GODS AND MONSTERS • MIRACULOU...

By -brzuchatek-

3.8K 362 1.3K

❝Sława jest niebezpieczna. Im bardziej ludzie cię kochają, z tym większym hukiem potem upadasz. ❞ Wiele... More

𝐏𝐑𝐎𝐋𝐎𝐆
『 KSIĘGA I - OBROŃCY 』
I. WYBRAŃCY
II. DRUGA SZANSA
III. PRZYJACIEL Z PRZYPADKU
IV. PARYŻ NIGDY NIE ŚPI
V. WRAŻLIWE SERCE ARTYSTY
VI. POWIDOKI
VII. SPOSÓB NA SZCZĘŚCIE
VIII. W KAŻDEJ LEGENDZIE JEST ZIARNO PRAWDY
IX. KAPŁANKA
X. BRZMIENIE CISZY
XI. U ŹRÓDŁA
XII. SZTUKA WALKI O SIEBIE
XIII. MAŁY SPRAWDZIAN ZAUFANIA
XIV. POWROTY BARDZIEJ I MNIEJ POŻĄDANE
XV. SAMOTNOŚĆ DZIELONA NA DWOJE
XVI. DWIE KRÓLOWE, JEDEN TRON
XVII. CO Z OCZU, TO Z SERCA
XVIII. MARY
XIX. WSZYSTKO IDZIE NIEZGODNIE Z PLANEM
XX. NOWY GRACZ NA PLANSZY
『 KSIĘGA II - ŚWIĘCI 』
𝐈. MUZY
𝐈𝐈. ŻYCZENIA A POWINNOŚCI
𝐈𝐈𝐈. ZDERZENIA Z RZECZYWISTOŚCIĄ
𝐈𝐕. RODZINNY SKARB
𝐕. TEMPERATURA WRZENIA
𝐕𝐈. W CENTRUM CHAOSU
𝐕𝐈𝐈. CENA ZWYCIĘSTWA
𝐕𝐈𝐈𝐈. POWODY DO ŚWIĘTOWANIA
𝐈𝐗. NIEPROFESJONALNE BIURO ŚLEDCZE
𝐗. POWAŻNE ZAMIARY
𝐗𝐈. OPOWIEŚĆ O NIEBIESKICH OCZACH
𝐗𝐈𝐈. DYM, KTÓRY NIE CHCE SIĘ ROZWIAĆ
𝐗𝐈𝐈𝐈. RELIKT PRZESZŁOŚCI
𝐗𝐈𝐕. WIECZNE NIENASYCENIE
𝐗𝐕𝐈. PORA ODPŁYWU
𝐗𝐕𝐈𝐈. ODKRYCIA MAŁE I DUŻE
𝐗𝐕𝐈𝐈𝐈. WDZIĘCZNOŚĆ I DUMA
𝐗𝐈𝐗. ROZPRZESTRZENIENIE ZARAZY
𝐗𝐗. DWA SERCA ZŁAMANE ZA JEDNYM ZAMACHEM
𝐗𝐗𝐈. OSTATNI TANIEC
𝐗𝐗𝐈𝐈. KOŃCOWA NUTA
『 KSIĘGA III - HERETYCY 』
I. JUTRZENKA
II. PRZESILENIE
III. GOŚCIE

𝐗𝐕. OCALAŁY

59 8 4
By -brzuchatek-

Był gorący, letni dzień, ale Marinette przyjęła kubek parującej herbaty z uśmiechem. Marianne Lenoir bardzo jej się spodobała. Zielone oczy niskiej staruszki bystro rozglądały się po otoczeniu, a upięty z siwych głosów kok był równie schludny jak jej mieszkanie.

— Dziękuję, Marianne. — Marinette się zdawało, czy Mistrz Fu zarumienił się, odbierając swój kubek? Wygląda na to, że starość nie ogranicza miłości.

— Nie ma za co. — Gdy Marianne się uśmiechała, cały pokój się rozjaśniał. — Czujcie się jak u siebie, kochani. Zostawię was samych, żebyście mogli porozmawiać.

Zamknęła za sobą drzwi. Marinette usiadła na stojącym pod ścianą fotelu, a Mistrz Fu opadł z westchnieniem na łóżko. Worek z jego rzeczami, wciąż nierozpakowanymi, leżał na środku pokoju, a Tikki i Wayzz jak gdyby nigdy nic sobie na nim drzemali.

— No, nie chwalił się Mistrz nigdy taką przyjaciółką. — Marinette uśmiechnęła się łobuzersko i wzięła łyk herbaty.

Prawie oparzyła sobie język. Odstawiła więc kubek na komodę obok. Nie potrzebowała rozgrzewać się napojem, bo i tak ledwie wytrzymywała w sukience na długi rękaw. Gdy obudziła się dziś rano, stwierdziła, że po nocnej akcji ręce, nogi i plecy miała w siniakach. Musiała je ukryć, by uniknąć ciekawskich spojrzeń i niewygodnych pytań. Ale mogło być gorzej. Nie połamała się, nie wybiła zębów i nie okaleczyła w miejscu, którego nie dałaby rady zasłonić.

Mistrz Fu zarumienił się. Doskonały odwet za jego pytania o Adriena.

— Dawno się nie widzieliśmy. Jednak Marianne była pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl dziś w nocy.

