Ukryte cienie

By MaggieSPN

164K 18.1K 13.4K

Oskar Zeń nie przypuszczał, że akurat czternasty kwietnia stanie się początkiem czegoś, o co sam by się nie... More

1. Nie dość, że wtorek, to jeszcze czternasty.
3. Popielniczka.
4. Nie chcę czuć.
5. To tylko chłód w moim sercu.
6. Gdy coś się kończy i nic nie zaczyna.
7. Domówka u Filipa.
8. Pierwszy, nieśmiały cień.
9. Kruchy jak pałac ze szkła.
10. Zacznijmy od nowa.
11. Co tu się dzieje?
12. Nie wszystko jest takim, jakie się wydaje.
13. Kilka wici niestabilnego porozumienia.
14. Pierwszy głód.
15. Niespodziewana zmiana planów.
16. Podwórkowe porządki.
17. Skutki nacisku warg.
18. Chwila zwiększonej szczerości.
19. Byłeś kimś więcej. . .
20. Gdybym mógł...
21. Usiądę więc i poczekam na swojego lisa.
22. Z tyłka wzięte rewelacje.
23. Powiew zmian.
24. Zrozum, że lepiej mi samemu.
25. Żuraw i czapla.
26. Nie potrafię trzymać się z daleka.
27. Wieczorek zapoznawczy przy winie.
28. Boję się własnej gęstniejącej ciemności.
29. Krok do przodu i dwa wstecz.
30. Przedstawienie czas zacząć.
31. I wyjrzało to, co ukryte i ujrzało światło dzienne.
32. Walący się mur.
33. Uczuciowy chaos i pies.
34. Chodź więc i mnie powstrzymaj.
35. Nie mogę się poddać, nie mogę odpuścić.
Q&A - czyli w cholerę długa abstrakcja, która wymknęła się spod kontroli.
36. Mogę być tym, który cię doceni.
37. Wkraczamy za granice piekła, czując jeszcze powiew świeżości na plecach.
38. Będę przy tobie.
39. Po prostu obudź mnie, gdy będzie po wszystkim.
40. A potem było gorzej...
41. Nawet anioły tracą cierpliwość.
42. Czy jednorożce boją się koni?
43. Doskonale wiem, co czujesz.
44. Powód, by walczyć.
45. I patrzyłem jak rosną twoje nadzieje...
46. Porozmawiajmy o seksie.
47. Gdy jedni tchórzą, inni zdobywają się na odwagę.
48. Ten lepszy świat.
49. Zapomnijmy na chwilę o jutrze.
50. Wyznanie.
51. Nadzieja umiera ostatnia. Niemniej jednak umiera.
52. Gdy koszmar staje w drzwiach.
53. Zamknę jedną stronę i otworzę nową.
54. Panika i myślowy chaos.
55. Potrzebny jest plan.
56. Coraz bardziej załamani.
57. Tak bardzo się zagubiłem.
58. Płacz jednorożca rozmiękczy nawet najbardziej zawzięte serce.
59. W plątaninie emocji.
60. Plan wcielony w życie.
61. Zrobię wszystko, by być przy tobie.
62. Niekończące się problemy.
63. Odrobina nadziei.
64. Paraliż.
65. Pozwól mi wykochać z ciebie ból.
66. Gdy chce się wierzyć, że musi być lepiej.
Druga część :)

2. Początek remontu i młody gniewny.

4.4K 459 336
By MaggieSPN


Media: Nickelback - If everyone cared.


    Najprościej było to wyjaśnić desperacją, która na krótką chwilę odcięła go od tego rejonu mózgu odpowiedzialnego za łączenie faktów. Pojął to już pięć minut później, gdy otrzymał wiadomość zwrotną z nazwiskiem i adresem.

Rudyński.

Tak jakby ktoś w tej popieprzonej dzielnicy mógł nie znać tego nazwiska. Oskar spokojnie mógłby obstawić, że ponad połowa wrocławian choć raz je słyszała, a znaczna część również potrafiła podać dalej fascynujące plotki. Zeń rzecz jasna plotkami się brzydził i nie powtarzał tego, czego nie zobaczyły jego oczy lub bezpośrednio nie usłyszały uszy. Krystian to już inna sprawa. Gdy pracuje się w salonie fryzjerskim, który świadczy usługi dla obu płci, prędzej czy później można się stać chodzącą skarbnicą szalenie interesujących informacji z miasta, kraju i osiedla. A blondyn chłonął to wszystko jak gąbka, trajkocząc potem w pokoju Oskara, kompletnie nic sobie nie robiąc z jego mrożącego spojrzenia.

