Przed upragnionym budynkiem stanęliśmy po trzech godzinach.
Zeszło nam się w McDonaldzie, nie ważne.
Dom na pierwszy rzut oka mi się spodobał — miał jedno piętro i po prostu wyglądał uroczo.
Podeszłam wolnym krokiem razem z Jasonem do drzwi, aby zapukać lub zadzwonić dzwonkiem, ponieważ poprzedni właściciel obiecał być na miejscu, aby wszystko nam pokazać.
Po kilku minutach czekania, co było dla mnie niesłychanie irytujące, na zewnątrz wyszedł wysoki chłopak z roztrzepanimi blond włosami.
Przystojny.
— My w sprawie sprzedaży domu. — uśmiechnęłam się nerwowo.
Nieznajomy wydawał się młody, a już sprzedawał dom? Było to niedorzeczne.
— To dom naprzeciwko. — zaśmiał się pogodnie.
— Jason, mówiłam ci, że to nie tu! — odwróciłam się twarzą do przyjaciela, aby lekko uderzyć go w ramię.
Musiałam wyglądać cool.
— Jason, chodź już do tego domu, nie mogę się doczekać. — przewrócił oczami, utrzymując sarkastyczny ton głosu.
— Oh, wow, już mnie denerwujesz. — oznajmiłam, a chłopak w drzwiach zachichotał.
— Jestem Michael, tak w ogóle. — przedstawił się i podał nam dłonie. — Zapewne jeszcze nie raz się spotkamy.
— Jestem Jason, a to Sophie, moja przygłupia przyjaciółka. — wskazał na mnie dłonią, jakbym nie skompromitowała się sama.
Pożegnaliśmy się z nim chwilę później, a następnie poszliśmy do domu naprzeciwko.
'*'
Zdążyliśmy poleżeć trochę na kanapie, obijając się wśród kartonów i czterech walizek.
— Idziemy gdzieś na obiad? — zapytał brunet, zaraz po tym, jak rzucił się na kanapę obok mnie, gniotąc mi prawię rękę.
— Ugotowałabym coś. — stwierdziłam, dając serduszko kolejnemu zdjęciu na instagramie.
— Jakbyś miała z czego. — zabrał mi telefon, abym skupiła się na rozmowie.
— Hej! Miałam właśnie polubić zdjęcie Gigi Hadid! — krzyknęłam na niego.
— Polubisz je później, jestem głodny. — zaczął narzekać, blokując moją komórkę.
— Jason, proszę cię, jedliśmy niedawno.
— Ale ja jestem głodny. — przewrócił oczami, na co westchnęłam.
— Jesteś Jason. — odburknęłam.
— A ty jesteś głupia, więc chodź jeść.
— Jestem Sophie.
— Nikt nie lubi twojego drugiego imienia, więc się zamknij. — rzucił kąśliwą uwagą.
— Jak ja cię nienawidzę, daj mi dwadzieścia minut, albo nawet trzydzieści. — podniosłam się z kanapy.
— Co będziesz robić tak długo? — jęknął niepocieszony.
— Nie wiem, może się myć? Tobie radziłabym to samo. — zatkałam sobie teatralnie nos i zaczęłam wachlować powietrze ręką.
— Jesteś nieznośna.
— To już wiemy, im szybciej się umyjesz, tym szybciej pójdziemy coś zjeść, twój wybór. — stwierdziłam, zaczynając wchodzić po schodach.
— Okej! Ale ja wybieram gdzie idziemy! — krzyknął, gdy byłam już w połowie.
— Super! — odkrzyknęłam, nawet się nie odwracając.
'*'
— Wciąż nie mogę uwierzyć, że ubrałaś koszulkę Gucci do zwykłego maka. — zaśmiał się, otwierając przede mną drzwi.
— To nie tak, że myślałam, że pójdziemy gdzieś indziej. — powiedziałam z sarkazmem, przewracając oczami.
— Dobrze wiedziałaś, że wybiorę McDonalda.
— Okej, wiedziałam. — przyznałam się.
