Rozdział piąty

6K 733 281
                                    

Przez chwilę nie rozumiem, co się dzieje.

Mam za sobą szaloną ucieczkę z czternastego piętra, w trakcie której zasapałam się tak, że mam ochotę wypluć sobie płuca. Natychmiast o tym jednak zapominam, gdy Hank Beckett – który wziął się nie wiadomo skąd, przysięgam! – przyszpila mnie do ściany i całuje.

Hank. Beckett. Mnie. Całuje!

Jego twarde, gorące ciało znajduje się tuż przy moim. Praktycznie nie mam pola manewru, tak mocno na mnie napiera. Jedną dłonią obejmuje moje biodro, a drugą brodę, unosząc moją głowę i ustawiając mnie w dokładnie takiej pozycji, w jakiej mnie chce, aż oprawki jego okularów dotykają mojej twarzy. Całuje mnie zaborczo, zachłannie, zmuszając do uległości. Wsuwa mi język między wargi i do ust, zaczyna mnie pieścić od środka, a ja mam wrażenie, że kolana zaraz się pode mną ugną i upadnę na ziemię.

Zaraz, nie upadnę, bo on tak mocno mnie trzyma!

Nie jestem w stanie odpowiedzieć na ten pocałunek. Pozostaję bierna, przyjmuję jego pieszczotę, ale jej nie odwzajemniam, choć nie dlatego, że nie mam na to ochoty. Po prostu jestem w zbyt dużym szoku i za bardzo nie rozumiem, co się dzieje. Wewnątrz mnie szaleje gorączka, rozgrzewam się pod jego dotykiem jak pod żadnym innym, ale nie wiem, dlaczego on to robi, i to mnie dobija.

A jeśli to jakiś chory żart?

W końcu odsuwa się o cal, a jego wargi wędrują po moim policzku prosto do ucha. Po chwili słyszę w nim jego zachrypnięty głos.

– Już sobie poszli – szepcze. – Nie zwrócili na nas uwagi, bo nie spodziewali się pary. Ale na wszelki wypadek poczekajmy jeszcze chwilę.

Chowa twarz w zagłębieniu mojej szyi, leniwie muskając gorącymi wargami skórę. Dostaję ciarek. Równocześnie dociera do mnie jednak, o co chodziło.

Hank zauważył, że przed kimś uciekam, i stąd ta cała szopka. Ludzie najczęściej odwracają wzrok od całujących się par, mają wrażenie, że patrzą na coś intymnego. Poza tym Adam Coleman i jego rozmówca wiedzieli, że byłam sama i uciekałam w pojedynkę. Nic dziwnego, że nie zwrócili na nas uwagi i poszli dalej.

Wtedy właśnie do mnie dociera, że to nie było prawdziwe.

Mam ochotę walnąć się w głowę. Niby dlaczego miałoby być?! Nie znam tego faceta, on mnie też, i na pewno nie rzuciłby się na mnie tak po prostu na ulicy, żeby mnie pocałować! Faceci nigdy nie robią przy mnie takich rzeczy, a co dopiero superprzystojni księgowi jak Hank Beckett!

Chciał mi pomóc, to wszystko. Nie ma potrzeby wariować z tego powodu.

Hank przenosi drugą rękę na moje drugie biodro i zamyka mnie w mocnym uścisku, na co zamieram w bezruchu. Wydaje z siebie dziwny dźwięk, który przypomina warkot.

– Czujesz się teraz niekomfortowo, Red? – mruczy mi do ucha.

Nie, skądże. Przecież to wcale nie tak, że obcy facet, za którym wodzę wzrokiem od roku, przypiera mnie do cholernej ściany pod moją pracą!

I to wcale nie tak, że ten facet ma cholerny WZWÓD, który czuję na podbrzuszu!

– Odrobinkę – wyduszam z trudem.

– Przepraszam – szepcze. – Zaraz cię puszczę.

Nie, nie puszczaj!

To moja pierwsza, niezwykle idiotyczna myśl, po której daję sobie mentalny policzek. Przestań być napaloną wariatką, Cass! Ten facet tylko ci pomaga, bo zobaczył, że przed kimś uciekasz. Inaczej nigdy w życiu by cię tak nie dotknął!

Ognisty księżyc | Nieludzie z Luizjany #3 | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now