Rozdział dziewiąty

5.6K 728 199
                                    

Łapcie jeszcze jeden bonus z okazji urodzin mojej czytelniczki Iwony! Wszystkiego najlepszego! <33

______________________________

Później tego dnia robi się jeszcze dziwniej.

Towarzyszę Liamowi przy jego kolejnych obowiązkach, aż około dwunastej zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami wybieramy się razem na lunch. Denerwuję się, wchodząc do windy, ale nie zastaję tam na szczęście Hanka Becketta – choć byłoby naprawdę dziwne, gdybym znowu go w ten sposób spotkała.

Zaczynam powoli analizować wszystkie nasze przypadkowe spotkania przez cały ostatni rok. Czy któreś z nich tylko dla mnie były przypadkowe? Czy Hank z jakichś powodów mnie śledził? Czy coś jest z tym facetem nie tak?

Na pierwszy rzut oka tak właśnie wygląda, a ja jestem rozdarta – z jednej strony to mnie w cholerę niepokoi, ale z drugiej ciężko mi myśleć o nim źle. Nawet nie dlatego, że mi się podoba, ale dlatego, że po prostu taka już jestem. Zawsze szukam w ludziach tych dobrych rzeczy.

Liam zabiera mnie do pobliskiego Maypop znanego z serwowania kuchni luizjańskiej. Chyba wszyscy wpadli na ten sam pomysł wyjścia na lunch do tej knajpy co my, ale mój przełożony jakimś cudem dostaje wolny stolik. To chyba kwestia jego uroku osobistego i faktu, że kelnerka jest nim wyraźnie zauroczona.

Jestem tak rozkojarzona, że nawet nie wiem dokładnie, co zamawiam. Liam jednak nie pozwala mi zbyt długo babrać się we własnych myślach, bo natychmiast wciąga mnie w rozmowę.

– Co myślisz o naszym nowym kliencie, Cassie?

W przeciwieństwie do Adama Colemana przynajmniej pamięta, jak mam na imię. To całkiem miłe.

Szkoda, że porusza temat, od którego najchętniej bym się w tej chwili uwolniła.

– To chyba coś poważnego – mówię ostrożnie. – Takich rozmów nie powinni prowadzić szefowie?

Liam śmieje się krótko.

– Może i powinni – przyznaje – ale Lucien Anderson nie lubi się z Beckettami. Musi się z nimi liczyć, dlatego zgodził się na spotkanie, ale wysłanie na nie akurat nas miało być swego rodzaju... pokazem ignorowania. Lucien mógł przewidzieć, że Hank Beckett się tym nie przejmie. Jeśli ten facet ma jakiś plan, coś takiego go nie zniechęci.

– Jaki plan? – Marszczę brwi.

– Nie wiem. – Liam wzrusza ramionami. – Nie wydaje ci się dziwne, że właściciel takiej firmy przychodzi do nas akurat teraz?

– Akurat teraz? – powtarzam. – Co to ma znaczyć?

On jednak nie odpowiada, bo w następnej chwili przychodzi nasze jedzenie. Liam rzuca się na swoją porcję, a ja rozglądam się dyskretnie po restauracji, bo znowu mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.

Tym razem dostrzegam kogoś, kto wcale się nie kryje z tym, że się na mnie gapi. Pierwszy raz widzę tego faceta, ale jest w nim jakby coś... znajomego. A równocześnie coś, co sprawia, że przeszywa mnie dreszcz. Mężczyzna siedzi przy stoliku po drugiej stronie sali, sam nad filiżanką kawy. Jego ciemne, przeszywające spojrzenie jest utkwione we mnie, nawet gdy kelnerka do niego podchodzi i coś do niego mówi. Trzyma się sztywno, kręgosłup ma wyprostowany i wygląda tak, jakby cały czas zachowywał czujność. Emanuje z niego jakaś dziwna energia, która mnie niepokoi.

– Cassie? – Liam przechyla się nad stolikiem i dotyka mojej dłoni. Wydaje mi się, że brwi nieznajomego mężczyzny idą nieco w dół. – Wszystko w porządku?

Z trudem odrywam wzrok od nieznajomego i przenoszę go na mojego szefa.

– Tak... jasne – mamroczę. – Przepraszam. Rozkojarzyłam się.

Ognisty księżyc | Nieludzie z Luizjany #3 | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz