknął się ze snu. Przez moment nie potrafił określić, co się z nim wcześniej działo. Docierało to do niego bardzo powoli, dopiero, gdy do jego nozdrzy dotarł zapach chemikaliów, zorientował się, jak się tu znalazł i dlaczego.

Rozejrzał się dokoła i dopiero w tym momencie, kiedy chciał wstać, zorientował się, że jest mocno przywiązany do krzesła. Spojrzał po sobie i grubych supłach wiążących mocno jego ręce, nogi oraz klatkę piersiową.

Wzdrygnął się , gdy poczuł na swoich nagich - jak się po chwili okazało - ramionach czyjeś chłodne dłonie. Odwrócił głowę spłoszony i wyłapał spojrzenie uśmiechającej się perfidnie Camille.

Kobieta wyprostowała się i oparła się biodrem o stojący naprzeciwko mistrza ziemi stół.

- Czemu to robisz, Camille? - zapytał, nie wiedząc już co powiedzieć.

Mistrzyni przemian westchnęła ciężko.

- Mój braciszek niedługo ma sześćdziesiątkę - powiedziała, zawijając ręce na piersiach. - Pomyślałam, że dam mu jakąś zabawkę. Luk poprosił bym opuściła czar hipnozy. Lubi kiedy jego ofiary walczą o życie...

Cole otworzył szerzej oczy, orientując się, że nie ma w pobliżu mistrzyni wiatru. Przełknął ślinę, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu jak oszalały.

- Co jej zrobiliście?! - zapytał prawie ryknął, przypominając sobie o szatynce.

Camille uśmiechnęła się szyderczo.

- Ja nic jej nie zrobiłam - zapewniła, poprawiając swój strój przy buście. - Mój brat na pewno coś wymyślił.

Mistrz ziemi poczuł nieuchronną falę złości. Zacisnął zęby, napinając wszystkie mięśnie.

- Jeżeli ją skrzywdzi, nie wyjdzie z tego cało - szarpnął czarny ninja. Zaraz wzdrygnął się, czując, że nie może użyć swojej mocy.

Spojrzał po sobie i linach, które ciskały jego skórę.

- Włókna z tworzywa blokującego moce - wyjaśniła po chwili fioletowowłosa, prostując się i obchodząc czarnego mistrza wokół. - Twojej przyjaciółce nic się - chyba - nie stanie. Jest cenna dla szefowej Lukasa.

Jej chód przypominał sępa, który czekał na zgon swojej ofiary. Obchodziła go wokoło, uważnie mu się przyglądając. Przekrzywiła głowę na bok, gdy palcem musnęła jego ramię. Zabliźnione rany po zębach Conrada dały się we znaki mistrzowi ziemi.

- "Cenna"? Co masz na myśli? - zapytał.

Fioletowowłosa wzruszyła ramionami.

- To już nie moja sprawa. Coś ta wiedźma od niej chce - wyjaśniła.

Chłopak czuł coraz większy niepokój. Chciał się stąd jak najszybciej wyrwać i uratować mistrzynię wiatru. W głowie jeszcze kilka razy analizował sobie ostatnie wywody Camille. Zaraz uniósł brwi w zdumieniu.

- "Sześćdziesiątka"? - powtórzył, czując, że albo ktoś sobie robi z niego jaja albo to jakiś głupi koszmar. - Ale...? On nie wygląda...

Kącik ust Camille uniósł się do góry. Kobieta poprawiła fioletową czuprynę i spojrzała na mistrza ziemi.

- Mój brat bliźniak został obdarzony okrutnym darem - powiedziała, zawijając ręce na piersiach. - Moc leczenia jest tak naprawdę kluczek do nieśmiertelności. Z tym że nie może się temu przeciwstawić. Jego ciało nie może ulec procesowi starzenia, a choroby omijają go szerokim łukiem... - spuściła głowę w dół, opierając się ramieniem o kolumnę magazynu. Spod jej fioletowej czupryny Cole dostrzegł perfidny uśmieszek - ... tak jak śmierć - dokończyła, unosząc głowę.

