Bonus 1

5.1K 595 147
                                    

Wrzucałam go już na fejsie, ale może ktoś chciałby też przeczytać tutaj. Łapcie bonus z perspektywy Pana Darcy, pierwszy, ale zapewne nie ostatni :)

A kolejny rozdział już o północy!

A kolejny rozdział już o północy!

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

BONUS

PAN DARCY

Jestem królem dżungli.

Wprawdzie nie uznaję monarchii ani w zasadzie żadnego ustroju – można by mnie nazwać raczej anarchistą – ani nie mieszkam w dżungli, a w bardzo komfortowym mieszkaniu mojego człowieka, ale podoba mi się to określenie. Brzmi godnie, a ja jestem godny. W końcu mój człowiek dba o moje bezpieczeństwo i dobrobyt, karmi mnie i głaszcze, kiedy tego chcę, więc jestem tu kimś ważnym. W zamian oferuję moją ochronę i przywiązanie. Jestem dobrym panem na włościach.

Tego dnia jednak wszystko stanęło na głowie. Człowiek nie wraca cały dzień, chociaż jestem głodny. Wprawdzie w misce jest jakieś suche jedzenie, ale kto by jadł coś takiego, skoro może liczyć na świeżego tuńczyka albo mięsko. Czekam cierpliwie w oknie, wyglądając mojego człowieka, który codziennie nie wiadomo po co wychodzi do pracy. Przecież w domu mamy wszystko, czego nam potrzeba.

W pewnym momencie jednak ktoś inny wchodzi do środka. Poznaję po zapachu i czymś jeszcze, że to nie mój człowiek. Więc wróg. Nie wiem, jak się tu dostał, ale muszę bronić mojego domu przed nieprzyjacielem.

Daję susa pod kanapę i czekam na rozwój wypadków.

Kilka osób wchodzi do salonu i zaczyna po nim chodzić jak po swoim. Zaglądają w różne miejsca, poruszają się znacznie szybciej i sprawniej od mojego człowieka. Zawsze wiedziałem, że Cassie to łamaga, ale ci tutaj są aż zbyt sprawni. Coś jest z nimi nie tak.

Czuję, jak jeży się sierść na moim grzbiecie. Coś zdecydowanie jest z nimi nie tak.

– Popatrz, kotek – mówi jeden z nich w pewnym momencie, zaglądając pod sofę. Jeżę się jeszcze bardziej i syczę na niego. – Uroczy.

– Zostaw go w spokoju, idioto – odzywa się drugi człowiek. – Nie po to tu przyszliśmy.

Idiota wyciąga w moją stronę rękę, więc bez namysłu wystawiam pazury i chlastam go mocno. Człowiek jęczy z bólu.

Tak! Jestem zimnokrwistym mordercą! Jestem tajnym skrytobójcą! Bójcie się, włamywacze w domu mojego człowieka! Tego terenu broni wielki, groźny kot!

– Dobrze ci tak – komentuje drugi człowiek. – Teraz zostawisz go w spokoju?

Idiota się wycofuje. Świetnie. Popamięta mnie na długo!

Wkrótce potem ci ludzie o dziwnym zapachu wychodzą, zostawiając mnie samego. Wypełzam spod kanapy i obchodzę mieszkanie, zastępując ich wiercący w nosie zapach moim własnym. Niech wszyscy wiedzą, kto jest panem tego domu. Żaden obcy smród nie będzie mi się tu panoszył!

Potem zjadam kilka kawałków suchego jedzenia, bo całe to doświadczenie było bardzo wyczerpujące i musiałem dodać sobie sił, a potem znowu siadam w oknie i czekam. Gdzie jest mój człowiek? Dlaczego jacyś obcy dziwni ludzie weszli do mojego domu? Nic z tego mi się nie podoba.

Mija jakaś wieczność, kiedy drzwi wejściowe ponownie się otwierają. Ale to znowu nie jest mój człowiek. Poznaję po zapachu. Ten jest jeszcze gorszy niż poprzedni!

Znowu daję nura pod kanapę, gotów stamtąd bronić mojego domu. Ktoś wchodzi do środka, ale chociaż wygląda jak człowiek, zdecydowanie nie pachnie jak człowiek. Grzbiet mi się jeży. Pachnie jak zmoknięty, brudny pies. Nienawidzę psów. Są głupie, bezmyślne i tarzają się w cudzych odchodach.

– Kici, kici – woła ten dziwny człowiek, wchodząc do salonu. – Kici, kici, gdzie jesteś, koteczku? Chodź do mnie!

