Nic już nie ogarniam

By blueselwood

136K 6.5K 579

Amber i Rachel to zupełnie dwie różne osobowości. Jednak od zawsze łączyła je nadzwyczajnie silna przyjaźń. C... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42

Rozdział 16

3.6K 169 5
By blueselwood




Rachel

Kiedy pociąg zniknął w tunelu, stałam na peronie jeszcze dobre pięć minut. Nie wiedziałam co miałam ze sobą zrobić. Zajęcia zaczynały się dopiero po południu, a czekać na Amber nie było sensu. Pewnie sama nie wiedziała kiedy wróci.

Martwiłam się o nią. To tylko jej ojciec, wiedziałam o tym. Ale przecież z tego co mówiła był niepoczytalny. Wolałabym jechać z nią. Czułabym się wtedy o wiele spokojniejsza.

Tylko, że to nie o mnie tutaj chodziło. A Amber chciała jechać sama. Zresztą ona zawsze wszystko wolała robić sama.

Więc co mogłam zrobić? Gapić się w ciemny, głęboki tunel, przeszkadzać śpieszącym się nowojorczykom, kręcić się wokół jak obłąkana? Bo właśnie to robiłam. W końcu stwierdziłam, że było tylko jedno miejsce, gdzie mogłam pójść. Najlepsze w całym Nowym Jorku.

***

- Hej, jest tu kto? - krzyknęłam wychylając głowę przez drzwi. 

Jak zwykle niezamknięte.

- Hej Rache - pierwszy przywitał mnie promienny uśmiech Aidena, stojącego przy blacie. 

Majstrował coś przy dużej, sportowej torbie. Ubrany był w jeansy i biały t-shirt, zapewne już wychodził do pracy. Cieszyło mnie, że znalazł coś, czego robienie sprawiało mu przyjemność i satysfakcję. Niektórzy ludzie nie potrafią tego doświadczyć przez całe życie. Dla Aida było to najwidoczniej trenowanie koszykarzy. Gdyby ktoś mijał go na ulicy, pomyślałby, że sam gra w jakiejś drużynie, ta myśl aż się nasuwała. Pokołtunione, jasne włosy związane w kucyk lub koka, luźny styl bycia typowy dla sportowca, no i ten wzrost. 

Mało kto wiedział, że Aiden był kiedyś gwiazdą koszykówki w swojej szkole i uczelnie wręcz biły się o niego. Dostał wiele propozycji stypendiów sportowych. Jako jedyny z naszej paczki, nie chodził z nami do liceum, poznaliśmy go przy innej okazji. Scott i Marshall szukali współlokatora no i on jako jedyny znalazł z nimi wspólny język. Ze swoimi 25 wiosnami na karku, był starszy ode mnie i Marshalla o trzy lata, od Scotta o dwa, a od Amber o całe pięć lat. Dopiero jakiś czas później podzielił się z nami swoją historią. Niestety straszny wypadek w ostatniej klasie liceum pokrzyżował mu plany i skończył jako (żeby nie było, jeden z najlepszych) trener w jednym z klubów koszykarskich na Manhattanie. 

- Co ta torba ci zrobiła? - spytałam siadając na stołku po drugiej stronie blatu.

- Nie chce się zapiąć - odpowiedział wracając do szarpania zamka. 

Zauważyłam, że już pobielały mu kostki od zaciskania ich na suwaku.

- Daj to - powiedziałam odbierając od niego źródło problemu.

- Zaraz się spóźnię przez to wszystko na trening - powiedział wzdychając. 

Uśmiechnęłam się pod nosem, odsuwając przeszkadzający materiał z drogi suwaka. Typowy facet. Wolał się siłować, niż pomyśleć. Aiden miał najniższy baryton jaki u kogokolwiek słyszałam, może poza Barry Whitem. Pomyślałam, że to zabawne. Taki wielki, z takim groźnym głosem, a zachowywał się jak chłopczyk, który nie umiał sobie zapiąć plecaczka do szkoły.

- Proszę bardzo - uśmiechnęłam się do niego przesuwając torbę przez blat. - a nie zaczynałeś przypadkiem nieco później zajęć? 

Spytałam jeszcze, gdy zakładał już buty na stopy. Pewnie rozmiar 89.

- Yyy.... - wyraźnie się speszył. 

Kolejna rzecz zupełnie niepasująca do jego wizerunku. Nieco zwolnił proces zakładania butów. Wręcz widziałam jak się męczy z wymyśleniem jakiejś odpowiedzi. 

- Mam dziś jeszcze przed drużyną prywatny trening. Bo niedługo takie jedne zawody no i... 

