Nic już nie ogarniam

Bởi blueselwood

136K 6.5K 579

Amber i Rachel to zupełnie dwie różne osobowości. Jednak od zawsze łączyła je nadzwyczajnie silna przyjaźń. C... Xem Thêm

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42

Rozdział 17

3.6K 187 12
Bởi blueselwood




Amber

Szpitalne poczekalnie są straszne. Pewnie tyczyło się to wszelkich poczekalni. Na posterunku policji, do lekarza, do sądu; żadnej z nich przeważnie się nie lubi.

Jednak w tamtym momencie, gdy siedziałam na twardym, białym krześle z drugim już kubkiem kawy z automatu, szpitalna poczekalnia wydawała się być najgorszą z wszystkich.

Starałam się nie myśleć o stereotypach. Przed oczami miałam obraz z typowego hollywoodzkiego filmu. 

Niespokojna dziewczyna siedzi na korytarzu i czeka na jakieś wieści. Wtem w jej stronę zmierza wysoki, zadbany mężczyzna w średnim wieku. Ma na sobie biały kitel, ale wygląda spektakularnie. Wita się z dziewczyną i przedstawia się, po czym przekazuje dobrą lub złą wiadomość. ,,Z pani ojcem wszystko w porządku. Właśnie go zbadałem, proszę, zaprowadzę panią" - mówiłby doktor, grany przez kogoś pokroju Georga Clooneya.

Wcale tak nie było. Nikogo nie obchodziła siedząca w kącie dziewczyna z opuchniętymi oczami, patrząca się ślepo w papierowy kubek. Widziałam przechodzących obok lekarzy, ale żadnego nie dało się zatrzymać, każdy gdzieś pędził.

Gdy tylko wysiedliśmy z tatą z karetki, pracownicy szpitala o mnie zapomnieli. Wstawałam wielokrotnie i dopytywałam się pielęgniarki za biurkiem o ojca, ale ona w kółko mówiła to samo. Został przywieziony na SOR, najpewniej czeka na opinię lekarza, albo jest badany, ona nie ma takich informacji i ktoś mnie zawoła. Przynajmniej jeden szpitalny stereotyp się sprawdził. Wiecznie wkurwione pielęgniarki. Kobieta miała około pięćdziesiąt lat, miała lekką nadwagę, a na czubku jej głowy sterczał idealnie ułożony kok, jeszcze bardziej uwydatniającym siwe odrosty. Niezadowolenie miała wręcz wypisane na twarzy, więc za każdym razem gdy wstawałam z miejsca i nawiązywałam z nią kontakt wzrokowy przechodziły mnie ciarki. 

Nie wiedziałam już ile tam siedziałam. Według mojego wewnętrznego zegarka była to końcówka drugiej kawy. Właśnie opróżniałam kubeczek do końca i wstawałam do kosza, kiedy zauważyłam duży zegar nad wejściem. Czekałam tam już trzy godziny. Co za bezczelność! Byłam coraz bardziej wkurzona. Naprawdę mogliby mi chociaż ogólnie powiedzieć co z nim. Czy chociaż żyje.

Szybkim krokiem podeszłam znowu do biurka Pielęgniarki Odrost. Znów ten zimny dreszcz. Chryste, ta baba mogłaby udzielać korków z skutecznego odstraszania od siebie jakiegokolwiek żywego stworzenia. Ciekawe, czy gdy zaczynała tam pracować już taka była.

- Proszę pani. Czekam tu już od trzech godzin. Przyjechałam razem z ojcem karetką. Chciałabym dowiedzieć się chociaż, czy mogę iść gdzieś go poszukać, może na jakimś innym oddziale?

Już otwierała buzię, żeby znów wyrecytować swoją formułkę.

 - Ed Wallce? - spytałam, nie dając jej dojść do słowa i spojrzałam na nią błagalnie. 

Już naprawdę nie obchodziło mnie jak w tamtej chwili wyglądałam. I tak dobrze wiedziałam, że fatalnie.