Dzisiejsza noc zdawała się odległym koszmarem. Dziewczyna z trudem uświadamiała sobie, jak wiele wydarzyło się w tak krótkim czasie. Zabrała czyjegoś konia i nie miała szansy go zwrócić (miała nadzieję, że sam znalazł drogę do właściciela). Zraniła do krwi Władcę Ciem i Mayurę. Dopuściła do utraty Grymuaru i – co nawet gorsze – jego tłumaczenia.

Nie potrafiła sobie tego wybaczyć. W łóżku cały czas odtwarzała w myślach każdą scenę, by dojść, w którym momencie popełniła błąd. Była niemal pewna, że wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby nie odprawiła Czarnego Kota. Z początku mówiła sobie, że chciała umożliwić mu odprowadzenie konia, jednak teraz wiedziała, że to nieprawda. Jego obecność sprawiała jej zbyt wiele bólu, więc chciała się szybko rozdzielić.

To ona podała Władcy Ciem wiedzę na temat miracul na tacy. Sekrety, których nigdy nie powinien poznawać, spoczywały w jego rękach. Ale nawet on musiał znać granice. Nie dopuściłby się najgorszego, prawda?

— Czy Marianne wie? — spytała Marinette, ściszając głos.

— Nie o wszystkim. Wie, że mam bliskie powiązania z bogami, ale chyba myśli, że jestem byłym kapłanem. Z pewnością nie ma pojęcia, że jesteś Biedronką. Niech tak pozostanie. Nie chcę jej w to wplątywać.

Przesunął ręką po łysej głowie. Nim w nocy opuścił swój dom na zawsze, poprosił Marinette, by zgoliła mu włosy. Potem sam ściął swój zarost i przebrał się, by zmienić wizerunek.

Następnie spakował kilka swoich rzeczy do worka razem z pustą szkatułą po miraculach. Klejnoty wręczył Marinette, a ona całą noc leżała z nimi pod poduszką, bojąc się, że lada moment ktoś wpadnie do jej pokoju i je zabierze. Fu spędził noc i dzień w kanałach, a wieczorem spotkał się z Marinette, która oddała mu miracula i razem udali się do Marianne, która z radością wynajęła pokój staremu przyjacielowi, nie zadając zbędnych pytań. Chyba obydwoje nie wyglądali, jakby mieli na nie ochotę.

Fu bał się wrócić do swojego domu w razie, gdyby któryś z wrogów lub stworzony przez nich emopotwór czyhali tam na niego. Planował wysyłać raz na jakiś czas Wayzza na zwiady, to wszystko.

Marinette popatrzyła wyczekująco na Mistrza. Krępowała się samodzielnie zaczynać temat, ale czekała na obiecane wyjaśnienia. Historia pozwoliłaby jej skupić myśli na czymś innym.

— Wiem, wiem. — Mistrz przymknął oczy. — Nie będę dłużej trzymać cię w niepewności. Wiedz, że nie jestem dumny z rzeczy, o których zaraz usłyszysz. Gdybym mógł cofnąć czas...

Westchnął. Marinette doskonale go rozumiała. Była od niego o cały wiek młodsza, a już żałowała wielu uczynków i chciałaby wrócić do przeszłości, by wszystko naprawić. Oczywiście miraculum królika istniało, ale próba wykorzystania magii do własnego celu nigdy nie popłacała.

— Nie wiem nic o moim pochodzeniu jak każdy członek Zakonu — podjął Mistrz, wbijając wzrok w podłogę. — Na Świętej Wyspie nie rozmawiamy o naszej przeszłości, a moje najwcześniejsze wspomnienia są związane właśnie z nią. Od kiedy pamiętam, byłem szkolony do przejęcia roli Strażnika. Uczono mnie języka, którego starałem nauczyć się także ciebie. Objawiano mi bogów i ich moce. Zgłębiałem historie dawnych bohaterów, w tym takie, o których reszta świata nie ma pojęcia, bo są niechlubne dla Zakonu. Gdy podrosłem, nauka stała się wyczerpująca fizycznie. Doszły tajemne techniki walki, medytacji, długie posty. Wciąż byłem tylko dzieckiem, miałem dziesięć, może jedenaście lat, kiedy popełniłem niewybaczalny błąd.

Marinette pochyliła się do przodu. Więc Święta Wyspa była jak najbardziej prawdziwa. Próbowała sobie wyobrazić małego Fu, ale nie potrafiła.

— Tamtego dnia medytowałem przy szkatule. — Mistrz mówił z niemałym trudem. — Nie jadłem nic od dawna, a przede mną była perspektywa jeszcze wielu godzin o pustym żołądku. W miarę narastania głodu narastał także mój gniew. Na Zakon, na bogów, na praktyki, które kazały mi tam tkwić. Zrobiłem to, co prawdopodobnie zrobiłoby mnóstwo dzieci na moim miejscu. Wziąłem ze szkatuły miraculum pawia i stworzyłem emopotwora. Tego, którego widziałaś dziś w nocy.

Dziewczyna wydała z siebie cichy okrzyk. Nie wiedziała, czego się spodziewała, ale z pewnością nie tego, że emopotwór okaże się być śpiącym przez sto lat tworem Mistrza.

— Twoje oburzenie jest jak najbardziej uzasadnione.

— Nie jestem oburzona, tylko zaskoczona. Proszę, nie przerywaj.

— Chciałem, by emopotwór przyniósł mi coś do jedzenia. Nic więcej — westchnął Mistrz. — Jednak on okazał się być równie nieokiełznany jak mój gniew. Straciłem kontrolę. Emopotwór pożerał wszystko dokoła. I wszystkich. Nie jestem pewien, jak do tego doszło, ale na Wyspie wybuchł pożar. Płomienie trawiły drewniane budynki, a emopotwór wciąż był... głodny. Jeden Strażnik rzucił mi kostur i przekazał szkatułę, każąc ją ratować. Nie wiedziałem, co robić. Chciałem im pomóc, ale nie potrafiłem. Pobiegłem więc na plażę, gdzie stała łódź, na której łowiliśmy ryby.

