Ze spakowanym skórzanym plecakiem w dłoni zeszłam do kuchni, w której wujek czekał już na mnie ze śniadaniem. Usiadłam przy stole, bagaż podręczny postawiłam na ziemi, opierając o drewnianą nogę stołu.
Na śniadanie zaserwowany został typowy amerykański klasyk, czyli smażony, chrupiący bekon z jajkami plus dostałam do tego mojego ulubionego tosta z masłem orzechowym i bananami, zamiast zwykłej suchej grzanki, bądź pankcakes'ów z kosteczką masła u góry. Do dziś Roger dziwi mi się, jak mogę mieszać coś takiego z "normalnym" jedzeniem, ale mam wrażenie, że przez lata zdążył przywyknąć do moich nietypowych połączeń smakowych, gdyż narzeka coraz mniej i zdarza mu się samemu serwować mi takie rozmaitości, jak na przykład dzisiejszego poranka.
-Proszę - postawił przede mną szklankę z uwielbianym przeze mnie sokiem jabłkowym, po czym usiadł do stołu. -Córka nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać - powiedział z uśmiechem, widząc, jak opycham się bekonem na zmianę z tostem.
-Nie gniewasz się już? - spytałam z głupia frant, odwzajemniając gest i wyglądając przy tym, niczym chomik.
-Nie gniewałem się, bardziej... - przerwałam mu wpół zdania.
-Zawiodłeś? - skinął głową. -Wiesz, że... - teraz on nie pozwolił dokończyć mojej wypowiedzi.
-To też nie tak do końca, po prostu zabolało mnie, że zamiast przyjść do mnie szczerze porozmawiać, wymykasz się nocą, narażając na niebezpieczeństwo, jak gdybym był ci wrogiem. - spuściłam wzrok, odkładając widelec na bok. -Może byśmy razem coś wykombinowali i obeszłoby się bez tego wszystkiego - wskazał głową na posiniaczoną twarz. -Ale cóż, stało się i nie ma co tego rozpamiętywać. Było minęło. Wracasz dziś do Californii? - spytał, zmieniając temat. Przytaknęłam, smutno się uśmiechając. -Odwieziemy cię osobiście z wujkami - posłał mi zaczepny uśmiech.
-Wujkami?! - zawołałam. -Iloma? - wydukałam.
-Łącznie w czwórkę. Spokojnie młoda, wiem co i jak - puścił mi oczko, na co lekko odetchnęłam z ulgą.
-A będzie tam Nils? - przypomniałam sobie. -Świetnie - wymamrotałam przez zęby, gdy wujek potwierdził mi jego obecność.
-Coś nie tak z Nilsem?
-Nie, nie. Wszystko super - chwyciłam za widelec. -Po prostu długo z nim nie rozmawiałam - odkroiłam kawałek sadzonego jajka. -Stęskniłam się za nim zwyczajnie - wyszeptałam niewyraźnie, wpychając jedzenie do buzi.
Po śniadaniu zgarnęłam z ziemi swój plecak i pojechaliśmy do klubu, przygotować się do wyjazdu. Na miejscu zastałam Nilsa w towarzystwie dwóch Prospectów. W takiej grupie udamy się w podróż do Californii. Przed wyjazdem miałam również chwilę na zamienienie kilku słów z wujkiem, gdyż Roger udał się do środka budynku, poinformować V-ce Presidenta, jak mają zachowywać się pod jego nieobecność. Ściślej mówiąc, wydał polecania, co, kiedy i z kim mają załatwić. Bo przecież pewnych spraw trzeba dopilnować, by nie mogły, toczy się swoim biegiem.
Nils nie był zachwycony z mojego nocnego tripu, po części go rozumiem, ponieważ nie wie, jakimi motywacjami się kierowałam, podejmując takową decyzję. Czy żałuję? Nie, choć zapewne w mniemaniu wszystkich pozostałych powinnam. Dokładnie te same słowa przekazałam wujowi. Nie odniósł się do nich w żaden sposób. Skinął jedynie ledwie zauważalnie głową, po czym odwrócił się bezpardonu na pięcie i wsiadł na swój motocykl w oczekiwaniu na Presidenta. Nie powiedział tego na głos, lecz w głębi duszy wie, że postąpiłby tak samo, jeśli chodziłoby o coś ważnego dla niego. W końcu zna mnie wystarczająco lat, by wiedzieć, że celowo nie zaryzykowałabym rozczarowaniem Rogera do mojej osoby. Zatem skoro tak postąpiłam, musiało być to słuszne względem mojej osoby.