- Przepraszam? Pani jest córką tak? - za nami stała starsza, drobna pielęgniarka. 

W ręku trzymała sporą teczkę i najwyraźniej gdzieś zmierzała. Tak samo jak wszyscy, w pośpiechu, a jednak zatrzymała się przy mnie.

- Tak. Edward Wallce. Przyjechaliśmy trzy godziny temu - powiedziałam od razu do niej podchodząc. 

Uśmiechnęła się do mnie serdecznie, sprawiając, że na jej twarzy pojawiło się jeszcze więcej zmarszczek.

- Tak wiem. Pan w średnim wieku, taki łysy - pielęgniarka pomachała dłonią nad głową, próbując zobrazować łysinę. 

Energicznie przytaknęłam, na co ona znów się do mnie uśmiechnęła. 

- Pani doktor Greenwich go właśnie badała. Pani tam idzie, są takie sale, o, w tamtym korytarzu - powiedziała wskazując bladym palcem za siebie. - jak mnie pamięć nie myli trzeci pokój od lewej, ale tam chyba jeszcze leży jakaś kochaneczka dopiero co po zawale. Ja jak zobaczę panią doktor, to powiem żeby podeszła. Nie wiem czemu jeszcze pani nie powiadomili, skoro jest pani rodziną.

Kobieta obrzuciła oceniającym spojrzeniem Pielęgniarkę Odrost. 

- Bardzo pani dziękuję - powiedziałam odwzajemniając jej ciepły uśmiech.

- Leć, leć - dodała muskając moje ramię, po czym ruszyła dalej przed siebie.

Szybkim krokiem wyminęłam stanowisko Pielęgniarki Odrost i skręciłam korytarzem w lewo. Czułam na sobie jej potępiający wzrok. Tylko nie wiedziałam czy bardziej potępiała mnie czy Miłą Pielęgniarkę. Za, nie daj Boże, okazaniem krztyny człowieczeństwa.

 
Zaglądałam do każdej z sal z osobna, na szczęście wszystkie miały drzwi otwarte na oścież. Znajdowało się tam zadziwiająco dużo starszych osób, oprócz tego paru połamańców. Wszędzie kręciły się pomoce medyczne, ale żadnego doktora. W końcu w czwartej sali po lewej zauważyłam tatę. Leżał na łóżku i wpatrywał się w drzwi, jakby mnie już wyczekiwał. W nogach łóżka miał przyklejoną karteczkę z swoim nazwiskiem i jakimiś numerami.

Szybko do niego podbiegłam i złapałam jego wielkie, suche dłonie, które już do mnie wyciągał.

- Tato, nic ci nie jest? - do oczu zaczęły napływać mi łzy. 

Czułam się taka winna, tak strasznie się bałam, że coś mu się przez mnie stało. Uśmiechnął się do mnie niemrawo.

Uważałam, że nawet jakby się wzięło pierwszego lepszego, zdrowego człowieka i wepchnęło go do karetki, zrobiło mu milion badań oraz wsadziło do, właśnie takiego ponurego szpitalnego łóżka, też wyglądałby tragicznie. To taki efekt szpitalnego łóżka. Moje serce łamało się na pół, podświadomość już krzyczała, że on jest umierający. A ja głupia tyle czasu go nienawidziłam, a wręcz zmuszałam się do tego. A co gdyby przez moje krzyki zszedł tam na zawał? Jakbym mogła jeszcze kiedykolwiek na siebie spojrzeć?!

 
Głupi efekt, głupia podatna ja.

- Spokojnie kochanie. Zrobili mi parę badań. Jak przyjechaliśmy coś mi podali - przerwa na atak kaszlu. - i już mnie tak nie kłuło w piersi. Skarbeńku nie martw się tak o mnie. Ja... Ja na tę twoją troskę nie zasłużyłem - jego oczy również się zaszkliły. 

