Rozdział jedenasty

6K 764 265
                                    

Było dużo próśb, więc wrzucam jeszcze jeden bonus, ale to już SERIO OSTATNI! Teraz czekacie do soboty :P

____________________________

HANK

Jestem wkurwiony.

Już dawno nie zdarzyło mi się być aż tak wkurwionym. Sytuacja wymyka mi się spod kontroli i to jest po prostu nie do przyjęcia.

To się nigdy nie zdarza. Zawsze mam wszystko dopięte na ostatni guzik i nad wszystkim panuję. Póki trzymałem Cassidy Ryan na dystans, póki nie dawałem jej znać, że w ogóle o niej myślę, wszystko było w porządku. A potem jedno jej zaproszenie na lunch zburzyło to wszystko i teraz nie potrafię już wrócić do tego, co było wcześniej. Cassidy stawia moje życie na głowie, trudno, muszę się z tym pogodzić.

Kiedy Remy informuje mnie, że zabrał Cassidy spod jej domu, bo grasowały w nim wampiry – co w praktyce oznacza, że ją PORWAŁ – natychmiast wsiadam w samochód i jadę do mojego mieszkania na Royal Street. Mimo to przede mną zdąża tam dojechać połowa mojej rodziny, która chyba śmiertelnie straszy moją partnerkę, sądząc po wyrazie jej twarzy i sposobie, w jaki kuli się przy drzwiach prowadzących na balkon.

Po prostu, kurwa, świetnie.

– Zostaw nas samych, Lex – mówię do mojej siostry.

Cassidy na te słowa rozszerza oczy, jakby to mnie się bała. Właściwie się jej nie dziwię. Moja rodzina ją śledziła, a potem została porwana. W dodatku przez Remy'ego, który nie jest dokładnie troskliwym misiem!

Moja siostra wyrzuca w górę ręce.

– Dobra, dobra – mamrocze. – Będę w salonie.

– Wyjdź z mieszkania – prostuję. – I powiedz Remy'emu i Jaxowi, że mają poczekać przy samochodzie.

Cokolwiek powiem w tej chwili Cassie, chcę, żeby to zostało między nami. A przy czułym wilkołaczym słuchu to nie byłoby możliwe, gdyby Lexie czekała w salonie.

Moja siostra jest wyraźnie niezadowolona, ale posłusznie kieruje się do drzwi.

– Lepiej, żeby Ian tu nie przyjechał – mamrocze po drodze. – Bo on na pewno nie będzie czekał przy samochodzie.

To fakt. Kogo jak kogo, ale alfy nie trzymałbym pod drzwiami.

Zostajemy sami, ale dochodzę do wniosku, że muszę jakoś wyciągnąć Cassie do salonu. Przebywanie z nią w jednej sypialni, zwłaszcza takiej z naprawdę wygodnym, szerokim łóżkiem, jest dla mnie po prostu zbyt niebezpieczne. Nie chcę, żeby ta rozmowa skończyła się z nami w pozycji horyzontalnej, zwłaszcza że nadal nie wiem, co moja partnerka myśli na ten temat.

Jasne, czuję czasami jej podniecenie, gdy jestem naprawdę blisko. Wiem, że przyspieszam bicie jej serca. Równocześnie jednak ona stara się trzymać ode mnie z daleka i to nie tylko dlatego, że zorientowała się, że ją śledzę. Świetnie zapamiętałem sobie, jak wygląda jej zgrabny tyłek, tak często odwraca się do mnie plecami. Nie potrafię przewidzieć, jak zareagowałaby, gdybym spróbował ją na przykład pocałować.

Chwytam ją za ramię i ignorując jej przestraszony pisk, ciągnę ją do salonu. Trochę się opiera, ale na szczęście nie na tyle, żebym musiał brać ją na ręce. Jest przestraszona. Słyszę wściekłe kołatanie jej serca i przyspieszony oddech, gdy przyciskam ją do siebie w korytarzu. W końcu trafiamy do salonu, a ja popycham Cassie w kierunku jednej z kanap. Siada w rogu w taki sposób, jakby chciała się zlać z materiałem i ukryć.

Fizyczne niemożliwe. Wszędzie rozpoznałbym tę szopę rudych włosów.

– Cassie. – Siadam na stoliku kawowym naprzeciwko niej, choć ten trzeszczy pode mną niebezpiecznie. – Cassie, spójrz na mnie.

Ognisty księżyc | Nieludzie z Luizjany #3 | ZAKOŃCZONEWo Geschichten leben. Entdecke jetzt