Mistrz Fu pociągnął łyk herbaty. Historia parzyła jego gardło bardziej niż gorący napój.

— Wypłynąłem. Przyciskałem do piersi szkatułę i oglądałem, jak Święta Wyspa zamieniała się w ruinę. Była taka piękna i pełna życia, a z mojej winy stała się wielkim cmentarzyskiem. — Zrobił pauzę, jakby chwilą ciszy chciał uczcić pogrzebanych na Wyspie. — Nie wiem, dlaczego emopotwór zamienił się w kamień. Może nie mając nic jedzenia, zasnął i okryły go popioły.

— Co było dalej? — Marinette wiedziała, że jej prośba była okrutna, ale historia nie brzmiała na dokończoną.

— Dryfowałem od kilku dni. Na podstawie położenia gwiazd starałem się kierować do najbliższego lądu, ale z braku jedzenia i wody pitnej szybko opadłem z sił. Byłem pewien, że umrę tam, na środku oceanu, kiedy na mojej drodze napotkałem piracki statek. Bałem się okropnie. Okazało się jednak, że nawet taki dzieciak jak ja nadawał się do szorowania podłóg lub stóp piratom. Zgadzałem się na wszystko, by pozostać przy życiu. — Fu zadrżał. Wyraźnie najgorsze szczegóły zostawił dla siebie. — Ich przywódca bardzo zainteresował się miraculami. Nie wiedział, czym były, ale stwierdził, że wyglądają na cenne i wiele za nie dostanie. Był Francuzem, dlatego przypłynęliśmy do Francji. Wiedziałem, że muszę ratować miracula, dlatego w nocy włamałem się do jego kajuty i wykradłem niemal wszystkie. Broszki motyla i pawia lubił nosić przypięte do koszuli.

— Jak to możliwe, że nie wiedział, że znalazł miracula? — przerwała Marinette. — Pojawienie się kwami nie zrobiło na nim wrażenia?

— Miracula mają taką właściwość, że nie muszą się budzić w rękach nieświadomych.

— Ja też byłam nieświadoma.

— Tak, ale Tikki cię wybrała. — Wskazał głową na śpiącą na worku kwami. — Chciała, żebyś ją zobaczyła. To co innego. Wracając, próbowałem odpiąć broszki od koszuli kapitana, kiedy spał. Przyłapał mnie, więc uciekłem. Cumowaliśmy wtedy w porcie. Nigdy w całym moim życiu nie biegłem tak szybko. Dopiero przebudzeni piraci nie byli w stanie mnie zestrzelić. Tej samej nocy opuściłem miasto. Kiedy po kilku dniach wróciłem do portu uzbrojony w miraculum żółwia, piraci dawno zniknęli, a wraz z nimi przepadły miracula. Myślałem, że straciłem je bezpowrotnie, aż niedawno, po stu latach, okazały się być w tym samym mieście co ja. To dało mi nadzieję na odzyskanie ich. Wiem, że nigdy nie odpokutuję tego, co zrobiłem na Świętej Wyspie, ale moim obowiązkiem jest przynajmniej uzupełnienie szkatuły.

— Chwileczkę — przerwała znowu Marinette. — Zniszczenie wyspy było całkowicie spowodowane przez emopotwora, prawda? — Mistrz potwierdził. — Więc moje zaklęcie powinno je cofnąć.

Kubek, w którym na szczęście nie było już herbaty, wysunął się z ręki Fu i roztrzaskał o podłogę. Kwami poderwały głowy.

— Bogowie! — Fu złapał się rękami za łysą głowę. — Przecież masz rację!

— Co się dzieje? — zawołała z zewnątrz Marianne, zwabiona odgłosem tłuczonego kubka.

— Nic takiego!

Marinette doskoczyła do odłamków kubka i pozbierała te największe. Nie miała gdzie ich wyrzucić. Zrobiła to tylko po to, by zająć ręce. Nasłuchiwała, jak za drzwiami Marianne się oddalała. Najwyraźniej przeczuwała, że w pokoju mówiło się o sprawach, w których nie powinna lub nawet nie chciała uczestniczyć.

— Nie opowiedziałam ci o wszystkim — wyznała Marinette. Podniosła się, spojrzała na Mistrza. Odłamki kubka spoczywały w jej dłoniach. — Mama mojego przyjaciela chce zdobyć od króla pieniądze i poprowadzić ekspedycję w poszukiwaniu Świętej Wyspy. Gdy znalazła uśpionego emopotwora, uznała go za dowód, że Wyspa nie może być tylko legendą.

— To chyba oczywiste, że nie jest tylko legendą!

Dziewczyna ugryzła się w język, by nie powiedzieć, że jeszcze kilka miesięcy temu nie uznałaby sprawy za oczywistą.

— Co sądzi Mistrz o tej wyprawie? — Ostrożnie położyła odłamki na szafce.

Fu zamyślił się. Jego pomarszczona twarz, która przypominała korę drzewa, jak nigdy była pełna kolorów.

— Ktoś powinien odnaleźć Wyspę. Donieść Zakonowi, co dzieje się w Paryżu. Zapewne nie uniknę wówczas kary za swoje przewinienia, ale może ty i Czarny Kot otrzymacie od nich jakąś pomoc. Obawiam się jednak, czy są ludzie na tyle godni zaufania, by powierzyć im tę misję.