No chyba cię pojebało.

Nie mam najmniejszego zamiaru wychodzić spod kanapy do tego psa w przebraniu człowieka. Może mnie wołać do woli, tutaj jestem bezpieczny. Zostanę tu na zawsze...

O, tuńczyk!

Pies otwiera puszkę i kładzie ją na podłodze w kuchni. Wpatruję się w nią intensywnie, czując, jak żołądek przykleja mi się do kręgosłupa. Może zmuszę go wzrokiem, żeby przesunął puszkę pod kanapę. Psie udający człowieka... przesuń puszkę w moją stronę...

Chyba nie słyszy moich myśli. Zawsze wiedziałem, że ludzie to podgatunek.

– Gdzie jest ten głupi sierściuch? – pyta pies, po czym idzie w głąb domu.

Uśmiecham się do siebie w duchu. Znalazłem kryjówkę idealną. Nikt mnie nigdy nie znajdzie. Jestem kotem-ninją. Bezszelestny i niewidzialny. Atakuję z zaskoczenia, z ukrycia, gdy nikt się mnie nie spodziewa. Moja inteligencja jest nieporównywalna z jakimkolwiek psem.

Niezła sztuczka z tym tuńczykiem, ale ja jestem mądrzejszy. Nie ma takiej ilości karmy czy smaczków, dla której wyszedłbym spod kanapy do tego psa.

W następnej chwili przede mną pojawiają się stopy w butach. Wysuwam pazury, gotów do ataku. Pies kuca przy kanapie i zagląda pod spód. Mierzymy się przez chwilę spojrzeniami. Oczywiście ja wygrywam ten pojedynek.

– A, tu jesteś – mówi. – Obiecałem Cassie, że sprawdzę, co u ciebie, i cię nakarmię. Będziesz grzecznym kotkiem?

Tylko spróbuj mnie tknąć, a stanę się morderczym potworem żądnym twojej psiej krwi!

Pies sięga po mnie i chwyta mnie mocno, po czym wyciąga spod kanapy. To uruchamia we mnie mordercze instynkty. Podczas gdy on podnosi mnie z ziemi, ja zamieniam się w kulkę wściekłego futra i pazurów, raniąc każdy skrawek ciała, którego udaje mi się dosięgnąć. W końcu pies puszcza mnie z przekleństwem. Zgrabnie upadam na podłogę na cztery łapy i biegnę przed siebie, szukając kryjówki.

– Ten głupi sierściuch mnie podrapał! – drze się za mną pies. – Nigdy więcej nie wyświadczę żadnej przysługi Hankowi!

Nie wiem, kto to jest, ale z pewnością jakiś wróg mojego człowieka, bo żaden przyjaciel nie zachowywałby się w ten sposób. A jeśli Cassie przyjaźni się z psami, stracę do niej resztki szacunku.

Słyszę za sobą kroki psa, ale oczywiście jestem szybszy. Daję susa do ciemnego, ciasnego pomieszczenia i chowam się między dwoma sprzętami. Śmierdzi tu jakimiś środkami chemicznymi, ale one przynajmniej zagłuszają paskudny smród goniącego mnie psa.

Zagląda do środka, a ja dostrzegam, że przez policzek biegnie mu krwawa szrama. Tak! Jestem bezwzględnym zabójcą. Popamiętasz mnie na zawsze, psie! Zostawię ci pamiątkę, żebyś spoglądając w lustro, wiedział, że pokonał cię Pan Darcy!

– Dobra, chcesz, to tam siedź i zdechnij z głodu – warczy pies. – Cassie najwyżej weźmie sobie nowego kota. Albo lepiej psa.

Po moim trupie!

Pies wychodzi, a ja zostaję sam. Na wszelki wypadek odczekuję jeszcze kilka chwil, zanim upewnię się, że otoczenie na pewno jest bezpieczne. Dopiero potem ostrożnie wychodzę na zewnątrz. Nęci mnie zapach tuńczyka dolatujący z kuchni.

Może go zatruł. Z takim psem, moim śmiertelnym wrogiem, wszystko jest możliwe. Ale jestem zbyt głodny, a tuńczyk pachnie zbyt dobrze. Trudno. Zaryzykuję.

W końcu jestem odważnym, gotowym bronić mojego domu kotem. Panem tego miejsca.

A jak mój człowiek wróci, popamięta, że zostawił mnie tu samego z wrogami.

Ognisty księżyc | Nieludzie z Luizjany #3 | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now