Aiden podniósł się i zaczął nerwowo drapać się po głowie. Unikał kontaktu wzrokowego. Z całych sił starałam się nie roześmiać. Wyglądał jakby wymyślał na bieżąco wymówkę. Znów poczułam się jak matka, dlaczego on w ogóle mi się tłumaczył? Szedł z kimś na randkę, poznał gdzieś dziewczynę, no i co? Po co robił z tego jakieś szarady? 

- No i właśnie dlatego. No... No to pa - rzucił i tyle go widziałam.

Najwidoczniej wszyscy pozostali jeszcze spali. Nie żeby mi to przeszkadzało w rozgoszczeniu się czy coś, broń Boże. Zaparzałam właśnie kawę w ekspresie, kiedy do salonu weszła nagle Erin.

Okej... Jej akurat się tu nie spodziewałam. Moja mina musiała wyrażać to, co w tamtym momencie czułam, gdyż moja przyjaciółka zaczęła się śmiać. Jeśli to tylko możliwe moje oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, gdy z tego samego pomieszczenia, które przed chwilą opuściła szatynka, wyszedł Marshall.

Rozespany, w wygniecionym t-shircie, z długimi włosami wystającymi na wszystkie możliwe strony. Chyba nie musiałam mówić jak to wyglądało.

Erin nie przestawała się śmiać, a Marsh klapnął po prostu obok mnie na krześle. Jak gdyby nigdy nic.

- Yy... Przepraszam? Co tu się właśnie stało? - wydusiłam z siebie wreszcie. 

Mary posłał mi pytające spojrzenie. 

- Erin? - spytałam obracając głowę w drugą stronę. Moja przyjaciółka, nadal wyszczerzona podeszła powoli do nas. Widać było, że sama również dopiero co wstała, jednak wyglądała już na bardziej ogarniętą niż jej... współspacz? Miała na sobie to samo, co poprzedniego wieczoru, gdy ostatni raz ją widziałam. Krótkie włosy były rozczesane, a twarz umyta. 

Na stoliku przy kanapie stała akademikowa filiżanka, z którą wczoraj opuściła nasz pokój. 

- A myślałaś, że gdzie pójdę? - spytała wzruszając ramionami. - przyszłam wczoraj do chłopaków, gadaliśmy do późna no i mi się zasnęło.

- U Marsha? - wykrzyknęłam. 

Na twarzy mojego przyjaciela pojawił się mały uśmieszek. Czy on był zawstydzony? Dumny?

- No, a gdzie miałam spać? Innych tak dobrze nie znam. A z tym tu - wskazała na niego ruchem głowy - gram przecież w jednym zespole.  

Moja buzia pozostała otwarta jak była. Próbowałam coś sensownego powiedzieć, ale ruszałam tylko ustami, jakbym próbowała złapać powietrze do środka. 

- Oj no już nie przesadzaj Rache. Wszyscy jesteśmy dorośli i spanie na jednym łóżku nie jest od razu jakąś straszną rzeczą, więc nie dawaj się ponieść fantazji.

Erin westchnęła nalewając sobie szklankę soku. Zaraz. Czy ona właśnie zrezygnowała z porannej kawy na rzecz jakiegoś soku???

- Dzień dobry ludzie tu nie-mieszkający. I Marshall.

W pokoju pojawił się jeszcze jeden zaspany osobnik płci męskiej, zajmując ostatni już stołek przy barku. Scott miał równie porozwalane włosy co Marshall, jednak przy krótszej długości nie rzucało się to, aż tak w oczy. Jak typowy bohater hollywoodzkiego filmu, czy też nastoletniej opery mydlanej, spał z gołym torsem eksponując nam swoje tatuaże i zarysy mięśni.

- Dobry - pani wiecznie energiczna jako jedyna odpowiedziała Scottiemu popijając swój sok.

Znów chciałam o coś spytać, tym razem jedynego obiektywnego świadka, ale on zachowywał się równie naturalnie. Moje usta nadal otwierały się i zamykały, próbując jednak wydać z siebie jakiś głos. Musiałam wyglądać jak ryba. Zrezygnowana machnęłam na nich ręką i zaczęłam trzeć sobie oczy.

- Erin kochanie, nasza przyjaciółka chyba potrzebuje kawy - powiedział Scott, sięgając po banana z półmiska.

- Jasne, że potrzebuje. Spienię mleko, to wszyscy się napijemy - odpowiedziała mu wstając z miejsca.

Najwidoczniej obudziłam się w jakiejś równoległej rzeczywistości. Tyle, że wszyscy byli wtajemniczeni oprócz mnie.


