Ognisty księżyc | Nieludzie z...

By KorpoLudka

259K 29.5K 7.9K

Kiedy Cassidy „Cassie" Ryan, asystentka w dziale księgowości, odkrywa coś nietypowego w rachunkach firmy, dla... More

Wstępnie
Prolog
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Bonus 1
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Bonus 2
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci
Rozdział trzydziesty czwarty
Epilog
Bonus 3

Rozdział trzeci

5.8K 690 227
By KorpoLudka

Łapcie ostatni rozdział w naszym maratonie! Kolejny pojawi się już standardowo w środę. Indżojcie! <3

________________________________

Odkąd zaczęłam pracę w Anderson & Sons, nigdy nie miałam wolnego dnia w ciągu tygodnia, więc nie bardzo wiem, co powinnam w tym czasie robić. Na śniadanie kupuję bajgla, którego zjadam w pobliskim parku, a potem przenoszę się pod wejście do przeszklonego budynku, w którym pracuję, i obserwuję otoczenie, czekając.

Jestem naprawdę cierpliwa. Na szczęście już koło dwunastej wśród niewielkiej grupki pracowników, którzy opuszczają budynek podczas przerwy lunchowej, dostrzegam znajomą sylwetkę. Podnoszę się z ławeczki i ruszam w jego stronę.

Oooch, jak on świetnie wygląda w tym szarym garniturze. Czy on jest szyty na miarę? Nie mam pojęcia, ile zarabiają dobrzy księgowi, ale zakładam, że nieźle, bo zawsze widuję Hanka w takich porządnych ciuchach. Ja za to mam na sobie beżową spódniczkę i żakiet z second handu. Wydawało mi się, że wyglądają dobrze, ale kiedy przyglądam się temu niesamowitemu mężczyźnie, jak podnosi do ucha telefon i zaczyna z kimś rozmawiać, a na jego nadgarstku błyszczy rolex, zaczynam mieć wątpliwości.

Stopniowo zwalniam kroku, a moje samozaparcie się ulatnia. Jezu, o czym ja myślałam, czekając na niego? PODCHODZĄC DO NIEGO, jakbyśmy się znali, jakbym miała do tego prawo?!

Wycofaj się, Cass!, krzyczy mój mózg, włączając syrenę alarmową. Wycofaj się, póki jeszcze możesz!

Zatrzymuję się, ale jest już za późno. Hank mnie dostrzegł; jego okulary odbijają promienie słońca, gdy spojrzenie mężczyzny pada prosto na mnie. Chcę się odwrócić i uciec, ale po pierwsze, wyszłabym w ten sposób na jeszcze większą idiotkę, a po drugie, nogi wrosły mi w ziemię. To koniec. Nauczę się fotosyntezy i zostanę tu na zawsze.

– Cassie? – mówi już z daleka, kiedy już kończy rozmowę i chowa telefon do kieszeni. – Co ty tutaj robisz? Masz przerwę na lunch?

W zdenerwowaniu kiwam głową, chociaż to nawet nie jest prawda.

– Czekałam na ciebie – wyrywa mi się.

Natychmiast żałuję tych słów, ale już za późno, one opuściły moje usta i poszły w świat. Dlaczego ja zawsze muszę być taka prawdomówna?!

Hank tymczasem robi zaskoczoną minę.

– Czekałaś? Na mnie? – powtarza ze zdziwieniem. Kiwam głową i nerwowo wykręcam palce. – A dlaczego na mnie czekałaś?

– Miałam nadzieję, że pójdziesz ze mną na lunch – wypalam.

Nie poznaję samej siebie. Trzęsę się ze zdenerwowania, bo totalnie nie wiem, co we mnie wstąpiło. Ja nigdy nie zachowuję się w ten sposób! Po co ja w ogóle ciągnę tę sprawę?! Danny się nią zajął, koniec tematu!

Coś mnie jednak pcha do przodu, chociaż to takie nie w moim stylu.

– Na lunch. Z tobą. – Hank znowu powtarza moje słowa, w dodatku takim dziwnym tonem, że od razu robi mi się niedobrze. Chyba nie podoba mu się ta perspektywa. O Jezu, a jeśli jest już z kimś umówiony? Jeśli ma już plany albo zwyczajnie nie chce ze mną spędzać czasu?! – Niech to dobrze zrozumiem... Zapraszasz mnie na randkę, Cassidy Ryan?

Chyba tracę na moment kontakt z rzeczywistością.