Dlatego też mężczyzna doskonale wiedział kim był Artur Rudyński. Biznesmen, współwłaściciel niedużej, ale dochodowej firmy sprzedającej części samochodowe. Elegancki czterdziestokilkulatek, samotnie wychowujący nastoletniego syna. Wiele lat temu rozwiódł się z żoną, która – jeśli wierzyć Krystianowi i jego klientkom – zdradziła go z masażystą i wyjechała do Stanów, by tam spełniać swój amerykański sen. Znany ze swojej wyniosłości, ale też dobroci, którą od razu mu doczepiono, gdy tylko wspomógł miejskie schronisko dla zwierząt. Brunet nie miał o nim zdania. Nie potrafił wierzyć pozorom, bo tak naprawdę go nie znał. Jedyne czego był pewien, to faktu, że pieniędzy mu nie brakowało i że tacy ludzie zazwyczaj są wymagający. A on ot tak wepchnął mu się do remontowania parteru. W pojedynkę.

– Och, daj spokój – uspokajał go Krystian, wywracając ostentacyjnie oczami. – Nie takie rzeczy już robiłeś. Rodzicom cały dom odpicowałeś i to jeszcze po kosztach. Sam jeden, bo ja pamiętam, że ojcu twojemu wtedy dysk wypadł czy inne coś się złamało.

Bynajmniej go to nie uspokoiło. Jedna sprawa łatać teren rodziny, a inna robić to za pieniądze u jednego z bogatszych ludzi w mieście, który pewnie będzie chciał, żeby wszystko było idealnie. Ale dość. Podjął się, więc to zrobi. Da z siebie wszystko, nie przyjmując do wiadomości porażki.

Jednak najpierw musiał naprawić samochód. Robił to ostatnio zbyt często i miał wrażenie, że jego prawie dwudziestoletni Volkswagen już długo nie pociągnie. Dreszcz go przechodził na samą myśl, bo bez samochodu byłby jak bez ręki. Rodzice mieszkali w mieścinie, gdzie transport miejski nie dojeżdżał, a ten prywatny był tak żałosny w częstotliwości swoich kursów, że nie wchodził w grę. To był kolejny powód, by dobrze wykonać zlecenie u Rudyńskiego. Facet proponował mu prawie dwadzieścia tysięcy złotych, a to mogłoby rozwiązać jego problemy choć na pewien czas. Dałoby mu też komfort szukania stałej pracy w spokoju, bez noża na gardle.

Poniedziałek nadszedł dużo szybciej, niż Oskar by chciał. Budzik zmusił go do wstania już o godzinie szóstej trzydzieści. A nie było to łatwe, biorąc pod uwagę, że dzień wcześniej do późna siedział u rodziców. Dach na szczęście dało się połatać, jednak jak się okazało, do niego dołączyło również nieszczelne okno, problem z hydroforem i zadomowiona na strychu łasica. A do tego jeszcze standardowe burczenie ojca, który ciągle nie mógł przeżyć faktu, że nie jest w stanie robić już tych wszystkich rzeczy sam.

Ale przynajmniej wrócił do domu z gołąbkami. W ilości znacznie przekraczającej pożądaną, jednak wywołującej błysk w oku Krystiana, który ujrzawszy tylko przyjaciela wypakowującego się na kuchennym stole, chwycił za widelec.

Jechał teraz samochodem, który szczęśliwie zaczął w końcu współpracować i słuchając na pełen regulator Dżemu, starał się odgonić coraz to nowe wątpliwości, które rodziły się w jego głowie. Przecież on się załatwi już na samym starcie! Jak niby miał wynieść z tego domu meble, by przygotować pomieszczenia do jakichkolwiek prac?

– Cholera – mruknął pod nosem, krzywiąc się przy tym. Zatrzymał się na światłach i oparł łokieć o szybę, przeczesując nerwowo palcami swoje przydługie już, ciemne kosmyki włosów. Krystian nie raz proponował mu darmowe cięcie, ale Oskar bał się, że po tym zabiegu będzie musiał chodzić w czapce przez następne miesiące. I już nawet nie chodziło o to, że wątpił w zdolności przyjaciela, ale o jego wyobraźnię i upór, które często wymykały się spod kontroli. Choć tu należy zadać sobie pytanie, czy Krystek kiedykolwiek mieścił się w ryzach jakiejkolwiek kontroli.