Amber

To już. Jestem tu. Byle spokojnie, mieszkałam tu przecież sto lat. To tylko budynek - mówiłam do siebie. 

Wspomnienia zaczęły zalewać mnie niczym tsunami. Widziałam, jak bawiłam się z innymi dziećmi, szłam do szkoły, wracam skądś z Joshem, siedziałam na ławce i płakałam bądź kończyłam kolejnego szluga. Ewidentnie na niego za młoda. 

Nie było mnie tutaj od tak dawna... Mijało mnie parę osób, każdy gdzieś się spieszył. Rozpoznawałam każdego z nich. Pani Jones - wdowa, Katie - samotna, nieco świrnięta pani, Bob - stary kawaler, który według mnie był niewyautowanym gejem. 

Ale żaden z nich nie rozpoznał mnie. Zmieniłam się, wyjechałam, to przecież jasne. Ale nie mogłam powstrzymać wrażenia, że byłam... jak wyrzutek.

Po chwili wahania ruszyłam do klatki schodowej. Zamek był oczywiście zepsuty, tu nikt nie zwracał uwagi na takie szczegóły.

Nie musiałam zastanawiać się ani chwili dokąd iść. Pomimo upływu lat, moje nogi automatycznie niosły mnie do Tego mieszkania. Moment później byłam już na miejscu. Stałam pod starymi, brązowymi drzwiami.

I wtedy zaczęła mnie ogarniać panika. Nogi miałam jak z waty, przed oczami pojawiły się mroczki. Chciałam zacząć skubać paznokcie, ale były już na to za krótkie. Poczułam za to, że moje dłonie były całkiem mokre od potu .

Przecież to takie głupie, mówiłam sobie. Weź się w garść! 

I ta mała iskra irytacji na samą siebie, poprowadziła moją dłoń do drzwi. Zastukałam w nie. Cała ta chwilowa, pewność siebie ze mnie spłynęła. Myślałam, że zemdleję tam z nerwów. Z jednej strony chciałam, żeby okazało się, że nie było go w domu. Ale z drugiej, coś mi mówiło, że musiałam zobaczyć jak wyglądał. Jaki był, którym z moich ojców był w tamtej chwili. Jak się czuł. Cholera jasna, chciałam choć zerknąć jak wyglądało miejsce, gdzie spędziłam prawie całe swoje życie.

I wtedy usłyszałam zgrzyt przekręcanego zamka. Odruchowo wstrzymałam powietrze. Klamka się obróciła, drzwi się ruszyły. Trwało to wszystko pewnie ułamki sekund, ale dla mnie te ułamki wydawały się być wiecznością. To było takie nierealne, już prawie go widziałam, pierwszy raz od tak dawna. W moich oczach, ojciec otwierał niesamowicie wolno, zupełnie jak bohaterowie starych horrorów.

- Amber? - usłyszałam jego głos. 

Głos Trzeźwego Edda. Czułam się, jakby ktoś zdjął ze mnie ciężar ważący parę ton.

Stał przede mną i wyglądał całkiem przyzwoicie. Dres i jakiś t-shirt opinający jego wielki brzuch. Włosów nie miał już od dawna. A twarz? Przybyło mu trochę zmarszczek, widać było, że się nie wyspał. Był zdziwiony. Wzruszony. Skruszony. 

Znałam to. To był mój tata. Mój tatuś, którego pamiętałam z dzieciństwa.

Miał nieco zapadnięte oczy, ale nadal takie same jak ja. Tak samo nienaturalnie, jasno niebieskie. Zmusiłam się do niemrawego uśmiechu i odpowiedziałam cicho:

- Hej tato - Był w ciężkim szoku. 

Ni to się uśmiechał, ni dziwił. Coś pomiędzy. Wykonał gest jakby chciał mnie przytulić, ale zaraz się speszył i opuścił ręce. Nie byłam na to gotowa, a on o tym wiedział. Chciałam, czy nie, ten człowiek naprawdę dobrze mnie znał. Dopiero po chwili otworzył szerzej drzwi i zaprosił mnie do środka. 

Weszłam, jednak nie tak pewnie jak przed laty. Ostrożnie skanowałam wszystko wokół. Trochę śmierdziało, ale nie było to tak rażące jak myślałam. W salonie zauważyłam parę pustych butelek stojących pod oknem. Jakoś za bardzo mnie to nie zdziwiło. Telewizor był włączony, ale kanał ledwo co odbierał. Na kanapie leżał koc i poduszka, a na stoliku w połowie zjedzona kanapka. Naprawdę nie wyglądało to wszystko źle w porównaniu z tym, co już miałam okazję tu widzieć.