Czy on to naprawdę powiedział? A może tylko mi się śniło? Może... Jezu. Naprawdę to powiedział. W dodatku z takim niedowierzaniem w głosie, jakby to było absolutnie nieprawdopodobne (i pewnie równie komiczne) że ktoś taki jak ja mógłby zapraszać kogoś takiego jak on na lunch! Na RANDKĘ!

Muszę to jakoś odkręcić. Może jeśli będę wystarczająco długo wpatrywać się w chodnik, to w końcu otworzy się pod moimi nogami i wciągnie mnie prosto do piekła? To byłoby lepsze niż upokorzenie, które właśnie przeżywam.

– Nie – protestuję pospiesznie. Hank marszczy brwi. – Nie, oczywiście, że nie! Potrzebuję... profesjonalnej porady. Od księgowego. Jesteś księgowym, prawda? Uznałam, że może się zgodzisz, jeśli postawię ci lunch, ale jeśli nie chcesz, to mogę ci też po prostu zapłacić...

– Cassie – przerywa mi spokojnie Hank.

W jego głosie słyszę chyba lekkie rozbawienie, więc zaciskam mocno wargi i wreszcie się zamykam. Jeśli nie jestem niemową, to w chwilach zdenerwowania zaczynam paplać, co mi ślina na język przyniesie. Chryste. Jestem taką idiotką. Chyba się zaraz popłaczę.

– Pójdę z tobą na lunch, ale pod dwoma warunkami – kontynuuje tymczasem Hank, a pod jego intensywnym spojrzeniem znowu zaczynam się rumienić. Kiwam głową jak wariatka, aż w końcu zmuszam się, by zablokować szyję. – Po pierwsze, przestaniesz się tak denerwować. A po drugie, to ja za nas zapłacę.

Rozchylam w zdziwieniu usta. Dlaczego on miałby za mnie płacić?

– Nie, ja nie...

– Albo przyjmujesz moje warunki, albo kończymy tę rozmowę – przerywa mi stanowczo. Czasami mnie wkurza, że ludzie ciągle mi przerywają, ale w sumie już się do tego przyzwyczaiłam. – To jak będzie, Red?

Dlaczego on mnie ciągle tak nazywa?

– Dobra – wzdycham z rezygnacją. – Niech będzie.

– Nie tak entuzjastycznie, dziecino – śmieje się, a mnie robi się głupio. Nawet jeśli mam ze sobą jakieś problemy, to nie powód, żeby być nieuprzejmą! – Chodź, znajdziemy dla siebie jakieś ustronne miejsce.

Ustronne miejsce?!

Niedaleko, tuż za rogiem, znajduje się przyjemna knajpka Willa Jean, do której prowadzi mnie Hank. Z dużymi lampami z dmuchanego szkła, beżowymi ścianami i drewnianymi stolikami, knajpka oferuje typowo południowe jedzenie, coś na szybki lunch i nawet alkohol, po który nie zamierzam sięgać (zawsze tracę po nim kontrolę nad własnym zachowaniem, nawet jeśli wypiję tylko kieliszek wina). Siadamy przy stoliku w kącie sali, który Hank z pewnością mógłby określić jako ustronny, składamy zamówienie – dla niego burger, dla mnie sałatka z kurczakiem i warzywami – po czym przy stoliku zapada niezręczna cisza. Chociaż tyle dobrego, że w knajpce jest raczej tłoczno i dosyć głośno, więc nie jest tak CAŁKIEM cicho.

– No więc? – Milczenie między nami w końcu pierwszy przerywa Hank. – Podobno potrzebujesz profesjonalnej porady. Od księgowego.

Och.

Chyba robi mi się trochę przykro, że on nawet nie próbuje zagaić jakiejś rozmowy. Właściwie nie wiem, dlaczego tego oczekiwałam, ale takie obcesowe przejście od razu do tematu jest, cóż... niezbyt miłe. A do tej pory Hank Beckett wydawał mi się całkiem miły, więc...

Może po prostu nie chce spędzać ze mną więcej czasu, niż to absolutnie konieczne.

– Hmm... tak. – Szukam swojej torebki, po czym wyjmuję z niej telefon. – Nie znam się na księgowości. Totalnie. To znaczy jestem asystentką w dziale finansowym, ale to totalny przypadek. Pewnie to nic takiego, ale chciałam zapytać kogoś, kto się na tym zna, dlatego pomyślałam o tobie...

– Dlaczego nie pomyślałaś o kimś z twojej firmy? – wchodzi mi w słowo.