Przycisnęłam jego dłonie do swojej twarzy. Może i miał nawet rację, ale w tamtej chwili nie chciałam tego słuchać. Oboje staraliśmy się być bardzo cicho, bo obok za zasłonką leżała pani, o której mówiła mi Miła Pielęgniarka. Przy jej łóżku też ktoś siedział, ale nie zdołałam dokładnie się przyjrzeć kto to.

- Pan Wallce? - do pokoju weszła właśnie niska, ale masywna kobieta w białym kitlu. 

Identyfikator przypięty do prawej kieszonki, mówił, że nazywa się dr. Melanie Greenwich. Miała delikatny wyraz twarzy i nieco ciemniejszą karnację. Na jej nosie spoczywały okulary z łańcuszkiem. Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze poza bohaterami filmów z lat 90-tych takie nosił. Kobieta mogła mieć koło pięćdziesiątki. Widać było, że ceniła sobie elegancję nawet w szpitalnych ciuszkach. Czarne włosy miała krótko obstrzyżone i ułożone płasko, a ubrana była w zwyczajną granatową spódnicę i zapinaną na guziki białą bluzkę.

- Zgadza się - odpowiedziałam za tatę, momentalnie podrywając się na nogi. - Jestem jego córką. Amber - powiedziałam wyciągając w jej stronę dłoń. 

Zupełnie jakby ją to interesowało.

Jednak uścisnęła moją rękę i sama przedstawiła się jako doktor Greenwich. Oznajmiła nam, że właśnie podsumowała wszelkie wykonane na tacie badania.

- Byłam u pana jeszcze przed chwilą, jednak wtedy jeszcze nie wolno było mi nic powiedzieć. Cieszę się, że dołączyła jeszcze do nas pana córka - powiedziała zwracając wzrok na mnie. 

Strasznie kłuł mnie w uszy jej dziwny akcent, szczególnie to, jak podkreślała głoskę ,,sz".
Jednak pominęłam ten fakt i oboje z tatą jej przytaknęliśmy, niecierpliwie czekając na to, co kobieta naprawdę miała do powiedzenia.

- Czy tata miał zawał? - spytałam.

- Nie, pan Wallce nie miał zawału. Podczas wywiadu dowiedziałam się, że odczuł ostry ból w klatce piersiowej i jeszcze trudności w oddychaniu - doktor Greenwich wypluwała z siebie słowa niczym maszyna, a my chciwie je chłonęliśmy. - po EKG dowiedzieliśmy się jeszcze, że ma pan blok przedsionkowo-komorowy serca. Spokojnie to nie jest tak straszne jak brzmi - wyjaśniła reagując na moją minę. - jak tysiące ludzi miał pan blok pierwszego stopnia, nie mając o tym pojęcia. Jednak teraz można by już pana przypadłość zaliczyć na poziom drugiego stopnia. Nadal, nie będzie to wymagało niczego poza kontrolnymi wizytami u kardiologa.

- Oczywiście - wypaliłam potrząsając głową. Czekałam desperacko na kolejne informacje od doktor Greenwich. Coś mi mówiło, że to jeszcze nie wszystko, że ona miała tam jakieś "ale".

- Mogło to jeszcze spotęgować moc pana bólu w omawianym incydencie - kontynuowała doktor. - otóż doświadczył pan zwykłych nerwobóli, jednakże były one spotęgowane. Występują w sytuacjach silnie stresowych - poczułam, że zaczęłam się czerwienić. 

Jakiś głosik w mojej głowie mówił: widzisz, to wszystko twoja wina, cholerna Amber.

- I to wszystko tak? Miałem nerwoból? - spytał tata podnosząc się na swoim łóżku do siadu. - Wiem o czym pani mówi. Miałem już te nerwobóle kiedy Kelly zmarła. To znaczy moja żona. Bóle w klatce piersiowej i duszności.