- A więc... Co... Co tam u ciebie? - spytał po chwili, pojawiając się razem ze mną w salonie. 

Zachowywał bezpieczny dystans i chyba w pewnym sensie byłam mu za to wdzięczna.

- W porządku. Studiuję. Ale to chyba jeszcze wiesz - nie starałam się zachowywać pozorów grzeczności. 

Naraz cała niepewność znikła i zostały jedynie złe wspomnienia oraz pretensje. Ojciec westchnął ciężko i spuścił wzrok. Widziałam ten schemat już tyle razy.

- Am, ja... przepraszam. Dzwoniłem. Ale zupełnie rozumiem, dlaczego nie odbierałaś.

- Dobrze, że chociaż tyle - odburknęłam. 

Widziałam smutek w jego oczach i jeszcze bardziej mnie to zdenerwowało. Schematy, schematy. Dobrze wiedziałam jak przebiegnie najbliższe parę minut naszej rozmowy. Mogłabym więc to wyrecytować.

- Rozumiem, że jesteś zła. Ale pozwól mi wytłumaczyć. Ja...

- ,,Ja już z tym skończyłem - przerwałam mu. - Tym razem naprawdę. Przysięgam. Wiem, że to było głupie i zadałem tobie i Joshiemu dużo bólu. Ale do cholery jasnej on sam przecież wyjechał!" 

Powiedziałam naśladując jego głos, po czym zaśmiałam się ironicznie. A on tylko dalej smutno patrzył się w podłogę. 

- To chciałeś powiedzieć? Jak myślisz ile razy ja już to słyszałam? Tato, straciłeś wiarygodność w moich oczach. Nie ufam ci już. Butelka była dla ciebie zawsze najważniejsza! - krzyczałam ignorując już wszelkie zahamowania. 

Cała ta chowana we mnie złość zaczęła teraz kipieć. Zniknęła fałszywa grzeczność i zachowywanie dystansu. Chciałam wykorzystać fakt, że nadal jeszcze byłam zła, zanim znów zmiękłabym na widok jego łez i słów. 

- Ciekawi mnie tylko czy zdajesz sobie sprawę z tego, w co mnie wpędziłeś. Zawsze gdy wracałam do domu zastanawiałam się co będę dziś robić. Zbierać cię z podłogi? Wysłuchiwać twoich wrzasków? Unikać ciosów? Czy może będziesz tym człowiekiem, którego znam i zabierzesz mnie na przykład, na pizzę? Czy ty wiesz ile stresu przez ciebie miałam? Czy zdajesz sobie sprawę jak spieprzone życie przez ciebie mam? - wrzeszczałam, czułam jak robiłam się czerwona. 

Ojciec zaczął płakać i usiadł w swoim fotelu. Fotelu, z którego tyle razy się na mnie wydzierał. Jeszcze bardziej się wkurzyłam. 

- Przestań! Przestań ryczeć! Bądź choć raz jak mężczyzna! Umiesz chociaż to? Mówię do ciebie! - ignorował mnie, nadal chlipał wpatrując się w swoje nogi. - Mówię do ciebie! 

Wrzasnęłam rzucając w niego poduszką. Zupełnie to olał. Zaczęłam bombardować go wszystkim co znajdowało się pod ręką, ale on nadal tylko płakał. 

- Przestań mnie ignorować! - krzyknęłam nie powstrzymując już łez. 

Leciały podczas gdy zdzierałam sobie gardło. Walczyłam z sobą żeby nie zacząć się nad nim litować. Kazałam sobie przypominać wszystkie najgorsze momenty i ignorować jego obecną postawę. 

- Kim ty jesteś? Kim byłeś gdy odeszła ode mnie moja mama, moja najukochańsza osoba na całym świecie - ojciec zaczął jeszcze mocniej szlochać.

- Ja ją kochałem. Nie potrafiłem bez niej żyć. Nie potrafiłem sam się wami zajmować - mówił cicho, nie podnosząc wzroku. 

Zaśmiałam się. Tak właśnie. Umiałam jedynie się zaśmiać podczas gdy moje łzy nadal leciały i leciały.

- Tak? Wiesz, ja też ją kochałam! I Josh też! Wyobrażasz to sobie? - zaczęłam się rozglądać po pokoju, aż ją zobaczyłam. 

Uśmiechała się do mnie ze zdjęcia, które tata zrobił jej, jeszcze przed naszym urodzeniem. Cisnęłam w niego tym zdjęciem, jednak zrobił unik i ramka uderzyła z całym impetem w ścianę. 