Zabawne, czasem mam wrażenie, że wikingowie rozumieją mnie lepiej, niż własna rodzina. Rzecz jasna prócz taty. Z nim zawsze mogłam porozmawiać o wszystkim. Nie zadawał zbędnych pytań, nie próbował wpływać na zdanie córki, a tym bardziej ją zmieniać, czy ograniczać w przeciwieństwie innych, którzy błędnie uważali, że robią to dla mojego dobra.
Kiedy wrócił Roger, dosiał czarnego rumaka, a ja zgrabnie wgramoliłam się na tylną kanapę, poprawiając przy tym skórzany plecak, by nie sprawiał dyskomfortu podczas kilkugodzinnej jazdy. Kaski ubrane, maszyny odpalone, formacja dwójkowa ustawiona, a silniki ryczą, dając znak o swej gotowości, więc nie pozwólmy im czekać. Ruszyliśmy. Cel - Miasto Aniołów.
Podczas drogi zgodnie ustaliliśmy, że Synowie Odyna, nie odstawią mnie pod samą bramę Orłów Sprawiedliwości, gdyż nie chcemy pozwolić im wywnioskować, że odwiedzający ich mężczyzna o wyglądzie wikinga w dzień mego powrotu do Reno, nie jest zwyczajnym wesołym wujaszkiem o karierze miejscowego mechanika. Bo o ile jeszcze powiązania z motoryzacją nie odbiegają zbytnio od prawdy, tak wizja zwyczajnego mężczyzny już tak. Zatem gdy ujrzeliby by go ponownie, a potem spojrzeli na barwy na jupie wszystko nagle stałoby się jasne. Niestety nie mam pojęcia, ani nawet nie mogę się domyślać, jak zareagowaliby motocykliści z L.A. Nie znamy się na tyle dobrze, byśmy mogli sobie ufać. Ba, podejrzewam, że nawet na ociupinkę szacunku jeszcze sobie nie zapracowałam. Obecnie jestem zwykłą kelnereczką w miejscowym barze, przypadkiem prowadzonym przez miejscowy, dobrze znany i przez wszystkich lubiany klub. Jeśli faktycznie zapragnęłabym coś znaczyć. Hm, może nie tyle co znaczyć, ale nie być częściowo traktowanym, jak intruz, to ciężka i długa droga przede mną. Nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale też nikt nie powiedział, że nie będzie, to tego warte. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt dłuższego pobytu w Califarnii. Uwielbiam Nevade, miejsce, w którym się urodziłam, uważam za przecudowne miasto z jeszcze lepszymi ludźmi. Jednak na chwilę obecną nie chcę tam wracać. Za dużo zła się wydarzyło, po którym rany nie zostaną szybko zagojone. O ile w ogóle kiedyś się zabliźnią. Dlatego warto zawrzeć nowe znajomości w stanie, który być może w przyszłości nazwę drugim domem.
Zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami wikingowie odstawili mnie 100 metrów od klubu orłów. Oczywiście zaczekali, aż wejdę na teren Clubhouse'u i dopiero odjechali. W międzyczasie wyciągnęłam z plecaka czarną, czapkę z daszkiem oraz okulary przeciwsłoneczne. Istnieje możliwość, że zamiast maskować ślady wczorajszego, nocnego wypadu przed ciekawskimi spojrzeniami mężczyzn, zwracam ich uwagę jeszcze bardziej. Jednak to było jedyne możliwe przebranie, jakie przyszło mi na myśl. Bo jak inaczej zakryć sińce oraz rozcięcie w tak widocznym miejscu. Przecież nie narzucę sobie włosów na twarz. Wtedy już w ogóle uciekinier z zakładu psychiatrycznego.