Wyłapała spojrzenie czarnego ninja.

- Z... zaraz - syknął, spoglądając na nią. - Ale ty... ty jesteś jego siostrą bliźniaczką?

Cole miał coraz większy mętlik w głowie. Nie łączyły mu się te fakty w głowie. Stała przecież przed nim dwudziestoletnia dziewczyna, którą zmarszczki i jakiekolwiek inne oznaki starości mijały szerokim łukiem.

- Każda moc ma jakieś drugie dno. Coś specyficznego - wyjaśniła po chwili kobieta, widząc minę Cole'a. - Moja jest jak serum młodości. Mogę utrzymać swoje ciało w takiej skórze przez całą wieczność. W silnym, zdrowym, pięknym i odpornym na choroby ciele dwudziestolatki mogę tkwić całą wieczność.

Czarny ninja jak przez mgłę przypominał sobie to, co wspominał u kiedyś Zane.

- Wpółnieśmiertelność - powiedział, przypominając sobie w odmętach swoich wspomnień wykład przyjaciela na temat mocy. - Nie jesteś odporna na ciosy, ale możesz żyć wiecznie.

Camille pokiwała głową, spoglądając na preparaty chemiczne zamieszczone na półkach.

- Czyli coś wiesz - wysnuła, wzdychając ciężko.

- Ale... czemu Lukas...? - zatrzymał się, gdy napotkał swoim spojrzeniem oczy kobiety.

Fioletowowłosa wzruszyła ramionami.

- Brat zazdrości innym śmierci - powiedziała. - Do tego stopnia, że wymyśla coraz to cudaczniejsze formy mordowania innych.

- Jak możesz na to pozwalać?! - szarpnął, próbując się wyrwać z silnych więzów.

- Rodziny się nie wybiera - westchnęła. - Rozumiem jego ból. Znaczy, staram się zrozumieć.

Cole zmarszczył brwi, rozumiejąc już intencje dziewczyny. Nie zależało jej wcale na bracie. Tak naprawdę nie obchodził by ją jego los wcale. Mistrz ziemi coraz jaśniej rozumiał wszystko.

- Tobie taka moc byłaby na rękę prawda? Zazdrościsz mu jej?

- Nie przywiązuję się do ludzi tak bardzo jak mój brat - wyjaśniła. - Owszem zazdroszczę mu tej mocy. Nie musi martwić się o swoje rany, czy przeżyje. One zawsze się zagoją i nie zostanie po nich najmniejsza blizna. Ja jedynie mogę zmieniać opakowania... - powiedziała, zawijając ręce na piersiach. - Tak, byłoby mi bardzo na rękę. Lukas cieszyłby się spokojną starością, a ja mogłabym robić co by mi się podobało. Niestety tak się zdarzyło, że nie wybieraliśmy własnych mocy. A szkoda....

- Jesteś potworem - wysyczał Cole. - Jestem niepierwszym, który tutaj siedzi, prawda? A ty pewnie sprowadzałaś mu kolejne ofiary.

Camille westchnęła ciężko, podchodząc do jednej z dużych plastikowych beczek stojących pod ścianą. Pogładziła dłonią wieko beczki i spojrzała z kpiną w oczach na mistrza ziemi.

- A i owszem - powiedziała. - Taka symbioza.

Cole uniósł brwi i otworzył szerzej oczy.

- "Symbioza"? - powtórzył, zaraz spuszczając głowę w dół. Zapadła na moment cisza. To słowo brzęczało przez dłuższą chwilę w jego głowie. Nagle, jakby ktoś go pstryknął, wyprostował się. - On ciebie utrzymuje przy życiu, a ty w zamian przyprowadzasz mu "zabawki".

Camille pokiwała głową, uśmiechając się iście szyderczo.