Milknę i spoglądam na niego zdziwiona.

– Bo... – jąkam się. Chciałam powiedzieć, że nikomu tam nie ufam, ale czy to automatycznie zapewniłoby go, że jemu tak? Facetowi, którego w ogóle nie znam? Nie ma mowy. – ...ta sprawa dotyczy mojej firmy. Nie chciałam jej poruszać z nikim, kto zacznie dopytywać, dlaczego w tym grzebię. To pewnie nic takiego...

– Przestań to powtarzać i pokaż – rozkazuje, wyciągając rękę po telefon.

Pospiesznie znajduję w nim odpowiednie zdjęcia, po czym przekazuję mu aparat. Przez chwilę przegląda fotografie ze zmarszczonymi brwiami; w międzyczasie nasze jedzenie trafia na stół. Młoda kelnerka uśmiecha się zachęcająco do Hanka, ale on tego nawet nie zauważa, zbyt zajęty moją komórką.

Zaczynam grzebać bez zainteresowania w sałatce; dopiero po chwili Hank odkłada telefon.

– Skąd to masz? – pyta.

Wzruszam ramionami.

– Jestem... byłam asystentką zastępcy dyrektora finansowego. Co jakiś czas przez jego ręce przechodzą takie teczki. Dotyczą nowych projektów i kampanii. To jedna z nich.

– Ale to tylko częściowe dane – dopowiada za mnie ostrożnie.

Kręcę głową.

– Nie, to wszystko – zapewniam go. – Oglądałam każdą kartkę po kolei, bo wszystko rozsypało mi się na podłodze i na nowo to składałam. Niczego nie pominęłam i nic mi nie zaginęło. To wszystko.

A ty masz mi powiedzieć, że to jakiś głupi błąd.

– Estymacja kosztów rozjeżdża się względem przygotowanych faktur – mówi to, co zauważyłam od samego początku. – Jest zawyżona. Dwukrotnie.

– Jest? – Mina mi rzednie, kiedy to słyszę. Nic z tego nie rozumiem. – Ale... po co?

– Żeby... – Hank urywa, po czym przygląda mi się z zastanowieniem. Milczymy przez chwilę, a ja jak na szpilkach czekam na to, co mi powie. Kiedy jednak to robi, czuję się bardzo rozczarowana. – Posłuchaj, sama powiedziałaś, że nie masz wykształcenia kierunkowego. Nie powinnaś się tym w ogóle zajmować. Zapomnij o tym i wróć do swoich obowiązków.

Czuję się tak, jakbym przyjęła właśnie silny cios na żołądek.

Z jakiegoś irracjonalnego powodu sądziłam, że on będzie po mojej stronie. Że to sojusznik, któremu przynajmniej do jakiegoś stopnia mogę zaufać. W końcu pomógł mi z obcasem, nie? To było naprawdę miłe. On od początku był dla mnie miły. Uśmiechnął się do mnie i w ogóle.

Teraz jednak czuję się tak, jakby z pałą odsyłał mnie do ławki. Przecież się na tym nie znam, więc po co miałabym sobie tym zaprzątać główkę? Powinnam się lepiej zająć parzeniem kawy i uzupełnianiem terminarza szefa. To mi dobrze wychodzi.

Zaciskam palce na brzegu stolika. Otwieram usta, żeby coś odpowiedzieć, ale po chwili z powrotem je zamykam, bo wykłócanie się z kimś i udowadnianie swojej racji nie leży w moim modus operandi. Jestem z tych ludzi, którzy za wszelką cenę unikają konfrontacji.

– To nic takiego – dodaje po chwili Hank, chwytając za swojego burgera. – Na pewno nie dostałaś całej dokumentacji albo jeszcze ją kompletują. Nic, czym powinnaś się przejmować, dziecino.

Po tych słowach wgryza się w burgera, a ja zaczynam się czuć naprawdę głupio. No tak. To nic takiego, robię z igły widły. Zaraz może jeszcze Hank dojdzie do wniosku, że to był tylko pretekst, żeby wyciągnąć go na ten lunch.

Wyjmuję z torebki portfel, a z niego dwadzieścia dolarów. Rzucam je na stolik, po czym wstaję.

– Masz rację, lepiej wrócę do swoich obowiązków – odpowiadam. – Dzięki za pomoc, Hank. Smacznego.

Odwracam się i odchodzę od stolika, ani razu nie oglądając się za siebie. Po co? On nawet za mną nie woła, żeby mnie zatrzymać czy coś takiego. Pewnie dalej spokojnie je burgera, zadowolony, że pozbył się naprzykrzającej mu wariatki i jeszcze nie musi płacić za jej nieruszoną sałatkę.