Dom znajdował się na spokojnym osiedlu, w alei dla bogaczy, gdzie wystarczyło jedno, przelotne spojrzenie na posiadłość, by wiedzieć, że nie ma się do czynienia z szarym Kowalskim zarabiającym najniższą krajową. Na jednym z podwórek, w głębi, mieścił się pokryty liliową elewacją dom. Każdy normalny człowiek powiedziałby, że to biały, ale Oskar widział tam delikatne liliowe załamanie. Może to wpływ branży i zbyt częstego wybierania odcienia farb? Może obcowanie z Krystianem, a może tak jak blondyn uparcie twierdził „To te gejowskie geny. Możesz ubierać się w te swoje niemodne ciuchy i praktykować ten swój nabzdyczony, neandertalski styl, ale tego nie oszukasz".

W niedużej odległości od budynku mieszkalnego, do którego prowadził wyłożony granatowo-szarą kostką podjazd, znajdowało się inne, mniejsze pomieszczenie. Zapewne jakiś obszerny składzik. Oskar zaparkował przy chodniku, obok odpowiedniej bramy i podszedł do furtki, wciskając nieduży, czarny przycisk na domofonie.

– Słucham? –odezwał się kobiecy głos.

– Jestem Oskar Zeń. Byłem umówiony z panem Rudyńskim na remont parteru.

– Tak, tak. Potrzeba otworzyć bramę?

– Bardzo proszę, to wiele ułatwi.

Guzik ułatwi – pomyślał jednocześnie. Samochodem mebli nie wyniesie.

Rozległo się krótkie piszczenie i zaraz brama zaczęła powoli się otwierać. Oskar podziękował i wycofał się do swojego pojazdu, którym chwilę potem zaczął wjeżdżać na teren posiadłości. Nim zdążył wysiąść, z wnętrza domu szybkim krokiem wyszła szczupła szatynka o prostych, najprawdopodobniej skalanych prostownicą, włosach sięgających za ramiona. Kieszenie szarego, rozpinanego swetra skrywały jej dłonie, a obcasy czarnych półbucików stukały rytmicznie. Stanęła obok samochodu, mierząc go oceniającym spojrzeniem. Emanowała pewnością siebie. Ciężko było stwierdzić jednoznacznie ile miała lat. Jej twarz okryta była cienką warstwą podkładu matującego, skutecznie kryjącą wszelkie niedoskonałości, pozostawiając widocznymi jedynie te urocze, krótkie zmarszczki w okolicach oczu.

Oskar wygramolił się z pojazdu, starając się przybrać pozę opanowanego profesjonalisty. Kogo on do diabła starał się oszukać...?

Wymienił z kobietą uprzejmy uścisk dłoni. Zauważył, że się do niego uśmiecha.

– Artur przygotował już wnętrze, więc ma pan dom do dyspozycji. To znaczy parter, na piętro nie ma potrzeby się zapędzać. Na dole ma pan kuchnię i łazienkę, gdyby pan potrzebował. Proszę za mną, wszystko sobie pan zobaczy i przeczyta umowę.

Oskar zmarszczył nieznacznie brwi.

– Przygotował?

Kobieta już miała się odwrócić, ale ponownie spojrzała na jego zagubiony wyraz twarzy, uśmiechając się szerzej.

– No tak. Informował przecież pan, że będzie tu sam. Chyba nie sądził pan, że będę z panem wynosić meble? – Zaśmiała się melodyjnie. – Artur wynajął firmę, która przeniosła wszystko do tamtej graciarni. – Wskazała budynek obok. – Gdy pan skończy, meble wrócą na miejsce.

Oskar pokiwał głową, nie kryjąc zaskoczenia. Po ostatniej rozmowie z Rydyńskim odniósł raczej wrażenie, że zastanie tu całą masę kłód ustawionych mu tuż pod nogami, tymczasem natrafił na pomoc. Może ten facet faktycznie był w porządku?

Nie tracąc więcej czasu przeszedł z kobietą do wnętrza. Tam niemal otworzył usta, widząc z czym będzie musiał się zmierzyć. Ogromny hol, który robił również za klatkę schodową. Po lewo coś na kształt salonu, gdzie do wejścia zapraszało półkoliste przejście. Ściany w kolorach stonowanych, prezentujących wiele odcieni brązu i beżu. Obok mniejsze pomieszczenie, które po wyniesieniu mebli ciężko było sklasyfikować. Na prawo łazienka i kuchnia.

Pod nos zostały mu podetknięte arkusze zapisane komputerowym pismem. Otrząsnął się i chwycił je w dłoń, czytając dokładnie. Pomieszczeń znajdujących się po prawej stronie miał nie ruszać, tylko te trzy, z których wyniesione były meble. Większość materiałów była już zakupiona, czekała w składziku, czego ewentualnie braknie miał dokupić na własną rękę, biorąc ze sobą wszelkie paragony lub faktury, a pieniądze zostaną mu zwrócone. Ponownie wymieniona kwota, od której miała zostać odliczona suma zapłacona ekipie od mebli. Powtórzony został warunek, że w przypadku braku zadowolenia u zleceniodawcy z końcowego efektu, zleceniobiorca zobowiązuje się do zwrotu całości poniesionych kosztów.