- Ty chora... - wysyczał, otwierając szerzej oczy.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Do głowy przychodziły mu najgorsze domysły. Choć pomieszczenie, w którym się znajdował było sterylnie czyste, wiedział, że tutaj nie raz przelewała się cudza krew. Z jednej strony w magazynie stała klatka przeznaczona dla zwierzęcia rozmiarów owczarka niemieckiego, z drugiej strony stół z najróżnistrzymi narzędziami, metalowymi , plastikowymi i drewnianymi. Z sufitu zwisały łańcuchy - co niektóre u swoich zakończeń miały ostre jak brzytwa haki. Pod ścianą stały plastikowe beczki, a obok nich na ogromnym rusztowaniu znajdowały się wszelkie środku chemiczne, od których bił potworny nieznośny dla nozdrzy zapach.

Kobieta spojrzała na wieko jednej z beczek i zaraz wyłapała spojrzenie chłopaka.

- Wiesz, co się tutaj znajduje - powiedziała, pukając lekko o zbiornik.

Cole przełknął ślinę, czując jak serce szybciej przetłacza krew.

Przed sobą miał istne cmentarzysko.

Nie potrafił wykrztusić z siebie ani słowa. Nie mógł się opanować. Jego oczy nerwowo przeskakiwały z jedną beczkę na drugą - z jednej trumny na drugą. Jego mózg chciał wyprzeć tą informację, jednak fakty postawione tuż przed nim na to nie pozwalały. przed sobą miał plastykowy cmentarz.

- Jak... jak możesz? - wysyczał, szeroko otwierając oczy. - Jak możesz stać obok tego i tak po prostu się do mnie uśmiechać?! Nie masz sumienia?!

Camille prychnęła, prostując się.

- Jak widać... - wysnuła, przyglądając się swoim paznokciom. - Z wiekiem człowiek się zmienia.

- Nie myśl, że z tego wybrniesz - warknął. - Sprawiedliwość ciebie dosięgnie, prędzej czy później.

Camille uniosła brwi.

- Naprawdę?

Jej włosy nagle rozjaśniały, oczy przybrały kolor szafirów, a cera zbladła o kilka odcieni. Jej sylwetka się nieco skurczyła i kości policzkowe zniekształciły się.

- Którą mnie ta sprawiedliwość dosięgnie? - zapytała, uśmiechając się szczerze będąc w postaci Laury. - Którą mnie?

Cole nie potrafił nic z siebie wykrztusić. Spoglądał w te szafiry. Nie odrywając spojrzenia od mistrza ziemi, Camille znowu się przemieniła. Tym razem stała przed Cole'm mistrzyni wiatru.

- Tę mnie? - zapytała z jadem szyderstwa w głosie identycznym do głosu prawdziwej Rose.

Identyczna do oryginały podróba Rose przekrzywiła głowę na bok, uśmiechając się kpiąco.

- Czy może tę mnie? - zapytała, ponownie zmieniając swoją postać.

Cole ujrzał przed sobą mistrzynię wody.

- Zapomniałeś chyba o tym, że moja moc zalicza się do grona "nieuchwytnych" - powiedziała kopia Nyi, uśmiechając się łagodnie. - Sprawiedliwość mnie nie dosięgnie - zapewniła po chwili, zbliżając się do chłopaka.

Ich twarze dzieliły centymetry. Cole instynktownie wymierzył kobiecie cios ze swojej czaszki w głowę mistrzyni przemian. Kobieta nie spodziewała się takiego ruchu i padła na ziemie, sycząc przekleństwa w stronę mistrza ziemi.

- Pożałujesz, śmieciu - warknęła, wstając z podłogi.

Camille powróciła do swojej standardowej postaci i spojrzała na czarnego ninja z wściekłością wymalowaną w oczach. Drzwi od pomieszczenia otworzyły się nagle i do środka wtoczyła się Rose. Cole spojrzał w jej stronę, uważniej się przyglądając. Nic jej nie było, prócz kilku większych siniaków na ramionach i nogach.