Dopiero gdy wychodzę na ulicę i kieruję się na najbliższy przystanek autobusowy, uświadamiam sobie pewną ważną rzecz.

Cholera.

Zostawiłam przy stoliku telefon komórkowy.

***

Kiedy wracam do firmy, jest już całkiem późno.

Dochodzi siódma, a słońce powoli kryje się za horyzontem. Przez dwie ostatnie godziny dyskutowałam z Panem Darcym (przy czym głównie to ja mówiłam, a on mył sobie pyszczek po kolacji, która wyjątkowo mu smakowała) o tym, czy powinnam to zrobić. Większość argumentów przemawiała za NIE, więc naprawdę nie rozumiem, dlaczego tu jestem.

W gabinecie Danny'ego prawdopodobnie został jego laptop. Laptop, do którego mam hasła i którego zawartość mogę przejrzeć, gdy już wszyscy pójdą do domu. Gdy nie znajdę tam nic podejrzanego, upewnię się w przekonaniu, że Hank miał rację i zajmuję się sprawami, które są nie na moją głowę.

Czuję się dziwnie, wchodząc do budynku o tak późnej porze. Zdarzało mi się zostać w pracy tak długo, ale nigdy nie podróżowałam wtedy windą w górę. Spodziewam się nawet, że któryś z ochroniarzy mnie zatrzyma, oni jednak pozdrawiają mnie jak zwykle przez ostatni rok mojej pracy tutaj, a ja odpowiadam im prawie naturalnym uśmiechem.

Denerwuję się na maksa, chociaż nie robię przecież niczego nielegalnego. Idę do biura, korzystając z mojej wejściówki. Wchodzę do firmy, w której bywam codziennie, i zamierzam zajrzeć do laptopa, do którego zaglądałam bardzo często, dlatego Danny sam dał mi dane do logowania. Same totalnie legalne rzeczy.

Więc dlaczego czuję się jak jakaś cholerna kryminalistka?

Na czternastym piętrze jest pusto, jak zwykle o tej porze. Anderson & Sons to dziwna firma – dyrektorzy zwykle pracują nocami, podczas gdy reszta szeregowych pracowników ma normalne godziny pracy, ale w tej przerwie pomiędzy jednymi a drugimi w biurze zazwyczaj jest cicho i spokojnie. Przechodzę między boksami, aż docieram do swojego biurka i dalej, do gabinetu Danny'ego.

Cały czas szczękam zębami i niemiłosiernie się denerwuję, bo to do mnie kompletnie niepodobne. Nie mam nerwów na coś takiego, więc po co właściwie to sobie robię?! Nie potrafię nawet odpowiedzieć na to pytanie! Uwzięłam się tego tematu i nie chcę odpuścić, a to zupełnie nie w moim stylu!

Z drugiej strony w moim stylu jest wszystko ROZUMIEĆ, dochodzę do wniosku, powoli wchodząc do ciemnego gabinetu. Boję się nawet włączyć w nim światło, więc poruszam się po omacku. Kiedy nie pojmuję powodów, dla których coś się dzieje, drążę, dopóki ich nie poznam. Logika nadaje życiu sensu. To, co stało się z Dannym, absolutnie nie jest logiczne.

Jego biurko jest puste. Rozglądam się dookoła, zastanawiając, dlaczego właściwie założyłam, że jego laptop nadal tutaj będzie? Przecież mogli go już dawno stąd zabrać!

Otwieram kolejne szuflady w biurku, aż w jednej z nich, pod stosem pustych, eleganckich teczek – od razu zapragnęłam jedną z nich sobie wziąć, ale przecież nie jestem złodziejką! – dostrzegam tablet Danny'ego. Chwytam go...

...i w tej samej chwili na open spejsie włącza się światło.

Mam tylko chwilę na reakcję. Kiedy z oddali dobiegają mnie czyjeś głosy, zgarbiona uciekam z gabinetu; ponieważ jednak mam odciętą drogę do wind, chowam się pod najbliższym biurkiem. Zatykam sobie dłonią usta, bo dyszę jak lokomotywa, a serce chyba zaraz eksploduje mi w piersi.

Dlaczego ja sobie to robię?! Nie nadaję się na żadnego pieprzonego szpiega, prędzej umrę na zawał niż czegokolwiek się dowiem!