— Nie musisz na nikim robić wrażenia super bogatej, pokaż swoją osobowość, słonko. — powiedział nieco poważniej, jednak wciąż z uśmiechem.
— Nie robię takiego wrażenia. — zaprzeczyłam, stając w kolejce. — Jeśli rodzice kupili mi markowe rzeczy, to znaczy, że mam ich nie nosić? Jason, proszę cię.
— Nie będę się kłócił. — uniósł ręce w geście poddania się.
— I to wcale nie tak, że zabrałam same takie koszulki, no może nie. — wzruszyłam ramionami, mrugając do niego.
— Powiedz mi, co chcesz i idź zajmij miejsce, mam dosyć patrzenia na ciebie. — westchnął teatralnie.
— Zazdrościsz mi Gucci, przyznaj to. — zaśmiałam się, biorąc w zapomnienie rozmowę sprzed chwili.
— Oczywiście, dlatego ja płacę za twój obiad.
— Dobra, zamów mi dwadzieścia nuggetsów i waniliowego shake'a, proszę. — uśmiechnęłam się, a on pokiwał głową, odpychając mnie lekko, abym znalazła stolik.
Przewróciłam oczami, lecz po chwili usiadłam w niemalże idealnym miejscu.
Po trzydziestu nudnych minutach, które przeznaczyłam na przejrzenie Twittera, przed moim nosem zostało postawione jedzenie.
— Dziękuję. — powiedziałam z przyzwyczajenia.
— Oddasz mi za to pieniądze. — stwierdził.
— Ja płacę za twój obiad. — przypomniałam sarkastycznie.
— Jedz. — westchnął, poddając się.
Generalnie to na tym polegała nasza relacja.
Potrafiliśmy się ze sobą śmiać i bardzo często się wyzywaliśmy, jednak w trudnych chwilach byliśmy dla siebie.
To było najważniejsze.
— Ej, Jason, nie odwracaj się szybko, ale właśnie weszła dobra dupa. — zauważyłam, patrząc chwilę na nowo przybyłych gości.
Jak to Jason, nie odwrócił się dyskretnie.
— Jesteś debilem. — podsumowałam. — Ale blondyn jest dobry.
— Podbij do niego. — wrócił wzrokiem do mnie.
— Trzyma tą dziewczynę za rękę, nah. — pokręciłam głową, biorąc łyka napoju.
— Ona też jest dobra. — poinformował.
— Patrzą tu. — oznajmiłam, uderzając go niekontrolowanie.
Chłopak zaczął się śmiać, ksztusząc się swoją colą.
— Chodź już stąd. — zaczęłam hamować uśmiech.
— Pewnie, najadłem się przecież. — rzucił ironicznie, zabierając mi skrzydełko kurczaka, które miałam zostawić.
— Jason, proszę cię, musimy zahaczyć jeszcze o spożywczy.
— Ostatni raz z tobą gdzieś wchodzę. — stwierdził, udając obrażonego.
— Kochasz mnie. — przewróciłam oczami, wyrzucając śmieci.
— Nah, nie w tym życiu. — uśmiechnął się kącikiem ust.
Parsknęłam jedynie, nie chcąc się wykłócać, aby w spokoju opuścić lokal.
'*'
Po rozpakowaniu całych zakupów w domu, zastała nas godzina dziewiętnasta.
Dlaczego ten czas tak szybko leciał?
— Powiedz mi — westchnął brunet — dlaczego nie przeprowadziliśmy się z początkiem wakacji, tylko z początkiem października?
— Przecież ci to mówiłam. — przypomniałam, wybierając kubek w szmatkę. — Ten właściciel mógł się wyprowadzić dopiero teraz, moi rodzice załatwiali nam dom.
— Niby tak, ale jutro muszę wstać z myślą, że idę do ostatniej klasy i nikogo nie znam.
— Znasz mnie. — rzuciłam optymistycznie.
— Nie będziemy chodzić razem do klasy, przypominam.
