- muszę ją zabić... - wyszeptałam w końcu, po długim namyśle.
- c-co? Ale kogo? - spytał Dean klęcząc na przeciwko mnie.
Nie wiem, jakim cudem wylądowałam w salonie, ale mniejsza z tym. Nie to mnie w tej chwili obchodziło.
- muszę zabić Meredith. - powtórzyłam wyraźniej, zrywając się z kanapy na równe nogi.
- łoo, hej, miałaś tylko zły sen. - powiedział Dean chwytając mnie za ramiona, tym samym blokując mi drogę do bunkra.
- ty nie rozumiesz. Jeżeli się jej nie pozbędziemy, ona prędzej czy później nas wszystkich zabije, zaczynając ode mnie. - powiedziałam sięgając po najbliższą broń pod moją ręką.
- zanim to zrobisz, najpierw z nią Porozmawiaj. - powiedział Bobby, spoglądając na mnie z żalem. Może i ma rację. Zanim ją zabije, lepiej będzie z nią porozmawiać.
Teraz nikt nie mógł mnie powstrzymać. Otwarłam potężne drzwi od bunkra, po czym Weszłam z pewnością siebie do środka. Spojrzałam na siedzącą na krześle dziewczynę, przywiązaną do niego. Podniosła wzrok, który spoczął na mnie. Moje ciało przeszły dreszcze.
- co się stało, Chloë? Czyżbyś podjęła decyzję? - spytała, chichocząc.
Więc to ona. Wkradła mi się do głowy, gdy spałam.
- tak, podjęłam ją. - powiedziałam, przechadzając się pewnym krokiem po pomieszczeniu. Dziewczyna nie spuszczała ze mnie oczu.
- to na co jeszcze czekasz? - spytała po chwili ciszy. Zatrzymałam się i zacisnęłam dłoń w pięść.
- nie zabiję Meredith, bo Ty tego pragniesz. Zabiję ciebie. - mówiąc to, mina dziewczyny była coraz to bardziej zawiedzoniona.
- chyba nie -- - przerwałam jej, gdy zaczęłam wymawiać dobrze dobrane do siebie słowa po łacińsku.
- Exorcizamus te, omnis immundus spiritus - Meredith z każdym kolejnym słowem zaczęła się ksztusić i krzyczeć. - omnis satanica potestas, omnis incursio
infernalis adversarii, omnis legio,
omnis congregatio et secta diabolica. - jej krzyk był tak silny, że było go słychać na górze, lecz ja nie poddawałam się. Albo Meredith przeżyje albo nie.
- Ergo draco maledicte et omnis legio diabolica adjuramus te. - wolę, żeby umarła tak, jak powinna, niż umierała w męczarniach. - Cessa decipere humanas creaturas, eisque aeternae Perditionis venenum propinare. - kończąc ostatnie zdanie, dziewczyna straciła przytomność.
Westchnęłam ciężko i czekałam na cud. Meredith jeszcze przez kilka minut nie dawała żadnych znaków życia, aż nagle...
Usłyszałam ciche jęknięcie, po czym głęboki wdech. Chwilę potem, Meredith zaczęła się ksztusić własną krwią.
- Mój Boże, Mer! - krzyknęłam, podbiegając do dziewczyny, i rozwiązując krępujące ją sznury. - spokojnie, pomogę Ci. Wyjdziesz z tego, słyszysz? - mówiłam załamującym się głosem. Do oczu napływały mi łzy. To jest moja siostra, do cholery! Nadal żyje! Muszę to naprostować i ją uratować. Tylko... Pytanie, czy się da...
Po chwili do bunkra wbiegli bracia wraz z Bobbym. Teraz płakałam jak bóbr. Trzymałam Meredith w objęciach, a dziewczyna wypluwała coraz większą ilość krwi. Moja bluzka przesiąkała bordową cieczą, gdy Bobby wziął delikatnie Mer na ręce i zaniósł do góry, na łóżko.
Ja, wciąż załamana, siedziałam i próbowałam dojść do siebie. Patrzyłam w ten punkt, gdzie była jeszcze do niedawna twarz Meredith.
Sam stał w progu ciężkich drzwi, a Dean podszedł do mnie, i pomógł mi wstać. Odepchnęłam go, po czym ruszyłam szlochając do wyjścia z domu.