Dopiero po chwili orientuję się, że w wolnej ręce wciąż ściskam tablet Danny'ego. Świetnie, czyli jednak jestem złodziejką!

– ...to załatwić – dobiega mnie znajomy męski głos. To chyba Adam Coleman? – Nie musicie się niczym martwić.

Ostrożnie zmieniam pozycję z kucającej na siedzącą, bo nogi mi się trzęsą. Dlaczego właściwie siedzę pod biurkiem? Przecież nie robiłam nic nielegalnego!

Mam jednak dziwne wrażenie, że tych dwóch mężczyzn, którzy właśnie wchodzą do gabinetu Danny'ego – widzę jedynie ich wypastowane półbuty i ciemne nogawki spodni – może mieć na ten temat inne zdanie.

Nie zamykają za sobą drzwi i rozmawiają dosyć głośno, dlatego bez problemu słyszę kolejne wypowiedzi. Pewnie powinnam sobie wyrzucać, że podsłuchiwanie jest niegrzeczne, no ale przecież nie zatkam sobie teraz uszu!

– Kto był za to odpowiedzialny? – pyta drugi głos, od którego dostaję ciarek. Jest w nim coś bardzo dziwnego i bardzo niepokojącego. I nie chodzi o fakt, że jest tak zachrypnięty, jakby facet przez ostatnie trzydzieści lat żywił się wyłącznie dymem tytoniowym.

– Dyrektor Moore – odpowiada Adam Coleman. – Został już... uwolniony od swoich obowiązków.

Dlaczego to nie brzmi tak, jakby go po prostu zwolnili?!

– Co z Acostą?

– Da sobie radę – mówi pan Coleman uspokajająco. – Ta zmiana na początku może być dla niego trudna, ale przyzwyczai się.

– Lepiej, żeby tak było – ostrzega tajemniczy głos. – Tylko on widział dokumenty?

– Tak twierdził – przytakuje pan Coleman. – Chłopak chciał się wykazać. Teraz będzie miał dużo większe pole do popisu.

– A co z jego asystentką? Miał jakąś asystentkę, prawda?

Zastygam. Oni mówią o mnie!

– Rozmawiałem z nią dzisiaj – odpowiada szef asystentów. – O niczym nie wie. To jakaś młoda, naiwna dziewczyna. Znajdzie się dla niej inne stanowisko i po krzyku.

Upadam na czworaka i próbuję wyczołgać się tyłem na drugą stronę biurka, żeby niepostrzeżenie uciec z open spejsu. Nie mogę tego dłużej słuchać, bo za chwilę nigdy stąd nie wyjdę! Już teraz mam taki mętlik w głowie, że prawdopodobnie nie będę w stanie równocześnie myśleć i uciekać!

Poza tym zamierzam stąd pryskać, zanim rzeczywiście czegoś się dowiem. Niczego nie wiem i nie mam zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy!

– Słyszysz coś? – pyta w pewnym momencie ten niepokojący Głos.

Zbieram się z podłogi i przemykam między boksami do wyjścia. W biegu wrzucam tablet Danny'ego do torebki, po czym dopadam do windy i naciskam przycisk ją wzywający. Gdzieś za sobą słyszę kroki, więc po jakiejś sekundzie dochodzę do wniosku, że nie będę czekać na żadną windę. Popycham drzwi na klatkę schodową i uciekam nią w dół.

Już pół kondygnacji później w biegu ściągam z nóg szpilki i przyspieszam jeszcze. Byłoby bardzo głupio, gdyby Adam Coleman ze swoim towarzyszem pojechali windą i znaleźli się na dole przede mną! Po chwili jednak gdzieś nad sobą słyszę echo głosów i orientuję się, że pobiegli za mną.

Cholera jasna.

I co teraz?!

Continue Reading

You'll Also Like

450K 25K 27
Pierwsza część trylogii Soulmate Dwa stada. Potężny i brutalny Alfa. Przyszła wilczyca Alfa słodka i delikatna. Ale czy na pewno? Świat nie jest tak...
196K 8.3K 34
- Nieśmiała i śmiała zarazem. Pewna siebie, ale wątpiąca w swoje możliwości. Pomagasz wszystkim wokół ale nie potrafisz pomóc samej sobie. - Nie roz...
103K 4.2K 20
Młoda dziewczyna zmuszona do małżeństwa przez ojca,nie ma wyboru bo jest zdana tylko na jego pomoc. Czy jej wada nie odstraszy przyszłego męża i nie...
2.4K 178 30
Czyli tracimy ostatnie resztki godności