Oskar chwycił w palce podsunięty mu długopis. Nie był do tego przekonany, ba! Wszystko krzyczało by nie pakował się w to i uciekał jak najdalej, bo narobi sobie tylko problemów. Skąd niby miałby oddać pieniądze, gdy jednak się nie powiedzie? W końcu dwa tygodnie to nie dużo, a tu dodatkowo w grę wchodziło tylko dziesięć dni, gdyż w weekendy miał się nie pokazywać.

Osiemnaście tysięcy. Za trzy pomieszczenia. Za położenie nowych paneli, wygładzenie ewentualnych nierówności w ścianach i malowanie. Oraz skomponowanie bliżej nieokreślonej mozaiki z kafelków w jednym z pokoi. To naprawdę mogłoby mu pomóc choć minimalnie lepiej spać.

Podpisał więc.

– Będę na górze, gdyby pan czegoś potrzebował.

Skinął głową.

– Jestem Oskar. Po prostu.

Kobieta uśmiechnęła się szeroko.

– A ja Sylwia. Też po prostu. – Mrugnęła do niego i skierowała się w stronę schodów.

Stał jeszcze przez chwilę nieruchomo, nie bardzo mając ochotę na interpretowanie czegokolwiek. Zerknął raz jeszcze na hol. Rozsądnie będzie zacząć od ściągnięcia starych paneli.

Praca się rozpoczęła. Oskar z zadowoleniem odkrył, że idzie mu sprawniej, niż mógłby początkowo przypuszczać. Sylwia przyniosła mu nieduże przenośne radyjko, żeby było przyjemniej. Zaczął czuć się dość osobliwie w jej towarzystwie. Choć może po prostu przesadzał jak zawsze. Krystian w tym momencie pewnie już zwijałby się ze śmiechu, komentując to w jakiś szczery do bólu i zbereźny sposób. On jednak wrócił do zajęć, starając się w pewnym stopniu ją ignorować.

Wyrzucił właśnie ostatni fragment styropianu, który znajdował się pod podłogą, gdy usłyszał, jak drzwi wejściowe otwierają się, a potem zamykają w mało delikatny sposób.

– Ja pierdolę. – Dobiegło do niego niezadowolone mamrotanie.

Zaciekawiony Oskar wyjrzał z głębi salonu. Swoją czerwona, kraciastą koszulę miał podwiniętą do łokci, lico zrobiło się rumiane od wysiłku, a na czoło wystąpiło kilka kropel potu. Dłonie ubrane w rękawiczki starały się nie dotykać twarzy, choć i tak na prawym policzku pojawiła się delikatna, szara smuga.

W wejściu stał młody chłopak. Granatowy plecak zsuwał mu się z ramienia, Rozpięta zielona kurtka zarzucona na czarną bluzę z kapturem, pod którym wciąż krył głowę. Spod wystającej, postrzępionej, lekko falowanej grzywki brązowych włosów łypały na niego duże oczy, których barwa przypominała ciemny piwny brąz łamany bursztynem. Bynajmniej nie był w dobrym nastroju.

– I jak ja, kurwa, mam teraz przejść do kuchni?

Oskar zmrużył oczy. Ot i zapewne młody Rudyński we własnej osobie.

– Daniel? – Rozległo się wołanie z góry.

– Nie, kurwa, Santa jebany Claus – burknął pod nosem, jednak nie na tyle cicho, by nie doszło to do uszu bruneta.

Na schodach usłyszeć dało się kroki. Sylwia zeszła do połowy ich długości.

– Obiad masz w piekarniku. Wystarczy podgrzać.

Brwi Daniela uniosły się w chwilowym zaskoczeniu. Zaraz jednak przeniósł wzrok na Oskara, a usta wykrzywił mu nieodgadniony grymas. Zaśmiał się gorzko, wchodząc w pokrytą na tę chwilę gołym betonem podłogę i postawił stopę na schodach.

– Nie trzeba, jadłem. Poza tym zaraz wychodzę. Wrócę... potem.

– Daniel! – Sylwia wbiegła za nim.

Oskar nigdy nie był wścibski, ale teraz nogi same go poniosły bliżej schodów.

– Dokąd idziesz?

– A co? Włączyła się troska? Weź się odpierdol. Układ jest chyba jasny, nie? Nie musisz odpieprzać szopki przed robolem.