Patrzyłam na tatę z połączeniem smutku i zdziwienia. Od kiedy on o niej tak po prostu wspomniał? Zwróciłam wzrok na doktor Greenwich, tymczasem ona na mnie. Nasze spojrzenia się spotkały. Doktor wyrażała jakieś dziwne współczucie, a może szukała we mnie pomocy?

- Niestety nie panie Wallce. To nie wszystko - pierwszy dreszczyk, nagle poczułam przeszywający ciało chłód. - robiliśmy panu parę badań i podczas nich jeszcze przypadkiem wyszło, że dolega panu coś jeszcze. 

Zimno przeobraziło się w duszność, było mi duszno i czułam jak z twarzy odpływała mi krew, jak robiłam się coraz bledsza. 

- Otóż dowiedzieliśmy się, że ma pan nowotwór trzustki. 

Nagle zupełnie zmiękły mi kolana. Doznałam tego uczucia, że zaraz mogłam się przewalić, ale jednocześnie w ogóle nie czułam już swojego ciała. Słowa doktor Greenwich dopływały do mnie jedynie pośrednio. 

- Niestety jest to nowotwór złośliwy. Rak gruczołowo przewodowy, najbardziej popularny. Niestety nowotwór trzustki ma do siebie to, że w początkowych fazach jest jeszcze niemal niezauważalny. Również w tym przypadku, stadium jest już zaawnsowane. Nie ma jak na razie przerzutów. 

Tak, przeczucie mnie nie myliło, coś złego miało się zdarzyć, wiedziałam to. Spojrzałam na tatę. On również cały pobladł, ale był spokojny. Słuchał pani doktor i wpatrywał się, to na nią, to na pościel.

Zdawało mi się, że w tamtym momencie byłam na tej sali tylko ciałem. Duch gdzieś odpłynął, był za jakąś mgłą, bardzo zdystansowany. Robiło mi się słabo. Pani doktor mówiła miękko, jakby miało to złagodzić treść jej wypowiedzi. 

Ale jedyne o czym wtedy myślałam, to że jej akcent na ,,sz" jest w każdym wypowiadanym przez nią słowie, nie tylko w nieszczęsnym ,,jeszcze". I o tym jak strasznie mnie to irytowało. 

- Bardzo mi przykro. Oczywiście prześlę pana na odpowiedni oddział, dam jeszcze odpowiednie numery i broszurki. Niech pan zapozna się z...



Rachel

Znów spojrzałam na ekran telefonu. Godzina nadal się nie zmieniła, pewnie dlatego, że ostatni raz zerkałam na komórkę z 30 sekund temu. W każdym razie dochodziła już 23. Tak okropnie się martwiłam.

Oprócz tego tyłek zaczynał mi drętwieć. Siedziałam na korytarzu, na tej akademikowej czerwonej wykładzinie, nie wiedziałam już jak długo. Nie mogłam być, ani u mnie, ani u Amber, bo, i tu, i tu rezydowały nasze współlokatorki. Nie miałam nastroju na paplaninę Erin wyciąganie ze mnie informacji.

I tak miałam zamiar na nią czekać, choćbym musiała tam zasnąć.
Takie było założenie, jednak w miarę mijających minut ten pomysł wydawał mi się coraz mniej atrakcyjny. 

Bateria, zupełnie jak ja, była na wyczerpaniu. Westchnęłam i oparłam głowę o ścianę. Jeszcze posiedzę, przecież i tak nie zasnęłabym, mówiłam sobie. Nagle usłyszałam zbliżające się w moją stronę kroki.

- Zapomniałaś klucza? - ku mojemu rozczarowaniu właścicielem kroków, czy raczej stóp je wydających, był Chad, chłopak z mojego roku. 

- W zasadzie to nie, czekam na kogoś - nawet nie wiedziałam, że mój głos zabrzmi na tak zmęczony. 

Wysiliłam się na uśmiech, mając nadzieję, że to odwróci jego uwagę od głosu cierpiętnicy.