Dopiero, gdy ta zrobiła krok w jego stronę, zorientował się, co jest z nią grane. Dziewczyna uśmiechnęła się, chwiejąc się na nogach.

- Za- rzy- ga- li caaa- łe bo- isko! - zaśpiewała, trzymając w jednej ręce szklaną butelkę whiskey. - Kurwa! Trzy zero dla nich i zajebiście! Remis jest i tak!!! - krzyknęła, ledwo trzymając się na nogach.

Cole odetchnął z ulgą. W duchu cieszył się chociaż z tego, że dziewczynie nic się poważniejszego nie stało.

- Ty! Co się tak krzywo na mnie spaczałeś? - zapytała, czkając.

Mistrz ziemi podniósł głowę, spoglądając na szatynkę.

- Ty się kurwa... tak na mnie nie patrz - warknęła, zacieśniając w dłoni butelkę.

Lukas stanął za nią, podpierając się silnym ramieniem o framugę drzwi.

- Ona jest świetna! - zaśmiał się mężczyzna. - Już wiem, czemu szefowa ją tak lubi!

Rose w pijackim amoku spoglądała na Cole'a.

- Co jest do chuja?! - krzyknęła, robiąc krok w jego stronę.

Noga jej się jednak powinęła i dziewczyna padła na podłogę z hukiem. Na szczęście - jak kto woli - butelka z resztą alkoholu się jakimś cudem nie stłukła.

- Serio? Po co ją upiłeś? - zapytała Camille, spoglądając na brata z zażenowaniem.

- Sztywna była - wyjaśnił Lukas, zawijając ręce na piersiach. - To trochę ją rozluźniłem.

- W celu?

- A - machnął ręką. - Tak po prostu. Bo w sumie... Czemu nie?

Rose oparła się na łokciach i odszukała spojrzeniem mistrza ziemi. Cole nie mógł oderwać od niej swoich oczu. Bał się, na co może wpaść Lukas. Spojrzał jeszcze raz na wszystkie przedmioty wokół i trumny przed sobą. Nie zamierzał skończyć w jednej z nich.

- Ej! Obczaj to, Camille! - zaczął Lukas, podciągając Rose do pionu. - Ta dziewczyna pokaże ci zaraz sztuczkę! Normalnie padłem, jak to zobaczyłem.

Szatynka chwiała się na nogach, jakby nie rozumiejąc, co usłyszała. Była w zupełnie innej rzeczywistości. Lukas popchnął dziewczynę do przodu i ta doczłapała się do mistrza ziemi i fioletowowłosej kobiety.

- Rose! - klasnął w dłonie mężczyzna, ocucając tym dziewczynę. - Zrób magika!

Zielonooka uśmiechnęła się leniwie.

- Tak! Już! Uwaga! - krzyknęła podnosząc butelkę. - Ten czar nazywam: Cole, uchyl się!

Mistrz ziemi przez sekundę nie rozumiał tego przekazu. W głowie dudniły mu śmiechy Camille i Lukasa. Chłopak spoglądał w oczy dziewczyny z totalnym niezrozumieniem wymalowanym na twarzy.

- C - co?

- Cole, uchyl się - warknęła szatynka, a śmiechy nagle ucichły.

Dopiero, gdy ta zamachnęła się, ten uniknął w porę ciosu, a butelka uderzyła mocno mistrzynię przemian w szyję. Kawałki szkła padły na podłogę rozdzielając się na mniejsze odłamki. Cole uniósł głowę i wyłapał spojrzenie byłej kryminalistki.

- Jedna butelka whiskey to za mało by mnie posadzić, Luk - szarpnęła Rose, zaciskając mocniej pięści.

Cole wykorzystując tą chwilę przewrócił krzesło i siebie i ocierając się o kawałki szkła, rozciął w końcu grube liny.