— Anarka z pewnością jest godna zaufania — zapewniła Marinette. — Tak jak jej dzieci. Nie jestem tylko pewna, czy obydwoje się z nią wybierają.

Luka nadal nie dał jej jasnej odpowiedzi. Bardzo nie chciała znowu się z nim rozstawać, ale wiedziała, że nie miała prawa go powstrzymywać, jeśli chłopak właśnie tego chciał.

— Czy na Wyspę długo się płynie?

— Zależy od obranej trasy i pory roku. Chyba nie potrafię już wskazać dokładnego miejsca na mapie, ale wiem skąd odbić i w którym kierunku płynąć. — Mistrz znowu się zamyślił. — Zastanawiam się tylko, ile potrwa kurs w obie strony i czy pomoc zostanie nam udzielona w odpowiednim czasie.

Marinette przysiadła z powrotem na fotelu. Stęknęła, gdy obolałe mięśnie zaprotestowały.

— Pozostaje nam modlić się o łut szczęścia — westchnęła.

— Jest inne rozwiązanie.

Dziewczyna podskoczyła na dźwięk głosu Tikki. Razem z Wayzzem unosili się przed Fu.

— Pomyśleliśmy, że Kaalki mogłaby pomóc — uzupełnił Wayzz.

Marinette przypomniała sobie to imię i informacje, które były obok niego w Grymuarze. Reprezentowana przez konia bogini podróży i postępu, do której zwracał się każdy, kto opuszczał swój dom – czy to na niebezpieczną wyprawę, czy zwykły spacer do sąsiedniej wioski.

Dziewczyna spojrzała na Fu. Na pewno źle zrozumiała. Niemożliwe, że kwami sugerowały, by...

— Nie — zaoponował Fu. — Nie mogę oddać kolejnego miraculum. Biedronka i Czarny Kot muszą światu wystarczyć. To zbyt wielkie ryzyko, by posyłać miraculum tak daleko i to z obcymi.

— Ależ oni nie są obcy — odparła Tikki. — Marinette za nich ręczy.

Marinette wcale nie chciała za nikogo ręczyć.

— Czemu nie porozumie się Mistrz z samą Kaalki? — zasugerował Wayzz. — Jej głos powinien być decydujący.

— Dajcie mi chwilę. — Marinette podniosła się i podeszła do tego małego zgromadzenia. — Chcecie wysłać miraculum konia wraz z Anarką? Przecież nawet nie wiemy, jaką decyzję podjął król i czy wyprawa w ogóle dojdzie do skutku.

— Przecież możesz na nią wpłynąć, Marinette. — Tikki spojrzała na swoją panią tymi wielkimi, kobaltowymi oczami. — Jesteś Biedronką. Wystarczy, że powiesz królowi, że wyprawę trzeba zorganizować jak najszybciej i że sama wyznaczysz jej uczestników.

— Nie będzie to z mojej strony nadużycie?

— Sami bogowie cię o to proszą. — Wayzz wskazał na siebie i Tikki.

Fu wpatrywał się w podłogę w zamyśleniu. Fala euforii minęła, znowu wyglądał tak krucho jak zawsze.

— Nie zamierzam sprzeciwiać się waszej woli — odezwał się w końcu. — Jeszcze dziś w nocy spróbuję porozumieć się z Kaalki. O tej porze moja dusza lepiej widzi.

Marinette wciąż nie rozumiała wszystkiego, o czym uczył ją Mistrz. Dlaczego nie wystarczało porozmawiać z kwami, a trzeba było wznieść modlitwę o wizje dziejące się na granicy świadomości? Świat astralny wciąż był dla niej jedną wielką zagadką, a to tylko jeden z wielu powodów, dla których Fu powinien porzucić pomysł zrobienia z niej Strażniczki.

Wraz z pojawieniem się tej myśli poczuła przypływ nadziei. Jeśli odnajdą Świętą Wyspę, będzie mnóstwo kandydatów lepszych niż ona. Nie będzie musiała przejmować się utratą wspomnień i tożsamości. Nagle pomysł ten wydał jej się cudowny.

— Marinette — zwrócił się do niej Mistrz — ta Anarka naprawdę jest godna powierzenia miraculum? Czy dochowa sekretu i powstrzyma się od użycia go dopóki nie porozumieją się ze Strażnikami?

Marinett pomyślała o Anarce. Choć była dla niej jak ciocia, musiała przyznać, że kobieta była porywcza i niecierpliwa. Nie potrafiła przewidzieć, jak zachowa się z miraculum pod ręką, czy nie będzie chciała skrócić sobie drogi przez ocean i przez to nie wyląduje na drugim krańcu świata.

— Właściwie to nie Anarkę miałam na myśli — wtrąciła się Tikki. — Wytypowałabym raczej innego kandydata.

Kandydata. Oczywiście.

Marinette miała pewność, że Luka nie pisnąłby słówka o miraculum i nie użyłby go przed wyznaczonym czasem. Jednak gdyby wiedział, że jest potrzebny, na pewno nie zawahałby się przed wypłynięciem.

Postanowiła nie robić niczego. Pozwoli mu samemu zadecydować, nim dostanie miraculum. Nie chciała, by kierował się wyłącznie poczuciem powierzonego mu obowiązku. Znała go i wiedziała, co by zrobił.