W tym momencie Oskar prychnął tylko pod nosem i wrócił do salonu. Nadęty gówniarz, który myślał, że może sobie klasyfikować ludzi. I do tego pozbawiony jakiegokolwiek szacunku do osób dorosłych.

– Daniel! – Wołanie się ponowiło. A potem było tylko trzaśnięcie drzwi i przeciągłe westchnięcie kobiety.

Oskar przez chwilę wahał się czy powinien wysuwać nos na hol, ale jeśli chciał wrócić do domu o jakiejś rozsądnej godzinie powinien udać się do składziku po szpachelkę, którą chciał zacząć skrobać starą farbę ze ścian. Wyszedł więc, napotykając od razu na przepraszający uśmiech Sylwii.

– On na ogół się tak nie zachowuje.

Tylko co mnie to obchodzi? – pomyślał. Uśmiechnął się jednak i pokiwał głową.

– Jasne. Naprawdę nie musisz zwracać na mnie uwagi. Nic mi do waszych spraw.

I wyszedł nim ona odpowiedziała. Nie miał ochoty na bycie wplątanym w żadne rodzinne relacje. Poza tym dla niego sprawa była jasna. Gówniarzowi pieniążki w główce poprzewracały i myślał, że cały świat powinien kłaniać mu się do stóp.

...

Daniel Rudyński szybkim krokiem przemierzał chodnik. Trzęsącą się dłonią wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i przystanął na moment, by wydobyć jednego z nich i wsunąć sobie między wargi. Wcisnął palce w drugą kieszeń, gdzie schowana była czerwona zapalniczka, która zaraz upadła mu na kostkę brukową. Zaklął pod nosem i schylił się, podnosząc ją i szybko przypalając koniec papierosa. Zaciągnął się dymem. Znów zareagował nieadekwatnie do sytuacji. Ale co za różnica? Choć czy na pewno nieadekwatnie? Ojciec zatrudnił jakiegoś pajaca, który będzie demolował mu dom przez dwa pieprzone tygodnie. Do kuchni nie przejdzie, żeby się nie nadziać na jego spojrzenia. Dobrze, że kibel miał na górze, bo nawet wysrać nie mógłby się w spokoju. Jakby nie wystarczyła ta szalona diwa, która pewnie już leci na tamtego. Liczył tylko, że jak już zaczną się pieprzyć po kątach to ukryją ten fakt przed ojcem. Ten mógłby nie znieść faktu, że jego cudowna siostra kala obcą spermą jego perfekcyjny domek. Z perfekcyjnym wnętrzem, perfekcyjnym życiem. Rzygać się chciało od tego. Od wszystkiego.

Z ust wydostało mu się kilka kółek dymu. Ponowił chód, jednak już spokojniej. Mógłby teraz zadzwonić gdzieś, zebrać kumpli, wyskoczyć na piwo albo zacząć chlać wódkę na działkach, kryjąc się przed strażą miejską. Tak wielu robiło. I on sam pewnie też by tak robił, gdyby nie gardził nimi wszystkimi. Każdą parą obłudnych oczu, które odwróciłyby się, gdyby tylko za dotknięciem jakiegoś czarodziejskiego kija jego ojciec przestał mieć pokaźną sumę na koncie. Albo nawet kilku kontach.

Dlatego szedł teraz sam,naciągając mocniej kaptur czarnej bluzy na czoło. Szedł dalej, bez celu,spuszczając nieznacznie głowę. Szedł i nie dbał o to, gdzie dojdzie i co tambędzie robił. Nie dbał, bo tak naprawdę obojętność była mu drugą matką, walącągo po łbie każdego pojedynczego dnia, wlewając jednocześnie w umysł corazwięcej swojego wpływu.                     

Continue Reading

You'll Also Like

17K 1.4K 18
[ZAKOŃCZONE] ,,Nie można zakochać się od pierwszego spotkania, spojrzenia to głupie.. '' No właśnie 17 letni Dream wyjeżdża nad morze żeby zaopieko...
283K 19K 30
Po aresztowaniu Remo wszystko, w co wierzyła Lucy Graves, okazało się paskudnym kłamstwem. Za rozkazem matki wyjeżdża z Filadelfii, aby plotki na jej...
126K 15.5K 70
Bali się go, bo wyglądał inaczej. Patrzyli z odrazą i niechęcią. Bali, bo dopuścił się rzekomo grzechu najcięższego. Bo mówią, że zabił żonę swą i d...
124K 3K 28
Madison Reily~18-letnia dziewczyna, która właśnie skończyła liceum. Postanawia się wyprowadzić od swoich nadopiekuńczych rodziców, do swojego starsze...