- Ty, głupia, pindo - krzyknęła Camille, zbierając się z podłogi. Rany na obojczyku i szyi zaczęły obciekać krwią. Brunatna ciecz spływała coraz to gęstrzymi stróżkami białe kafelki pomieszczenia.

- Uuu! Walka! - klasnął w dłonie Lukas, uśmiechając się perfidnie.

Mężczyzna wyciągnął z kieszeni scyzoryk i spojrzał na dziewczynę. Rose zmarszczyła brwi, przyjmując pozycję obronną.

- Cole, zajmę się tą wariatką - szarpnęła, cofając się o krok.

Mistrz ziemi poczuł napływ mocy. Camille niemądrze postąpiła zrzekając się czaru hipnozy z niego. Teraz bestia w środku mężczyzny rwała się do bicia.

- Jasne - pokiwał głową.

Rose zamieniła się szybko miejscami i wyłapała spojrzenie mistrzyni przemian.

- Pożałujesz za to wszystko - warknęła mistrzyni wiatru.

- O? Czyżby? - zapytała Camille, wyciągając z pochwy miecz.

Lśniąca blacha błysnęła przed oczami szatynki. Dziewczyna cofnęła się o krok, aby przeanalizować sytuację. To samo uczynił Cole, przez co oboje styknęli się plecami o siebie.

- Dasz sobie radę? - zapytał mistrz ziemi, nie odrywając oczu od Lukasa.

- To samo chciałam się ciebie zapytać - prychnęła słabo, napinając wszystkie mięśnie w ramionach.

- Życzmy sobie powodzenia.

Mistrzyni wiatru kiwnęła głową, wyciągając zaciśnięte pięści przed siebie. Zmarszczyła brwi, wyłapując spojrzenie mistrzyni przemian.

Coś zabłysnęło w oczach fioletowowłosej. Kącik ust kobiety uniósł się leniwie, a krew przestała w końcu ciec. Rose przez moment nie potrafiła zrozumieć, czego była świadkiem. Rany nie goiły się, ale brunatna ciecz nie wypływała z jej organizmu.

- Drugie dno mocy... kochaniutka - wysnuła po chwili Camille, gniotąc pięść w pięści.

Lukas zaśmiał się szyderczo.

- No... no... no... dawno nie było tutaj walki - powiedział, zaraz wciągając powietrze przez nos, jakby napawając się zapachem chemikaliów. - O, tak. W sumie... śmierć podczas walki... takiego sposobu jeszcze tutaj nie ogarnąłem. Będziesz pierwszą zabawką, która nie będzie związana.

Cole zmarszczył brwi, gdy tylko wyłapał spojrzenie mężczyzny.

- Daruj sobie - syknął, czując napływ mocy. - Pożałujesz za to wszystko, co tutaj zrobiłeś tym biednym ludziom.

Lukas zaśmiał się ironicznie.

- O? Naprawdę? Będziesz wymierzał sprawiedliwość za śmieci tego społeczeństwa? Masz naprawdę nudne zajęcia...

Rose nie odrywając spojrzenia od mistrzyni przemian, przechyliła głowę lekko na bok.

- "śmieci społeczeństwa"? O czym ty mówisz?

Luk wyprostował się, napinając mięśnie w barkach.

- Bezdomni, biedacy, nielegalni imigranci, dziwki... oh, naprawdę nie wiesz? Ja tylko utylizuję śmieci...

Cole poczuł, że mężczyzna przekroczył granicę.

- Ty podły gnoju - wysyczał przez zęby.

Nie wytrzymał i zaraz rzucił się na przeciwnika. Czarny ninja czuł niemal jak prowadzi jego ruchy sama złość. W tym samym momencie na mistrzynię wiatru rzuciła się Camille, zmieniając swoją postać w jej odbicie.

Sheller uniknęła w porę jednego z machnięć mieczem i wyłapała spojrzenie mistrzyni przemian.

- Na co zmieniasz postać? - zapytała, wyprowadzając jej porządne uderzenie w brzuch.

Camille padła na podłogę, upuszczając swój miecz na gładką, lśniącą czystością podłogę.