— Jutro przyślę do ciebie Wayzza z wiadomością, czy powinnaś przyjść do mnie po miraculum dla owego kandydata — zwrócił się do niej Fu. — Póki co proszę cię, byś znalazła czas na rozmowę z królem lub kimś zaufanym, kto przekaże mu wiadomość od ciebie.

— Dobrze.

Dziewczyna spojrzała na drzwi, czując, że najwyższa pora iść. Nadmiar informacji ją przytłoczył.

— Jeszcze jedno — zatrzymał ją Mistrz. — Na najbliższym spotkaniu przekaż Czarnemu Kotu mój adres i poproś, by przyszedł do mnie w najbliższy wolny wieczór. Sama lepiej mnie już nie odwiedzaj, jeśli nie wyślę po ciebie Wayzza. To zbyt niebezpieczne.

Na wzmiankę o Czarnym Kocie Marinette spuściła wzrok. Fu musiał to zauważyć.

— Bądź ze mną szczera — poprosił. — Co się stało między tobą a Czarnym Kotem?

— Och, nic — skłamała z niewinnym uśmiechem. — Po prostu myślę o Luce, tym chłopaku, którego Tikki miała na myśli. Nie chcę się z nim żegnać.

Mistrz Fu zmrużył oczy. Wstał z łóżka i ku zaskoczeniu dziewczyny wziął jej rękę i zamknął jej palce w obu swoich dłoniach.

— Coś mi mówi, że bardzo się przejmujesz tym, co wydarzyło się dziś w nocy — powiedział łagodnie. — Jak dzisiaj się przekonałaś, sam popełniłem w życiu wielki błąd. Nawet on został naprawiony. Nie obwiniaj się nadto. Wraz z Czarnym Kotem jesteście silni i z pewnością wkrótce wszystko zacznie się układać. A wiedza, którą zdobył Władca Ciem... Nawet on nie może być na tyle szalony, by ją wykorzystać.

Marinette odwróciła wzrok. Bała się powiedzieć to na głos, ale uważała Władcę Ciem za na tyle szalonego, by do tej ostateczności się posunąć.

Obwiniała się, bo miała ku temu dobry powód. Gdyby nie odprawiła Czarnego Kota tylko po to, by zszedł jej z oczu, nic z tego by się nie wydarzyło. Byli silni, ale tylko razem. Teraz powoli traciła swoją drugą połowę i wiedziała, że nie będzie lepiej.

Była przekonana, że to musiało się stać. Dla ich dwójki, dla świata. Bogowie wybrali ich, by byli partnerami w walce, a nie ulegali impulsom swoich głupich serc. Na polu bitwy nie ma miejsca na miłość. Ona zaślepia, otępia. Czyni łatwym celem.

Jeśli w porę odsunie Czarnego Kota, jeśli zrobi to stopniowo, oszczędzi mu największego bólu.

Jemu i sobie.

***

Adrien biegł, przekonany, że się spóźnił. Tego wieczora jadł kolację z ciotką i Felixem i wypadało posiedzieć przy stole nieco dłużej. Potem wrócił do siebie i wykorzystał swój ulubiony sposób na wymykanie się z pałacu – okno.

Wypatrzył z daleka Nino i Alyę i z radością zwolnił. Po nocnej jeździe konnej bez sprzętu bolały go wszystkie mięśnie.

— Dzisiaj przejmujesz rolę Marinette? — zapytał na przywitanie Nino. Poklepał przyjaciela po plecach.

— Wciąż jestem przed nią — odparł Adrien z szerokim uśmiechem — więc chyba jest, jak być powinno.

Alya wysunęła się naprzód. Spojrzała czujnie na Adriena.

— Marinette nie będzie. Powiedziała, że ma inne plany na wieczór.

Na tę wiadomość Adrien nie mógł powstrzymać ukłucia zawodu. Szedł na spotkanie z przekonaniem, że w końcu zobaczy się z Marinette, która ostatnimi czasy była zupełnie nieosiągalna. Często nie przychodziła na spotkania, usprawiedliwiając się zmęczeniem lub innymi planami. Adrien próbował spotkać ją kilka razy, gdy kończyła pracę u madame Bustier. Nie udało mu się jednak, bo krępował się czekać pod drzwiami. Zastanawiał, czy Marinette nie zmieniła swojej drogi przez pałac.

Nino uśmiechnął się szelmowsko i trącił Adriena w bok łokciem.

Plany. Założę się, że jest z Luką. Ał! A to za co?

Alya patrzyła groźnie na swojego chłopaka. Adrien jednak nie zwracał na nich uwagi.

Zmarszczył czoło. Dlaczego Marinette miałaby być z Luką zamiast z nimi? Przecież mówiła mu, to znaczy Czarnemu Kotu, że wcale nie jest zakochana w żadnym przyjacielu z dzieciństwa. Czy coś się od tego czasu zmieniło? Nawet jeśli była z Luką, mogli do nich dołączyć.

Szybko zmienił zdanie. Nie chciał, żeby była tu z Luką, tylko sama. Luka pewnie i tak widywał się z nią częściej niż Adrien. To nie było sprawiedliwe. Marinette była też jego przyjaciółką i miał takie samo prawo do jej towarzystwa.

— Słuchasz ty mnie w ogóle? — Nino zamachał ręką przed twarzą przyjaciela.

— Proszę? Ach, tak. Znaczy nie. Nie słuchałem.

Nino westchnął teatralnie i pokręcił głową, opierając dłonie na biodrach. Wzrok Adriena przesunął się na Alyę, która przyglądała mu się uważnie. Przestraszył się, że poznała jego myśli. Sam nie wiedział, czemu się ich zawstydził. Alya na pewno czuła to samo – w końcu Marinette była także jej przyjaciółką.