- Albo coś przeskrobałaś albo on coś przeskrobał - odpowiedział chłopak siadając obok mnie. 

Sprawiał wrażenie sympatycznego. Był wyjątkowo chudy i wysoki. Ciemne włosy kontrastowałyby z jasną karnacją, jednak nie była ona tak ostentacyjnie jasna przez ozdobniki na jego skórze. Masa pieprzyków, piegów oraz trądzik. Nieźle musiał się z nim męczyć. 

- Taa - właśnie na taką odpowiedź się wysiliłam, nadal uśmiechając się półgębkiem.

- Ejj - Chad tracił mnie swoją piegowatą dłonią. - Coś cię gryzie? - spytał. 

Już chciałam zarzucić jakąś wymijającą odpowiedzią, kiedy na końcu korytarzu zauważyłam niską szatynkę, która powłóczyła nogami, wpatrzona w swoje, jak wiedziałam zdarte na czubkach i podpisane po bokach, trampki. 

Od razu poderwałam się z ziemi, kompletnie ignorując Chada i do niej podbiegłam.

- Jezu, Amber. Zamartwiałam się na śmierć - powiedziałam uśmiechając się do niej lekko. 

Próbowałam złapać kontakt wzrokowy i pochyliłam w tym celu głowę, gdyż byłam znacznie wyższa.

Ale Amber zdawała się być nieobecna. Dopiero po chwili podniosła na mnie wzrok.
Jej nienaturalnie jasne oczy nigdy się nie nudzą, za każdym razem tak samo zachwycają. Jednak tym razem zdawały się być inne niż zwykle, jakby puste. W mojej głowie już zaczęły układać się ciemne scenariusze opowiadające o tym, co się stało w tamtym zatęchłym mieszkaniu, w owej części Nowego Jorku, do której nikt nie chciał zaglądać.

- Amber? - spytałam zaniepokojona. 

Szatynka po chwili uśmiechnęła się do mnie i zbliżyła swoją twarz do mojej. Odruchowo się odsunęłam, tak, że zdołała tylko mnie objąć. Odwróciłam się do tyłu, przypominając sobie o Chadzie, ale jego już tam nie było. Wróciłam do niej wzrokiem i ukłuło mnie poczucie winy, że tak ją odepchnęłam. Jakby chcąc jej wynagrodzić to, że prawdopodobnie nie byłam jeszcze gotowa pokazać światu naszej relacji, pochyliłam się i pocałowałam ją. Delikatnie, bo nie wiedziałam w jakim była nastroju po całej tej rozmowie z ojcem. W końcu strasznie długo jej nie było, nie chciałam być natarczywa.

Jednak Amber mocno odwzajemniła mój pocałunek. Już po chwili czułam jej smak, gorzkawy, podobny do kawy. Mocniej mnie do siebie przyciągnęła zatapiając dłonie w moich luźno zwisających na plecy włosach. 

Byłam zaskoczona takim zwrotem akcji. Byłam pewna, że raczej czekało mnie dziś pudełko lodów i głaskanie jej głowy, powolne czekanie, aż przemoże się i w końcu rozpłacze.   

Jednak motyle w moim brzuchu już zdążyły się obudzić. Każdy, kto raz poznał to uczucie, wiedział jak uzależniające było, jak popychało do dalszego działania, bezkompromisowo pragnęło więcej i więcej. 

Amber przyparła mnie do ściany, idealnie miedzy swoim, a moim pokojem.
Pamiętałam jak składałyśmy wnioski o zakwaterowanie do akademika i jak prosiłyśmy, by umieścili nas w pokoju razem. Jednak ktoś popełnił błąd, albo zwyczajnie olali naszą prośbę. Wybłagałyśmy chociaż sąsiadujące pokoje. 