- Walczymy tylko we dwie - syknęła Rose, czując, że coś jest w tym momencie nie tak. - Zmiana postaci nie sprawi, że ciebie z kimś pomylę.

Niezbyt znała Camille i nie była na wykładzie Zane'a o mocach. Szkoda, bo w tym momencie wiedza na ten temat bardzo by się jej przydała. Kopia Sheller zaśmiała się pod nosem, wyłapując spojrzenie tej prawdziwej.

- Naprawdę nie wiesz? - wysyczała.

Mistrzyni wiatru chcąc dobić przeciwniczkę, wymierzyła jej solidne kopnięcie w lędźwie, jednak jej obicie w porę uniknęło ciosu zataczając się i uskakując.

Zielonooka poczuła gulę w gardle. Zdawało jej się, że rozumie już intencje tej przemiany. Unik, który wykonała jej przeciwniczka, był wręcz bezpośrednio skopiowany z tego, co potrafił zrobić oryginał. Camille zmieniając "opakowania" przyjmuje umiejętności oryginału, świetnie odnajduje się w nowym ciele i na podstawie jego budowy jest dowiedzieć się, jakie są słabe punkty oryginału.

Mistrzyni wiatru rozdrażniona rzuciła się na Camille, aby przekonać się o prawdziwości jej domysłów. Mistrzyni przemian doskonale przewidywała ruch oryginału. Idealna kopia robiła dokładnie to, co robiła by w tym miejscu prawdziwa Rose Sheller.

- Wiem, że nie używasz własnej mocy - syknęła w czasie wymierzania kolejnych ciosów Camille głosem oryginału, w który się wcieliła. Złapała i przytrzymała mocniej Sheller za kark, blokując kolejne jej ruchy. Podduszając dziewczynę, zaśmiała się lekko. - To straszny jest błąd.

Sheller próbując oswobodzić się z żelaznego uścisku zamachnęła się nogami i rzuciła na podłogę, wykręcając i rzucając niczym workiem ziemniaków przeciwniczkę. Camille syknęła z bólu, gdy tylko padła na podłogę, puszczając dziewczynę. Mistrzyni wiatru przez moment ledwo co łapała oddech.

- Nie używasz mocy, bo jesteś słaba - syknęła kopia Rose, unikając kolejnych ciosów przeciwniczki.

Mistrzyni wiatru z coraz to większą wściekłością wymierzała kolejne ciosy.

- Zamknij się - warknęła, kopiąc z półobrotu przeciwniczkę.

- A jak jest? - szarpnęła Camille uśmiechając się perfidnie.

Rose zacisnęła pieść i wymierzyła solidny cios w szczękę swojej kopi.

Tymczasem Lukas i mistrz ziemi byli chyba zbyt zajęci obijaniem sobie twarzy na to, aby rozmawiać. Cole z trudem unikał machnięć scyzorykiem Lukasa. Nieśmiertelnik machał nim zręcznie, próbując dźgnąć skutecznie mistrza ziemi w brzuch. Cole jednak tym razem był znacznie zręczniejszy i udawało mu się w porę unikać cios po ciosie. Luk rozdrażniony machnął ostrzem, aby móc chociaż drasnąć nim boleśnie przeciwnika.

Mistrz ziemi uskoczył do tyłu w porę i wymierzył solidne kopnięcie z pół obrotu w rękę przeciwnika, aby pozbawić go skutecznie broni. Lukas syknął z bólu, a ostrze padło na ziemię z głośnym brzęknięciem.

Brookestone poczuł przypływ mocy, jego pięści zaiskrzyły pomarańczową poświatą. Cole zmarszczył brwi i wymierzył porządne uderzenie w mostek przeciwnika. Luk nie spodziewał się tego ciosu i z impetem uderzył plecami o ścianę. Przez moment mężczyzna nie mógł załapać oddechu i jego twarz zaczerwieniła się od duszności.