- Musi być teraz z ciebie taka dumna! - krzyknęłam. 

I wtedy ojciec zaczął ryczeć. Nie szlochać, jak czasem zdarza się każdemu facetowi. Wpadł w spazmatyczny ryk, niczym małe dziecko kręcąc głową, przecząc moim słowom i swoim myślom. Wstał z miejsca i zaczął krążyć po pokoju. Cały czas kręcił głową i tarł oczy. Po chwili podniósł zdjęcie mamy spod rozbitego szkła i wpatrywał się w jej uśmiech mamrocząc coś. Nadal chlipałam i obserwowałam go. Musiałam być cała czerwona, mokra od łez i potu. Czułam zmęczenie, wiotkość wszystkich mięśni od tego wrzasku i płaczu.

- To ja powinienem był umrzeć. Olivio, dlaczego to ty umarłaś, oh dlaczego? Nie potrafiłem tego robić bez ciebie. Nie potrafiłem patrzeć na twoje dzieci, nie widząc ciebie, czemu mnie zostawiłaś? Nie potrafię bez ciebie żyć, kochana moja. 

Jego mamroty  w końcu dało się nieco lepiej zrozumieć. Patrzyłam na niego, czekałam aż coś zrobi, coś powie, zachowa się jak odpowiedzialny dorosły. Ale on tylko stał. Nie płakał już tak głośno, powoli się uspokajał. Trzymał jej zdjęcie i strzepywał z niego kawałki szkła.

I wtedy się do mnie odwrócił.

Spojrzeliśmy sobie, w tak samo niebieskie, tak samo smutne i wypłakane oczy. Patrzyłam na niego wyczekująco, kiedy on nagle przybrał jakiś grymas. Wykrzywił twarz, zupełnie jakby ktoś mu nagle zadał cios, po czym złapał się za pierś.

- Tato? - spytałam cicho podchodząc do niego bliżej. - Tato? - powtórzyłam energiczniej, gdy nic nie odpowiedział. 

Nagle zaczął osuwać się na podłogę. Leżał z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w sufit. Rzuciłam się szybko do torebki i wyjęłam telefon. Trzęsącymi się dłońmi wybrałam 911.

- Potrzebuję karetki, mój tata chyba ma zawał - mówiłam szybko do kobiety po drugiej stronie. 

Padłam na podłogę obok taty i nie odrywałam wzroku od jego twarzy, zupełnie jakby to mogło go uratować od... od czegokolwiek, co mu się działo. Zupełnie straciłam grunt pod nogami, nie czułam chyba żadnego mięśnia. Jedynie obezwładniające zimno. Tata czuł chyba podobne odrętwienie. Jedną ręką nadal trzymał się za pierś, a w drugiej ściskał pogniecione zdjęcie mamy. Zaczęłam żałować każdego słowa, trzeba było mu wybaczyć. 

- Już jadą. Karetka już jedzie - wyszeptałam odkładając telefon i nerwowo odgarniając włosy z twarzy. 

Klęczałam nad nim i mówiłam coś, najpewniej coś zupełnie bez sensu. Nawet nie wiedziałam czy mnie słyszał.





***

Witam po znowu dłuższej nieobecności. Brak weny jest okropny. Myślałam o tym, żeby coś napisać, nawet siadałam i nic. W szkole również magiel. Ale teraz oceny są już wystawione, mam nawet pasek. Po balu, po zakończeniu, wakacje moi drodzy!

Mam naprawdę nadzieję, że rozdział się podobał. Teraz, gdy mam dużo czasu, będę pisać i pisać o ile wena dopomoże. Rozdziały mogą pojawiać się szybciej, oczywiście jeśli będą odzewy.

Szczerze liczę, że was zadowalam ( ͡° ͜ʖ ͡°)

i do napisania, życzę wszystkim miłych wakacji!

- Ola :)

Continue Reading

You'll Also Like

8K 285 18
Tom I trylogii Mafia
56.8K 2.6K 30
Cześć! To moja kolejna praca o tej tematyce. Tym razem Hailie ma 12 lat. Na początku książki Shane i Tony mają 16 lat; Dylan 17 lat; Will 24 lata; V...
7.7K 186 13
Aurora Larsen prowadzi spokojne życie w Filadelfii. Stara się zapomnieć o mrocznych wydarzeniach z przeszłości, skupiając się na studiach na prestiżo...
7.6K 273 32
Szesnastoletnia Leila Miller miała życie pełne wzlotów i upadków. Gdy myślała że tym razem będzie inaczej bo poznała wspaniałych przyjaciół na jej d...