Objęłam moją dziewczynę w pasie i mocno przyciągnęłam do siebie, natomiast ona przyparła dłonie do ściany po obu stronach mojej głowy. Całowałyśmy się szaleńczo jak nigdy, nawet nie wiedziałam skąd to się wzięło. Ale nie mogłam zaprzeczyć, podobało mi się to. Moje ręce sunęły po jej plecach. Gdy zagięłam lekko jej koszulkę, poczułam jaką gorącą miała skórę.

Wtedy Amber oderwała się ode mnie, dając w ten sposób nam obu zaczerpnąć powietrza, po czym równie zachłannie zeszła z swoimi ustami do mojej szyi. Zaczęła ją obcałowywać i nawet przygryzać. W pewnym momencie, jak przez mgłę, poczułam że robiła mi malinkę. Było mi tak przyjemnie. Ale z drugiej strony, gdzieś z tyłu mojej głowy siedział lęk, że zaraz ktoś wyjdzie z któregoś z pokoi i nas zobaczy. Bałam się tego, nie mogłam do końca się wyluzować, a jednak było to na swój sposób podniecające. 

Złapałam w dłonie jej twarz i zawróciłam ją do swojej, do swoich ust, jakby zdążyły już się stęsknić. Zachłannie objęłam jej wargi, podczas gdy moje dłonie wróciły na jej plecy. Zacisnęłam na nich palce. Nie wiedziałam co we mnie wstąpiło, ale nagle byłam taka spragniona. Udzieliło mi się to coś, z czym ona przyszła tutaj.  

Wtedy Amber wygięła swoje ręce do tyłu i ułożyła własne dłonie na moich, po czym przesunęła je niżej, na swój kształtny tyłek. Jeszcze bardziej się zaczerwieniłam, motyle zaczęły energiczniej fruwać. Odruchowo zacisnęłam palce, wywołując tym pomruk z Amber. 

- Chodźmy gdzieś - wymamrotała odrywając się od moich ust. 

Spojrzałam na nią pytająco, nieco zdziwiona, ale nadal z nutką pożądania. Nie umiałam tak nagle się z tego wyzerować.

- Ale gdzie? - spytałam szeptem.

- Jest Erin? - Amber znów zaczęła obcałowywać moją szyję i tym razem jeszcze dekolt.

- Tak, chyba ogląda serial - odpowiedziałam dysząc ciężko.

- Serio, jaki? - spytała nie zmieniając zajęcia. 

Zmarszczyłam zdziwiona brwi, jakie to miało znaczenie?

- The Walking Dead - odpowiedziałam po chwili. 

To była najbardziej prawdopodobna odpowiedź, chociaż ostatnio chciała już parę seriali ponadrabiać.

- Też kiedyś oglądałam. Cóż, Becca też jest u siebie - mówiła w przerwach pomiędzy pocałunkami. 

Nie udało mi się powstrzymać westchnienia, kiedy jej ręce gwałtownie z brzucha, przeniosły się na moje piersi i je ścisnęły.

- Co proponujesz? - wymamrotałam. 

Cała ta sytuacja coraz bardziej mi się podobała. Amber jeszcze raz przycisnęła swoje usta do moich i po chwili odpowiedziała:

- Mm.. Wiem! Chodź - złapała mnie za rękę i pobiegła w stronę schodów. 

Biegłam za nią po schodach do momentu, aż dalej już nie można było się wspinać. Dotarłyśmy na ostatnie piętro. Obie strasznie się zdyszałyśmy. Kiedy stanęłyśmy przed żelaznymi drzwiami, Amber wyjęła z kieszeni swój magiczny pąk kluczy, po czym wsadziła jeden z nich do zamka. Pasował idealnie i po chwili otworzył owe drzwi, rozpościerając przed nami panoramę Nowego Jorku. Pierwszy raz byłam na dachu akademika.

- Wiem, że to nie Ten Dach, na który cię ostatnio zabrałam, ale nie mamy raczej na to czasu - powiedziała zamykając drzwi.

- Przepraszam, ale jak zdobyłaś klucz, bohaterko powieści Johna Greena? - spytałam śmiejąc się.