— Bo jesteś starszy, moja wina? — zadałam retoryczne pytanie, chowając naczynia na swoje miejsca.
To wcale nie tak, że musiałam Jasonowi robić kanapki.
— Moich rodziców. — stwierdził. — Poza tym, jak mamy załatwioną szkołę?
— Moi rodzice, to ci powinno wystarczyć.
— Pieprzoni bogacze. — skwitował.
— Nie mów tak brzydko, może i są obrzydliwie bogaci, ale wciąż obdarzają mnie miłością, kiedy trzeba.
— Widać. — zmierzył mnie spojrzeniem.
— Przestań. — uderzyłam go ścierką. — Zadbali o wszystko tutaj. Nawet o rachunki, które przyjdą, o całe wyposażenie, które też przyjdzie.
— Mamy coś tutaj w ogóle?
— Kanapę i dwa łóżka, kilka szaf i szafek, ale wszystkie meble będą do wyrzucenia, bo jak to ojciec powiedział, fu używane, więc ogólnie jutro lub pojutrze wszystko będzie nowe. — poinformowałam, łapiąc za telefon, na którym świeciła się zielona dioda.
— Bogaci ludzie. — przewrócił oczami, a ja spojrzałam na wiadomość.
szmacisko:
mam newsa, lmao
Chodź tu szybko
Sophhhh
suka #2:
Co jest?
szmacisko:
pamiętasz swojego kochasia?
suka #2:
Zależy którego 😏
szmacisko:
Uhhhhhh
Sukooooo
Miał na imię chyba Alec
suka #2:
Kojarzę
szmacisko:
P
ytał dzisiaj o ciebie
Jak powiedziałam, że sie przeprowadzilaś
To był niezwykle zawiedziony
Wręcz smutny
Powiedziałam mu nawet gdzie
suka #2:
Amanda, skarbie, ja i Alec to już dawno nie to 🙄
szmacisko:
Ale
Lubiłaś go
Kochałaś
suka #2:
nah?
Kochałam tylko jedną (1) osobę
szmacisko:
No tak 🙄
Cóż, jak coś, to masz jego numer 😏
suka #2:
A jakże 😏
— Hej, Alec o mnie pytał. — powiedziałam, lecz nie zauważyłam mojego przyjaciela. — Jason?!
— Grzebię w twoich rzeczach, nic się nie martw! — odkrzyknął, a ja wręcz od razu zerwałam się w miejsca.
— Skończony debil. — szepnęłam pod nosem.
Zauważylam go, kiedy brał do ręki jedną z ramek.
— Nigdy jej nie widziałem, albo? Czekaj, czy to Alec? — zadał pytanie, pokazując mi fotografię.
— Um — podeszłam bliżej — to zdecydowanie ja. — wskazałam na siebie. — Tak, to Alec.
— Po co ci ona?
— Mam ramki z każdym przyjacielem. — przewróciłam oczami. — Z tobą nawet dwie.
— Uroczo, a to co? — wyciągnął kopertę sprzed trzech lat.
— To list od Charliego, nie, nigdy go nie przeczytałam, nie, nie możesz go otworzyć i przeczytać, jeśli to kiedyś zrobisz urwę ci rękę.
— Zabrzmiało poważnie. — udał przestraszonego. — Sophie... proszę.
— Dobra, weź to i zniknij mi z oczu. — westchnęłam zgadzając się. — Ale jeśli powiesz mi cokolwiek, co ma z tym związek, to cię powieszę, obiecuję.
— Nic nie powiem.
Wystawiłam do niego mały palec, za który złapał.
— Teraz stąd idź, położę się spać.
— Jest dopiero za dwadzieścia ósma. — oznajmił, obracając kawałek papieru w rękach.
— Czy to problem? — zapytałam sztucznie miłym tonem.
— Nie, jasne, że nie, idę. — oznajmił i się zaśmiał, a później wyszedł z pokoju.
Westchnęłam, kładąc telefon na szafce nocnej.
Po chwili jednak uderzyłam się ręką w czoło, ponieważ nie wzięłam z dołu walizki.