— Zajdziemy najpierw do świątyni — powtórzył Nino. — Alya mówiła, że dzisiaj ma być jakiś specjalny rytuał.

Adrien zamrugał. Nie spodziewał się, że jego spotkanie z przyjaciółmi zamieni się w wyjście do świątyni, ale w końcu się zgodził. To, co będą robić, nagle stało mu się obojętne.

Nie był w świątyni od czasu wyjaśniania incydentu z rzeźbiarzem. Czasami w myślach prosił bóstwa o różne rzeczy, ale nie czuł potrzeby składania im ofiar czy palenia kadzideł.

Rozmawiał na ten temat z Plaggiem. Kwami powiedziało, że wszystko zależy od jego duchowej potrzeby. Wielu ludzi wróciło do starych obrzędów, bo dawało im to spokój i sprawiało, że łatwiej było im wierzyć. Same bóstwa niczego nie oczekiwały. Czy ktoś położył na ołtarzu pomarańczę, czy tylko się pomodlił, jego szanse na spełnienie prośby były takie same. Energia Wszechświata, z której stworzone były bóstwa nie rościła sobie praw do wykorzystywania ludzi, w których sama tchnęła życie.

Na placu pod świątynią Adrien poczuł się, jakby wszedł w sam środek mrowiska. Z boku powoli powstawała mała świątynia na część współczesnych bohaterów, dowód, że prośby jego i Biedronki nie miały znaczenia. Plac budowy osłonięty był barierkami. Reszta placu, szczególnie okolice pomnika wypełniał tłum.

— Rytuał będzie na dworze? — spytał Adrien Alyę.

— Zgadza się.

Nabożeństwo w plenerze mogło być przyjemne. Nie będzie wdychał mdlącego zapachu mieszanki różnych kadzideł i dusił się nią w zamkniętej przestrzeni. Jednakże nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek uczestniczył w czymś takim. Emilie prowadzała go tylko do świątyni. Nie pamiętał nawet żadnych zbiorowych modłów.

Alya poprowadziła jego i Nino bliżej pomnika Biedronki i Czarnego Kota. Wzdrygnął się, kiedy zobaczył klęczących przed nim ludzi. Budowana świątynia napawała go wstrętem, ale ten widok go przeraził.

— Zaczyna się — szepnęła podekscytowana Alya i złapała ramię Nino.

W drzwiach świątyni pojawił się dobrze znany chłopakowi najwyższy kapłan. Dostojnym krokiem wyszedł na plac, a za nim wyłaniali się kolejni kapłani i kapłanki. Adrien rozpoznał wśród nich Lilę, która niedawno próbowała go oszukać.

Zebrani rozstępowali się przed najwyższym kapłanem, by przepuścić go do podwyższenia po drugiej stronie pomnika, które Adrien dopiero zauważył. Mężczyzna wszedł na podest, a kapłani ustawili się wokół drewnianej konstrukcji.

Wzniósł ręce i zgromadzeni zamilkli. Paryż nie powinien być tak cichy wieczorem, a jednak. Adrienowi wydało się, że w poszanowania dla obrzędu nawet liście na drzewach przestały się poruszać.

— Biedronka i Czarny Kot wciąż toczą zaciętą walkę z Władcą Ciem — przemówił kapłan. Donośny głos wybrzmiał nad głowami zebranych. — Od miesięcy żyjemy w strachu, dręczeni podsuwanymi przez lęk pytaniami. Czy staniemy się kolejnymi ofiarami akum? Czy nie będziemy ofiarami samych złoczyńców? Jednak wciąż tu jesteśmy, cali i zdrowi. Biedronka i Czarny Kot nieustannie opierają się złu, wygrywając dla nas każdą bitwę. Objęli nas opiekuńczymi ramionami, w których możemy się czuć bezpieczni. Dlatego dzisiaj znowu spotykamy się, by złożyć im należny hołd.

Znowu.

Adrien zadrżał. Nie miał pojęcia, że regularnie odbywają się takie spotkania. Bał się dowiedzieć, co będzie się działo dalej, a jednak ciekawość wbiła jego stopy w ziemię.

— Udowodnili swoją siłę. Drzemie w nich boska moc — kontynuował kapłan. — Padnijmy przed nimi i prośmy o dalszą ochronę. Niech usłyszą nasze błagania, a nasze modlitwy dodadzą im sił do dalszej walki. Kapłani, zapalcie misy. W międzyczasie można wpłacać datki na budowę świątyni poświęconej naszym bohaterów, skąd nasze modły będą wybrzmiewać jeszcze głośniej. A teraz klęknijmy i pochylmy głowy, bowiem oto bogowie zesłali świętych, by walczyli o nasze nędzne żywota.

Czwórka kapłanów podeszła do pomnika i zapaliła mieszanki ziół, które wypełniały cztery misy ustawione na cokole. Od słodkogorzkiego zapachu Adriena zakręciło w nosie, jakby ktoś połaskotał go gołębim piórem.

Najwyższy kapłan klęknął, zamknął oczy i przyłożył pięści do serca. Usiadł na piętach, pochylił się, aż jego czoło spotkało podest. Pozostali kapłani podjęli, każdy po cichu, pieśń, której słów Adrien nie rozumiał. Zaśpiew był hipnotyzujący, eteryczny, jakby pochodził z innego świata.