Obejrzałam się jeszcze kątem oka za wujkami, po czym ruszyłam w głąb. Przed budynkiem stała grupka klubowiczów paląc i głośno śmiejąc z prowadzonej między sobą konwersacji.
-Przepraszam - odezwałam się, nie pewnie podchodząc. Nie wiedziałam, czy mogę przerwać, ponieważ teoretycznie powinnam poczekać, jeśli rozmawiając o istotnych dla klubu szczegółach. Jednak po ich postawach, mogłam wnioskować, że to zwykła przyjacielska pogawędka o niczym. -Jest może Mike, bądź Malcolm? - spytałam z nadzieją w głosie, gdyż nie chciałam trafić na Presidenta.
-A kim Ty właściwie jesteś? - brodaty mężczyzna przede mną zlustrował mnie od stóp do głów mało przyjaznym spojrzeniem. -Nowa kelnerka, jeszcze nie poznałeś - wtrącił szatyn obok.
-Ann, pracuję od niedawna w waszym barze - dla bezpieczeństwa oraz pewności, że nikogo nie urażę, wolałam przedstawić się raz jeszcze. -To jak? Zastałam któregoś z nich? - pokiwali przecząco głową.
-Arthur grzebie coś przy swojej maszynie w warsztacie - odrzekł, dobrze mi już znany kierownik tawerny, na co westchnęłam ciężko, gdyż tak nie chciałam go spotkać dzisiejszego dnia, a tu jak na złość. Wprost kocham moje szczęście.
-Czekaj! - zawołał jeden z nich, kiedy już się oddalałam. -Dlaczego właściwie ich szukasz? Czy może szukać swojego przyszłego biker'a - klubowicze wybuchnęli gromkim śmiechem.
-Blisko - odwróciłam się do niego. -Lecz nie trafiłeś - rzekłam wyjątkowo miło. -Bo choć faktycznie szukam, to nie bikera, a rumaka - puściłam oczko do bruneta.
-Amazonka? - spytał, nie ukrywając zdziwienia w głosie.
-Amazonka*- powtórzyłam, uśmiechając się, po czym dumnie powędrowałam w stronę garażu.
Zanim weszłam do środka warsztatu, omiotłam go pobieżnie wzrokiem w poszukiwaniu Presidenta klubu. Dostrzegłam go po chwili, wychodzącego z zaplecza. Powoli ruszyłam w jego stronę. Otarł ręce w brudną szmatkę, którą trzymał, po czym odrzucił ją na bok.
-Cześć - zrobiłam kilka kroków w przód -Przyszłam odzyskać motocykl? - zaśmiałam się.
Arthur podszedł do białej płachty na końcu pomieszczenia, złapał za jej róg i jednym, silnym gestem ściągnął ją, ukazując moim oczom najpiękniejszy widok. Mężczyzna chwycił za kierę i wyprowadził go przed wejście.
-Proszę, o to pani rumak - zaśmiał się, prostując przede mną.
-Dziękuję - uśmiechnęłam się mimowolnie, siadając na motocykl. -Cześć Harlee, wróciłam - pogłaskałam go na dzień dobry po baku.
-A swoją drogą - Arthur obszedł maszynę dookoła, by stanąć przede mną. -Ciekawie macie w tej Nevadzie -spojrzał pytającym wzrokiem, zataczając w powietrzu kółko palcem oraz finalnie wskazując na moją czapkę, a następnie okulary.
-Skąd ty? - zatrzymałam się w pół zdanie i jedynie zmierzyłam go wzrokiem.
-Popraw włosy - skinął głową, unosząc brew do góry, a ja pośpiesznie zaczęłam bardziej naciągać włosy na twarz. -Uważaj na siebie - puścił mi oczko.
Podziękowałam mu raz jeszcze, po czym odpaliłam utęsknioną maszynę. Wyjechałam poza teren Clubhouse'u i za rogiem zamieniłam czapkę z daszkiem na czarny kask, który wyciągnęłam z juki i ruszyłam w dalszą powitalną przejażdżkę sam na sam z moim ukochanym przyjacielem.
*Amazonka - Żargonowe określenie kobiety na motocyklu (nie ma nic wspólnego z jedną piersią i łukiem).