Rozdział dwudziesty ósmy

7.1K 780 73
                                    

HANK

Obserwuję ją uważnie przez całą drogę do domu Iana, ale poza lekkim zdenerwowaniem Cassie wydaje się raczej spokojna. Zupełnie jakby nie jechała właśnie prosto w paszczę lwa, na spotkanie z grupą osób, które zapewne wezmą ją w krzyżowy ogień pytań albo zaczną rzucać niewybrednymi uwagami na temat skutków sparowania. Moja rodzina nie jest do końca normalna i bardzo chciałem jej tego oszczędzić – wystarczyłoby jedno jej słowo i wymówiłbym nas od tej kolacji. Cassie jednak uznała, że stanie na wysokości zadania, a ja jej wierzę.

Moja partnerka jest nie tylko słodka, ale też dzielna i dumna.

Jedziemy w ciszy; ona chyba jest zajęta denerwowaniem się, ja natomiast próbuję oswoić się z sytuacją, do której sam doprowadziłem. Nie planowałem tego w ten sposób. Nie chciałem parować Cassie, dopóki nie byłaby na to gotowa i nie podjęłaby świadomej decyzji, znając wszystkie fakty. Zamierzałem oswajać ją z tym po trochu, a nie kazać jej skakać na główkę i pogodzić się z tym, jak od teraz będzie wyglądało jej życie.

Czuję się z tym paskudnie. Praktycznie zmusiłem ją do tego sparowania, choć ona nawet nie miała pojęcia, że tego chcę. W ogóle nie dałem jej szansy na zrozumienie, o co w tym wszystkim chodzi, i podjęcie decyzji. Zrobiłem to za nią. Zmusiłem ją.

Jasne, teraz reaguje na mnie cudownie, ale nienawidzę się za wątpliwości, które mam. Czy byłoby tak samo, gdybym jej nie sparował? Czy też nieświadomie pokazałaby mi swoje blizny, pozwoliła doprowadzić się w łóżku do niezliczonej ilości orgazmów i poszła ze mną pod prysznic? Czy pozwoliłaby się trzymać w moim domu i wysłuchałaby wszystkich deklaracji, które dla niej miałem, i odpowiedziała mi tym samym? Czy ułożyłoby się między nami tak dobrze, gdybym nie ZMUSIŁ JEJ DO TEGO sparowaniem?

Choć wypełnia mnie euforia z powodu zyskania partnerki, równocześnie czuję się jak najgorszy dupek i staram się tego po sobie nie pokazać. Tak, wiem, że do pewnych działań zmusiły mnie okoliczności – gdybym jej nie sparował, kto wie, co zrobiłby z nią Lucien Anderson. Za grosz nie ufam tego gadowi. Jednak to nadal nie było w porządku.

A ona tak łatwo się z tym pogodziła.

Być może zbyt łatwo.

Robię jednak dobrą minę do złej gry, dojeżdżając do domu Iana i zatrzymując samochód na podjeździe. Odwracam się do Cassie ze zbolałym uśmiechem.

– Moja rodzina będzie głośna i bardzo inwazyjna – uprzedzam ją. – Oni nie znają pojęcia prywatności i będą chcieli wiedzieć wszystko. Nie wahaj się odmawiać, gdy nie będziesz się czuła komfortowo. Nie musisz nic im mówić, jeśli nie chcesz. Mimo wszystko nie są tacy źli.

Cassie ma dziwny wyraz twarzy, którego nie rozumiem. Posyłam jej pytające spojrzenie.

– To RODZINA – mówi, akcentując odpowiednie słowo. – Nieważne, że będą głośni i inwazyjni. Kochają cię, bo jesteś im bliski. Nawet nie wiesz... jak ci tego zazdroszczę.

Zaciskam zęby. Na moment zapomniałem, w jakich warunkach wychowywała się Cassie. Sama z popadającą z wolna w obłęd matką, która nie była w stanie się nią zająć. Musiała się czuć tak straszliwie samotna.

– To teraz także twoja rodzina, Red – zapewniam ją łagodnie. – Nie jesteś już sama i nigdy więcej nie będziesz.

Jej oczy szklą się podejrzanie, ale zanim zdążę się upewnić, że naprawdę chce płakać, Cassie chwyta za klamkę i otwiera drzwi mojego samochodu, po czym wyskakuje na zewnątrz. Cholera.

Muszę z nią o tym pogadać. To ja powinienem otwierać jej drzwi.

Wysiadam za nią i doganiam ją w drodze do drzwi wejściowych, po czym obejmuję ramieniem i przyciągam do swojego boku. Cassie nie protestuje, gdy kładę jej dłoń na biodrze, wręcz przeciwnie, rozluźnia się nieco. Cała jest miękka i pachnie tak pięknie, że mam ochotę natychmiast w nią wejść. Rozłożyłbym ją na przedniej masce mojego SUV-a, gdyby nie pewność, że za chwilę będziemy mieć towarzystwo.

Ognisty księżyc | Nieludzie z Luizjany #3 | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now