- Zdobyłam odcisk i sobie dorobiłam. Tak samo jak resztę tych przypadkowych cudeniek.

- No dobrze, ale jak? 

- Dobry magik nie zdradza sekretu sztuczki - odpowiedziała zgryźliwie. 

Była inna niż zwykle i czułam to. Chciałam, żeby nie była smutna, a wiedziałam, że była, nawet jeśli chciała za wszelką cenę to ukryć. Chciałam, żeby wszelkie uczucia związane z (domniemaną przeze mnie) dzisiejszą kłótnią, zniknęły. Podeszłam do niej i pocałowałam ją, przesuwając nas obie parę kroków do przodu. Odwzajemniła pocałunek, stając na palcach. Była to dla mnie najbardziej urocza rzecz na świecie. Szczególnie, że, o ironio, to ona była tym mocniejszym charakterem w naszej relacji.

- Pamiętasz jak jakiś czas temu zabrałam cię na tamten dach? - spytała mnie po chwili, odsuwając się, ale jedynie na parę centymetrów. 

Przytknęłam jej. 

- Czułam się wtedy okropnie sfrustrowana. Bo chciałam ci coś powiedzieć, ale nie mogłam - motyle znów podniosły się do lotu; mocnego, ale trochę innego niż poprzednio. - Kocham cię - rzuciła jakby mówiła, że dziś trochę wietrznie.

- Kocham cię - odpowiedziałam po momencie wahania. 

Patrzyłyśmy się chwilę na siebie. Nasze twarze wyrażały wiele emocji, głównie rozpaczliwe wołanie o większą bliskość. Nie musiałyśmy nic mowić, słowa mogłyby wręcz wszystko zepsuć. 

W tle słychać było odgłosy wiecznie żyjącego miasta.

Po chwili poprzednie motyle wróciły. I to jakby z podwojoną mocą. Nagle znów poczułam tą desperacką potrzebę jej dotyku. Znów zaczęłyśmy się całować, a Amber znów przycisnęła mnie do ściany. Jeździłam po jej ciele dłońmi już bez żadnych oporów, ona tak samo. Większa dawka kontaktu, wywoływała jedynie jeszcze większe zapotrzebowanie na więcej. Nagle zniknęła ze mnie bluza, z Amber t-shirt. Potem zostałam pozbawiona stanika, ale nie bluzki. Dłonie Amber od razu wsunęły się pod nią i mocno ścisnęły moje piersi. Westchnęłam nadal ją całując. Miałam wrażenie, że coś mnie bolało albo swędziało, aż do momentu gdy ona tego nie odgoniła swoim ściskiem. Osunęłyśmy się na ziemię, nadal się całując.

Nigdy jeszcze nie spotkałam się z pożądaniem tak dużym, żeby zaczynać robić takie rzeczy w miejscu, chociaż podobnym do dachu. Nigdy jeszcze nie pragnęłam bliskości z kimś jak teraz. Przede wszystkim nikt nigdy nie pragnął takiej bliskości ze mną.

Gdy ścisnęła moje sutki poczułam gęsią skórkę i oderwałam się od niej. Buzowałam, jeszcze nigdy tak się nie czułam. Szybko sięgnęłam do jej piersi, chciałam żeby czuła dokładnie to samo co ja. Obcałowywałyśmy coraz to nowo odkryte części naszego ciała, zmieniając co jakiś czas pozycję na nieco wygodniejszą. Już przestało mnie obchodzić gdzie byłyśmy. Na dworzu nie było jakoś bardzo zimno, lekko owiewał nas wiosenny wiatr. W każdym razie beton był przynajmniej znośnie ciepły. Amber siedziała na mojej bluzie, a ja okrakiem na jej kolanach. Całowała mnie po klatce piersiowej, a momentami podgryzała. Nigdy wcześniej nie widziałam jej takiej, zawsze obchodziła się ze mną jak z jajkiem. Jeszcze bardziej utwierdziło mnie to w przekonaniu, że coś było nie tak. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że moja zadarta w górę koszulka spadła na jej głowę. Dosłownie przyssała się do mnie. Oddychałam coraz głośniej i przyciskałam ją do siebie.