Cole zatrzymał się przed nim, zaciskając mocno pieści i czekając na ruch przeciwnika. Dopiero w tym momencie połapał się, że stoi obok jednej z plastikowych trumien. Na zaczerwienionej twarzy nieśmiertelnika zagościł dziwny uśmiech. Luk zaczął cicho chichotać i oddychało mu się coraz lepiej.

- Masz uderzenie, chłopie - zaśmiał się Lukas.

Cole mógłby przysiąc, że usłyszał jak coś w środku jego przeciwnika chrupie. Wiedział, że złamał mostek i parę jego żeber. Czuł to, gdy tylko jego pięść potkała się z brzuchem Lukasa. Zrobiło mu się niedobrze, gdy tylko rozgarnął, że popękane kości jego przeciwnika same z siebie się zrastają.

Lukas wyłapał zdezorientowane spojrzenie mistrza ziemi, uśmiechając się cynicznie. Wyprostował się nagle, a trzask jego kości dotarł do uszu jego przeciwnika. Cole przełknął ślinę, czując coraz większy niepokój.

- Cokolwiek ze mną zrobisz... ja i tak się odrodzę - wysyczał Lukas, stając na równe nogi. - Mnie się nie da zabić.

---


Klasztor ninja, środek tej samej nocy,

Kai ledwo łapał oddech, leżąc na stole operacyjnym. Słyszał, jak zza szklanej ściany głosy jego przyjaciół. Siostra mistrza ognia ledwo co dobierała kolejne słowa. Tego już dla niej było za wiele. Kai spostrzegając nad sobą zaraz żarzące się zielnym światełkiem oczka małego Med.droida zaśmiał się lekko. Jeszcze nie tak dawno robot ten operował mu brzuch i też był na granicy życia a śmierci.

Przełknął ślinę, a jego usta rozciągnęły się w dziwnym uśmiechu.

- Nya, spokojnie... jutro będę jak nowy - zapewnił, gdy droid wbił w jego ramię igłę z przygotowanym preparatem nasennym.

Mistrzyni wody spojrzała na robota. Ten zaraz wydrukował kolejny przekaz i podał kartk dziewczynie.

- "Pacjent ma poważnie uszkodzone ścięgna i mięśnie w ramieniu i łopatce. Konieczna jest natychmiastowa operacja, aby zapobiec krwotokowi. Proszę o opuszczenie pomieszczenia, aby zapewnić dogodne warunki do operacji " - przeczytała drżącym głosem czarnowłosa.

Zamilkła zaraz, gdy robot wydrukował kolejną kartkę tym razem, prosząc już tylko o opuszczenie pomieszczenia.

Nya ruszyła się w momencie, gdy tylko poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu. Wyłapała łagodne spojrzenie Misako i matka zielonego mistrza poprowadziła siostrę czerwonego ninja do wyjścia.

- Trzymaj się, bracie - wyszeptała Nya, dusząc w sobie łzy.

Misako poklepała lekko dziewczynę po ramieniu.

- Będzie dobrze...

- ...ostatnim razem było gorzej - dołożył swoje Lloyd, niezbyt jednak wspierając tym faktem dziewczynę.

Wyłapał jej spojrzenie i zaraz zrozumiał, że to raczej nie pomogło.

- Wybacz, nie chciałem...

Nya spuściła głowę w dół i ruszyła korytarzem w stronę pomieszczenia, w którym był Jay.

- Co się jeszcze nam może stać? I czemu jeszcze nic nie wiemy o naszym przeciwniku?! - zawyła, znikając zaraz za zakrętem.

Miasko na te słowa sposępniała nieco. Do stojącej w korytarzu dwójki dołączyła się Skylor i choć z zewnątrz nie wyglądała na zmartwioną to w środku niej było tsunami łez. Bała się o mistrza ognia i ledwo co powstrzymywała się od płaczu.

Czerwonowłosa zaraz wciągnęła powietrze przez nos i wyłapała spojrzenie zielonego mistrza.