Zgromadzeni zaczęli klękać i pochylać głowy. Adrien poczuł się dziwnie, gdy sam jeden stał nad głowami pogrążonych w modlitwie Nino i Alyi. Zniżył się, ale nie pochylił głowy. Wpatrywał się w pomnik, wstrząsały nim dreszcze.

Chciał uciec, ale nie mógł się ruszyć. Przerażało go to widowisko. Czuł, że dla wiernych nie było wielkiej różnicy między świętym a bóstwem.

Nie chciał być niczyim fałszywym bogiem. Jego zadanie polegało tylko na walce z Władcą Ciem. Nie chciał, by ludzie modlili się do niego o ochronę, której nie był w stanie im zagwarantować. Mieli dziewiętnaście bóstw, nie potrzebowali stwarzać sobie kolejnych. Nie czuł się przez to bezpiecznie. Wymagano od niego zbyt wiele. Nie miał takiej mocy, jak myśleli i obawiał się dnia, w którym to zrozumieją.

Spojrzał na pomnik i zapragnął go zburzyć, potraktować kotalklizmem. Pokazać, że jest równie kruchy jak bohaterowie, że wierni powinni wrócić przed ołtarze w świątyni, bo osoby, do których właśnie się modlili, nie były bóstwami.

Skupił wzrok na rzeźbionej twarzy swojej partnerki. Nie miał racji.

Biedronka była boginią. Ośrodkiem jego własnej bałwochwalczej religii. A on? Był tylko chłopcem, który zaprzedał jej swoją duszę. Oddał wszystko dla tej niezwykłej mocy, której nie czuł nigdy wcześniej. I wciąż to robił. Wciąż ofiarowywał jej całego siebie. Choć fałszywe bóstwo raz po raz strącało go do otchłani, on się z niej wygrzebywał i wracał.

Zawsze wracał do stóp swojej Pani.

Nieważne, ile razy go odtrącała. Gdyby zabiła go na dnie czeluści, on zmartwychwstałby i przyczołgał po więcej. Nie potrafił tego zmienić, nawet jeśli bardzo pragnął. A były momenty, w których nie życzył sobie niczego innego. Byłoby łatwiej, gdyby umiał przekierować uczucia na kogoś innego.

Ale tak samo jak zgromadzeni na placu czcił fałszywego boga. I nie potrafił przestać.

***

Pojawienie się Gabriela w jej komnacie wbiło Nathalie w fotel. Nie przypominała sobie, by choć raz się w niej pokazał, a teraz stał koło drzwi z rękoma schowanymi za placami.

Przerwała lekturę i odłożyła książkę na stolik obok fotela. Tak dawno nie czytała, ale dziś w końcu znalazła na to czas. Gabriel zwolnił ją z obowiązków po tym, jak z samego rana kaszel nie pozwolił jej podnieść się z łóżka. Teraz, wieczorem było lepiej. Pozostało tylko zmęczenie, ale tłumaczyła to sobie zarwaną nocą.

Gdy w trakcie walki Biedronka ją zraniła, wiedziała, że znalazła się na przegranej pozycji. Wybiegła poszukać Gabriela, który ledwie kuśtykał po niedalekim dachu. Wzięła go na ręce, by zanieść go do pałacu. Mimo że ich rany zostały w końcu cudownie ozdrowione, zaprotestowała, gdy mężczyzna chciał wrócić do Strażnika. Upierał się, dopóki Nathalie nie zasłabła.

Misja i tak była udana. Znaleźli Grymuar. Niczego więcej nie potrzebowali.

— Dowiedziałeś się czegoś? — zapytała Natalie.

Gabriel podszedł bliżej.

— Grymuar opisuje sposób na naprawienie miraculum. Tyle lat miałem go tuż pod nosem i gdybym tylko znał ten cholerny język, Emilie...

— Nie cofniemy czasu — przerwała mu Nathalie. — Mamy inny plan, pamiętasz? Naprawa broszki będzie dla nas wielkim krokiem. Będę mogła używać miraculum bez przeszkód.

— Nie ma mowy.

Nathalie gwałtownie cofnęła się na oparcie.

— Co ma znaczyć nie ma mowy? Umawialiśmy się...

— Wiem, jak się umawialiśmy — uciął Gabriel. — Plany trzeba dostosowywać do okoliczności. Sama zobacz, co to miraculum z tobą zrobiło. Zwalniam cię z tego zadania. Teraz, gdy będę miał naprawioną broszkę, będę używać obu. Może nawet jednocześnie. Tobie pozostawiam tylko odpoczynek.

Szczupłe palce Nathalie pobielały, gdy zacisnęła je na podłokietnikach.

Czemu nie używałeś obu miracul, gdy jedno było zepsute? – cisnęło jej się na usta. Powstrzymała się. Nie mogła winić Gabriela za samodzielnie wybrany los. Nie chciała tylko, by ją wykluczał, by stała się zaledwie przypisem, krótką notatką obok jego historii. Nie po tym, ile dla niego poświęciła.

— Czy to nie za wiele? — Starała się opanować emocje. — Taka moc... Dwa miracula w ręku jednej osoby. Jesteś pewien, że to bezpieczne?

— Zdarzały się takie przypadki.

Nathalie opadła na oparcie. Gabriel polegał na legendach, ale wiedziała, że nie powstrzyma go wytknięciem tego faktu.

— Mam już pewien plan — odezwał się znowu. — Ten emopotwór był niezwykle pomysłowy. Stworzę podobnego. Strażnik z pewnością zmienił kryjówkę, więc emopotwór mnie do niego zaprowadzi i zdobędę pozostałe miracula.

