8. "POLOWANIE NA BLONDYNKI"

793 38 3
                                    

- mamy coś? - spytałam wsiadając na tylne siedzenie Impali i podając Deanowi kubek z kawą.
- 23- letnia Beatrice zginęła w... Tym budynku. - powiedział Dean wskazując palcem na budynek naprzeciwko nas.
- przecież to budynek mieszkalny. Niby jak miałaby się zabić? - spytałam przechodząc z tylnego siedzenia na przednie. Deana najwidoczniej zainteresowały moje poczynania, gdyż patrzył się na mnie zalotnym wzorkiem.
- nie, Dean. - syknęłam do mężczyzny. Po chwili do auta również wsiadł Sam.
- nie mamy nic do stracenia, więc jedźmy tam i dowiedzmy się dokładnie, co się stało. - powiedziałam do obu mężczyzn, a Dean odpalił samochód i ruszyliśmy na parking budynku.
Weszliśmy do środka. Wszystko było ładnie pomalowane, zadbane. Ani jednego pyłku kurzu. Nic.
- czego tu szukamy? - spytał Sam.
- jakiś śladów na temat tego, jak ta dziewczyna tu zginęła. - powiedział Dean. Zaczęłam przeszukiwać telefon, gdyż mogło mi się coś na ten temat rzucić w oczy. Eureka!
- słuchajcie. - powiedziałam i przystanęłam na chwilę. - trzy lata temu, niejaka Hannah, zniknęła bez śladu. Również była blondynką... - powiedziałam i Spojrzałam na mężczyzn wystraszonym wzrokiem.
- to znaczy, że ja też mogę zostać uprowadzona, tylko pytanie przez kogo? - spytałam.
- nie pozwolę na to. Będę cię strzegł jak oka w głowie. - powiedział Dean. To dodało mi trochę otuchy.
- hej, gołąbeczki. Spójrzcie na to. - usłyszeliśmy wołanie Sama, więc szybko tam ruszyliśmy.
- co jest, Sammy? - spytał Dean zdrabniając imię swojego brata.
- Sam. - poprawił Deana. Zaśmiałam się i uklęknęłam przed wentylem. Dotknęłam dziwnej substancji, która znajdowała się na jej kratach.
- ektoplazma... Czyżby naszym porywaczem był duch? - spytałam.
- na to wygląda. - powiedział Dean. Po chwili usłyszeliśmy głosy, dobiegające z końca korytarza.
- Dean! - krzyknęła dziewczyna i podbiegła do mężczyzny i rzuciła mu się na szyję.
- to jest mój chłopak, Dean. Planujemy się tutaj wprowadzić. - powiedziała całując Deana w policzek. N-nie... Ja naprawdę nie jestem zazdrosna, nie...
Uff... Wdech i wydech. Wszystko gra. Spokojnie, Chloë. To tylko twoje wyobrażenie... To nigdy nie miało miej-
- Chloë, żyjesz? - pytał Sam pstrykając mi przed nosem palcami. Odgoniłam jego palce.
- tak, żyje. - wysyczałam i posłałam Deanowi zakłopotane spojrzenie. Dopiero teraz przyjrzałam się twarzy dowalającej się do Deana dziewczynie.
- Jo? - spytałam niedowierzając własnym oczom. - co ty tu robisz? - spytałam.
- chce wam pomóc. - powiedziała. - i nie martw się, nie zamierzam odebrać ci chłopaka. - powiedziała i Uśmiechnęła się ironicznie. Jezu, nienawidzę tej dziewczyny. Zawsze znajdzie czas i miejsce, byle się doczepić do Deana, ale jemu to najwidoczniej nie przeszkadza. Posłałam mężczyźnie zabójcze spojrzenie i wraz z resztą ruszyliśmy do mieszkania.
- śpisz na kanapie. - powiedziała na wejściu Jo, kierując słowa do Deana. Przekręciłam głową i Spojrzałam na Sama. Ten posłał mi tylko delikatny uśmiech. Po chwili wyszedł z mieszkania po kawę. Nie mogłam milczeć. Miałam trudny charakter, wszystkiego się czepiałam, więc doczepiłam się do Deana.
- czy ciebie i Jo... Coś łączy? - spytałam trochę nieśmiało, tak, aby dziewczyna mnie nie usłyszała.
- nie, nic. - powiedział Dean odchrząkując i kłopotliwie drapiąc się po głowie. Okej, rozumiem... Unika odpowiedzi. Westchnęłam ciężko i Wyciągnęłam kluczyki od swojego auta z kieszeni.
- zaraz, co ty robisz? - spytał Dean, gdy widział, że opuszczam pomieszczenie.
- o, jadę trochę odpocząć. A ty baw się dobrze z Jo. - Powiedziałam i Uśmiechnęłam się złośliwe do mężczyzny, po czym bez słowa opuściłam mieszkanie.
Czyli to był jeden, nic nieznaczący pocałunek. Myślałam, że może być między nami coś więcej, ale się myliłam. Byłam ślepa i w błędzie. Ale teraz już wiem. Niech sobie radzą sami. Może znajdę jakąś robotę dla siebie i TYLKO dla siebie...

***

W drodze zadzwonił do mnie Bobby.
- co jest, Bobby? - spytałam.
- mamy kłopoty. - powiedział, a w jego głosie raczej nie usłyszałam ciut żartu. On nigdy z takich rzeczy nie żartował, gdy mówił, że są kłopoty.
- o co chodzi? - spytałam z zaniepokojeniem.
- niejaka Bella Tarot, na pewno ją znasz. - wiedziałam, że coś jest na rzeczy, ale nie wiedziałam, że chodzi akurat o tę głupią babę.
- co znowu? - powiedziałam odchylając głowę do tyłu, aby zatrzymała się o oparcie od fotela.
- ukradła mi coś... Ważnego. To królicza łapka. Gdy ją masz przy sobie, przynosi szczęście, lecz jeśli ją zgubisz.. - przerwałam mężczyźnie.
- tak, tak, wiem, co to za Łapka. Nie mogłeś zadzwonić w tej sprawie do Deana albo do Sama? - spytałam. Wiedziałam, że mężczyźni byli zajęci, bo mieli już robotę, ale wolałam spytać.
- Dean nie odebrał, a Sam ma wyłączony telefon. - no tak, mogłam się domyśleć. Przecież Dean jest strasznie zajęty. Wolałam dalej nie brnąć w dalszą rozmowę o nich i zmieniłam szybko temat.
- I co ja mam zrobić? - spytałam wpatrując się skamieniałym wzrokiem w drogę.
- odnaleźć Bellę i za wszelką cenę odzyskać łapkę. Namierzyłem ją. Jest w swoim domu, w Illiolns. - powiedział Bobby i zakończył rozmowę. Okej, muszę tam jechać, i odzyskać to, co wpadło w jej niepowołane rączki.
Dojechałam na miejsce. Zakradłam się po cichu do jej domu i wyłączyłam alarm. Znalazłam łapkę szybciej, niż się spodziewałam. Zabrałam ją z blatu kuchennego i wybiegłam z domu, wsiadłam do swojego auta i ruszyłam pędem do Bobby'ego.

***

Bobby, mam tą twoją łapkę... - powiedziałam wyciągając rzecz z kieszeni i podając mężczyźnie. Ten chwycił ją szczypcami.
- teraz musimy pozbyć się jej czaru, żeby ci się nic nie stało. Zaczekaj tu, pójdę ją spalić. - powiedział mężczyzna i wyszedł z pokoju. Ja cierpliwie na niego czekałam.

Who I Really Am? || [ZAKOŃCZONE ✔️] Where stories live. Discover now