- Lloyd, to nas nie uratuje. Odciąganie rytuału tylko pogorszy sprawę.

- Żartujesz, prawda? Będziemy walczyć do upadłego.

- Posłuchaj mnie - wysyczała Skylor, łapiąc za kołnierz stroju blondyna. - Nie ma na to innego sposobu, rozumiesz? Nie uratujesz nikogo w ten sposób. Więc lepiej zdecyduj, co wolisz... tysiące ofiar, czy tylko jedną... - twarz dziewczyny stężała i zaraz ta z trudem przełknęła ślinę. -... mnie.

- Nie mam zamiaru nikogo poświęcać, rozumiesz?

Skylor puściła kołnierz chłopaka i cofnęła się o krok.

- Nie mam zamiaru patrzeć, jak nasi ponownie ocierają się o śmierć - warknęła mistrzyni bursztynu, wskazując na zamknięte drzwi bloku medycznego. - Nie przeciwstawisz się temu, co wpisane jest w przeznaczeniu. Nie masz na to najmniejszej szansy.

- Na pewno istnieje inne wyjście, a my je odnajdziemy, rozumiesz?! - warknął. - Potrzebujemy tylko trochę czasu, a na pewno coś znajdziemy.

- Proszę, uspokójcie się - powiedziała Miasko, stając między dwójką.

Doskonale wiedziała, że Skylor ma racje i poniekąd chciała być pełna nadziei jak jej syn. Chciała w tym momencie myśleć jak on, że jest drugie wyjście z tej sytuacji i można to rozwiązać bez niczyich poświęceń. Chciała.

Skylor cofnęła się ponownie o krok i nieco wyprostowała. Zmarszczyła brwi, wyłapując spojrzenie mistrza energii.

- Dobrze wiesz, że nie ma innego wyjścia. Misako - zwróciła się do kobiety z iskrą przeprosin w oczach - ja wiem, że ty też tak uważasz. Nie ma innej drogi niż ta i trzeba ją przebrnąć.

Misako nie potrafiła nic z siebie wykrztusić. To, co ostatnim razem znaleźli w bibliotece. Nazwa "Ludzka Klątwa" dudniła jej cały czas w głowie. Wiedziała, że jeżeli będzie się z tym walczyć tak, aby opóźnić ten proces, będzie tylko gorzej i będzie tylko więcej ofiar. Jednak iskra nadziei na znalezienie lepszego rozwiązania sprawiała, że nie chciała się całkowicie poddawać przeznaczeniu.

- Albo zginie wszystko to, co znamy i kochamy... - powiedziała Skylor, z trudem po chwili przełykając ślinę. - ...albo tylko wiedźma i ja.

Lloyd z trudem przyjmował kolejne dawki powietrza. Miał tylko dwie ścieżki, mógł wybrać tylko większe lub mniejsze zło.

Nie zmierzał jednak wybierać wcale.

- Zastanów się - powiedziała Skylor, odwracając się i zaraz kierując się w stronę swojego pokoju.

***

Ciężki wybór... oj oj...

Dzięki, że nadal jesteś!

Kolejna część pojawi się niedługo i poleje się krew... czy Cole'a czy Lukasa? Zobaczymy!

Do następnego!

Elo!

Continue Reading

You'll Also Like

59.8K 2K 120
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
987 120 21
Byli zagubieni w świecie, którego nawet do końca nie znali i już nigdy nie poznają. Cordeline Greene, kobieta, która od początku apokalipsy tęskniła...
660K 2K 31
Oneshots 18+!! Nic, co tu zawarte, nie jest prawdziwe Pojawiają się lesbian, ale gay raczej nie. Czytasz na własną odpowiedzialność. Zapraszam.
24.4K 440 40
Mnóstwo tego na wattpadzie, ale połączenie popularnego typu historii z moją ograniczenie zabawną percepcją fandomu... Cóż, zapraszam [Edit: Obie częś...