Widziałyśmy się w takim wydaniu już wcześniej, ale tym razem w jakiś sposób było inaczej.
Amber zdawała się być spragniona, wręcz chciwa. Cały czas myślałam o tym, że musiała coś odreagować. Odreagować miłością na inne, złe emocje, które nią dziś zawładnęły. Taką właśnie miała tej nocy potrzebę. Tym razem wcale nie chodziło o mnie. Chciałam jej pomóc, dać jej to, czego potrzebowała. Zeszłam z niej i popchnęłam ją lekko, by położyła się na ziemi. Myślałam, że będzie zdziwiona faktem, że tak przejęłam inicjatywę, ale ona ani na chwilę nie wybiła się z swojego transu, tego dziwnego mrocznego nastroju. Nawet na mnie nie spojrzała i popchnęła moją głowę w dół. 

Czułam jej cierpienie i chciałam je zabrać, tak samo jak ona wiele razy zabierała je ode mnie. Wgrałam się w otoczenie i dostosowałam do sytuacji. Może nawet udzieliła mi się nieco jej dziwna aura. Napalona i wypełniona złymi emocjami. Postanowiłam je z niej wypompować i napełnić ją tymi dobrymi. 

Widocznie zaczynała się niecierpliwić bo ścisnęła w dłoni kosmyk moich włosów. Pośpiesznie zaczęłam rozpinać jej spodnie.

 Dzięki mnie pozbędzie się złych doświadczeń z dziś i przypomni sobie o miłości, którą miała wokół siebie. Której nigdy nie zabraknie.



***
Witam :3
Chciałam powiedzieć, że dokładnie dziś, (dzień kiedy skończyłam pisać rozdział) skończyłam czytać pewną książkę. W zasadzie dał mi ją tata, mówił że była jego ulubioną jak był w moim wieku. Szczerze to byłam tak sobie zastawiona, ale w końcu zaczęłam czytać i... po prostu tamten świat mnie wciągnął. Żyłam w nim przez tydzień i nie mogłam nic pisać, tylko czytać. Bardzo mnie natchnęła. Bohaterem był pisarz.
Taka dygresja ode mnie, po prostu czułam power pisząc to xd.
Szczerze mam nadzieję, że rozdział się spodobał, nie ukrywam że jakoś tam czekam na komentarze, gdzie mówicie coś szczerze od siebie.
Na przykład ostatnio napisała do mnie jedna czytelniczka. To było super, wymienić chociaż zdanie z kimś kto czyta moją pisaninę. Myślę, że szczególnie inni autorzy wiedzą co mam na myśli.
Kolejna dygresja, przepraszam za te moje wyznania xD.
Serdecznie pozdrawiam ową czytelniczkę 😜
Do następnego,

Ola :)

Đọc tiếp

Bạn Cũng Sẽ Thích

18.3K 1.3K 10
Melissa Johnson pochodzi z dobrej rodziny, ma kochających rodziców i prowadzi kancelarię prawniczą ze swoją przyjaciółką. Od kilku miesięcy interesuj...
9.5K 318 32
A co gdyby Hailie pochodziła z patologicznej rodziny i nie umiała już nie komu za ufać ? Historia przedstawia perspektywy braci oraz Hailie po tym j...
7.8K 195 14
Aurora Larsen prowadzi spokojne życie w Filadelfii. Stara się zapomnieć o mrocznych wydarzeniach z przeszłości, skupiając się na studiach na prestiżo...
165K 3.9K 28
Książka opowiada o 14 letniej Julii Miller, która właśnie rozpoczyna swój pierwszy rok w liceum razem ze swoim bratem bliźniakiem Johnatan'em. W tym...