Mój. Mnie. Zdobędę. Każde z tych słów uświadomiło Nathalie, że Gabriel całkiem oswoił się z myślą o zakończeniu ich współpracy i nawet mu tonie przeszkadzało.

— Nie uważam tego za dobry pomysł — powiedziała. Gdy Gabriel chciał jej przerwać, powstrzymała go gestem. — Masz Grymuar. Powinien ci wystarczyć. Pozostałe miracula są zbędne. Nie daj opętać się żądzy mocy. Zaślepi cię i stracisz z oczu swój prawdziwy cel, jakim jest odzyskanie Emilie. Co więcej, moim zdaniem nie jest takie oczywiste, że twój emopotwór odnalazłby Strażnika. Członkowie Zakonu zawsze byli chronieni przez bogów, więc podejrzewam, że tamtego emopotwora stworzył sam Strażnik i stąd wiedział, jak go szukać.

Gabriel zacisnął usta i wpatrywał się w Nathalie, jakby przetwarzał jej słowa.

— Pomyślę nad tym.

— Wstrzymaj się chociaż, nim nie poznasz dobrze nowej mocy — poprosiła kobieta. — Miraculum nie jest jeszcze nawet naprawione. Długo to potrwa?

— Trudno mi ocenić — westchnął Gabriel. — Jeszcze nie doszedłem, co oznaczają wszystkie składniki. Ze zdobyciem niektórych może być problem. Mam nadzieję, że wyrobię się do balu.

Nathalie kiwnęła głową. Bal. Gabriel opowiadał jej o atrakcjach, jakie zaplanował na tę okoliczność. Sama nie wiedziała już, czy pochwalała jego plan. Była naprawdę zmęczona. Czasami myślała, że powinni się poddać i dać miastu odetchnąć. Nigdy nie odważyła się powiedzieć tego na głos.

— Mogłabym ci pomóc — zaproponowała cicho.

— I pomożesz.

— Czyli jednak dasz mi miraculum?

— Nie. — Gabriel w końcu wyciągnął ręce zza pleców. — Mam dla ciebie coś innego.

Na stoliku, obok książki Nathalie, postawił gliniany dzbanek. Kobieta zmarszczyła brwi i zajrzała do wnętrza naczynia, w którym połyskiwał niebieskawy płyn.

— Co to takiego?

— Soki z drzewa.

Od razu zrozumiała, o jakie drzewo chodziło. Gabriel powiedział jej o magicznej grocie pod pałacem, którą zasilała moc drzewa. Wiedziała o sadzawce, do której spływały jego soki i jaką moc dawały. Sama nigdy nie miała odwagi zejść go groty. Bała się widoku ciała dawnej przyjaciółki tkwiącego w wodzie. Łatwiej było walczyć o przywrócenie Emilie, nie widząc, że naprawdę została po niej tylko powłoka.

— Zbierałem krople do tego dzbana kilka tygodni — podjął Gabriel. — Nie chciałem pobierać wody z sadzawki, bo... — odchrząknął. A Nathalie nie chciałaby pić wody, w której unosiło się martwe ciało. — Picie ich powinno ci pomóc.

Nathalie popatrzyła z powątpiewaniem na dzban. Wątpiła, żeby soki ją uleczyły. Podświadomie czuła, że magia miraculum była silniejsza od magii drzewa. Liczyła jednak, że kupią jej trochę czasu, że wciąż będzie stała na własnych nogach, gdy Gabriel wypowie swoje życzenie i ją uleczy.

Ten gest ją rozczulił. Gabriel od tygodni zbierał soki, by jej pomóc. Jednak wciąż mu na niej zależało.

— Dziękuję — powiedziała ze wzruszeniem.

— Drobiazg — odparł Gabriel. — Daj mi jutro rano znać, czy będziesz na siłach posiedzieć ze mną na Grymuarem. Może ty wpadniesz na parę pomysłów i razem zrozumiemy sposób na naprawę.

Tak szybko wysunięte żądanie zbiło Nathalie z tropu. Zamrugała i dopiero po dłuższej chwili dotarł do niej sens słów Gabriela.

— Och, oczywiście — odpowiedziała ledwie słyszalnie.

— Nie będę ci więcej przeszkadzał. — Gabriel znowu schował ręce za plecami. Jego twarz pozostawała bez wyrazu. — Wracaj do zdrowia, Nathalie.

Życzył jej dobrej nocy i opuścił komnatę. Nathalie jeszcze chwilę wpatrywała się w zamknięte drzwi. Chciała sięgnąć po książkę, ale jej wzrok padł na dzbanek. Zapragnęła rzucić nim o ścianę. Patrzeć jak odłamki opadają na podłogę, a niebieski sok spływa po ścianie.

Pokręciłagłową. Nie mogła. Ten cenne płyn miał pomóc utrzymać ją przy życiu. Wstała zfotela, by rozejrzeć się za kielichem.

Continue Reading

You'll Also Like

7.6K 454 21
„Nieprzewidziane sytuacje są najlepsze, ponieważ to właśnie z nich dowiadujesz się, że tak mało wiesz o życiu." ...
54.6K 3.4K 20
- W końcu Cię znalazłem.
3.1K 193 11
A co jeśli podczas odcinka ,,Imprezowicz" sam złoczyńca się nie pojawi? Jeśli Emilie umrze? Jeśli Gabriel zrozumie jakie uczucia żywi do niego Nathal...
26.5K 1.4K 47
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...