Bonus 2

5.1K 653 157
                                    

PAN DARCY

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

PAN DARCY

Mój człowiek to nędzna kreatura, która nie zasługuje na opiekę nad takim boskim stworzeniem jak ja.

Ciągle ktoś kręci się po moim domu i to wina mojego człowieka. Najpierw przeszukują go jacyś obcy, potem te śmierdzące psy panoszą się tu, jakby były u siebie, a potem cała ich wataha walczy tu z jakimś innym oszukanym człowiekiem!

Bardzo dobrze wszystko słyszę, bezpiecznie wycofany na odpowiednie pozycje w pralni, wahając się, czy powinienem pomóc mojemu człowiekowi. W końcu zdradza mnie raz za razem. Naraża na nieprzyjemności. Zanieczyszcza mój dom obcymi zapachami. Nie zasługuje na ratunek.

Ale jednak mnie karmi. Zapewnia odrobinę pieszczot, kiedy tego wymagam. Wielbi mnie. Czy znajdę drugiego takiego człowieka?

Pamiętam, jak jakiś czas temu, bardzo dawno, mieszkałem na dworze. Szukałem jedzenia wśród resztek, spałem pod gołym niebem, mokłem na deszczu i wygrzewałem się w słońcu. Nie miałem nikogo, kto napełniłby mi miskę. Wtedy ona mnie znalazła. Trochę minęło, zanim jej zaufałem, w końcu nie ufa się byle komu. Ale była uparta. Przychodziła do mnie i zostawiała mi jedzenie, a ja pozwalałem się pieścić coraz dłużej. Któregoś dnia zabrała mnie do suchego, ciepłego domu, który stał się mój.

Dlatego w końcu wymykam się z mojej kryjówki i zaglądam do salonu, bo jeśli mój człowiek potrzebuje pomocy, to jakkolwiek nie byłby irytujący, ja, jako jej obrońca, muszę jej udzielić. Na szczęście napastnik leży na podłodze bez głowy, śmierdzące psy nie wyglądają, jakby chciały z kimś walczyć, a mojego człowieka nigdzie nie widać.

Dobrze, dobrze. Mogę wracać na moje pozycje.

Jakby chcąc mi to wynagrodzić, mój człowiek rzadko się pokazuje przez kolejne dni. Mam cały dom dla siebie, pełną miskę i dużo obcego zapachu, który muszę pokryć swoim. Zajmuję się tym systematycznie, więc jestem bardzo zajęty, bo oprócz tego muszę też dużo wypoczywać na łóżku, żeby zostawić tam odpowiednią ilość mojej sierści, leżeć w słońcu na parapecie i myć się przynajmniej dwa razy dziennie. Wszystko to w ciszy i spokoju, które – zapewne w ramach przeprosin za wcześniejsze zachowanie – zapewnia mi mój człowiek. Patroluję moje włości dwa razy dziennie, wypatrując oznak pojawiających się intruzów, ale żadnych nie widzę.

Trzymają się z daleka. To dlatego, że wyglądam bardzo groźnie. Dobrze.

Kiedy po kilku dniach świętego spokoju mój człowiek wraca w towarzystwie tego śmierdzącego psa, nie jestem zadowolony. W geście protestu chowam się do pralni i zamierzam zostać tam do końca wizyty, zwłaszcza że mój człowiek i śmierdzący pies podejrzanie dużo czasu spędzają w sypialni. Potem jednak mój człowiek przychodzi do mnie i choć bronię się z całych sił, bierze mnie na ręce.

Fuj, Cassie, śmierdzisz psem! Czy ty nie masz do siebie za grosz szacunku?!

Miauczę z niezadowoleniem, na co mój człowiek mnie głaszcze. Pozwalam mu na to przez dokładnie trzy sekundy, a potem próbuję się uwolnić z uścisku. Cassie trzyma mnie mocno i zanim się obejrzę, zamyka mnie w transporterze.

MNIE. KRÓLA DŻUNGLI. W KLATCE?!

Miauczę, rozkazując jej mnie wypuścić, ale ten tępy człowiek niczego nie rozumie. Podnosi mnie i gdzieś niesie. Natychmiast mnie postaw, Cassie! Noszenie w klatce uwłacza godności króla włości, jakim jestem!

Potem gdzieś jedziemy. Naprawdę długo. Miauczę, żeby przedstawić Cassie i jej śmierdzącemu psu pełnię mojego niezadowolenia i oburzenia. Jak oni w ogóle śmią? Co to wszystko ma znaczyć? Proszę mnie natychmiast wypuścić z tej klatki!

Przez resztę drogi jestem śmiertelnie obrażony i decyduję, że aby mnie przebłagać, mój człowiek będzie musiał poświęcić co najmniej równowartość trzech dni smaczków. Jeśli nie więcej, zdecyduję w trakcie! Jednak po dotarciu na miejsce zmieniam zdanie.

W pierwszej chwili obawiam się wizyty u jednego z tych konowałów, którzy zawsze upierają się, żeby zajrzeć mi w zęby i do tyłka, a także dać paskudnie bolesny zastrzyk, ale okazuje się, że to nie to. Mój człowiek zanosi mnie do innego domu. Do domu, który cały przesiąknięty jest zapachem psa!

To chyba jakieś żarty! Ona chyba POWAŻNIE nie oczekuje, że tu zostanę!

Terytorium, do którego trafiam, jest obce i paskudne. Chcę zostać w klatce, ale stoi na samym środku dużego pomieszczenia, na widoku, więc ostatecznie postanawiam znaleźć inną kryjówkę, z której będę mógł prowadzić wojnę podjazdową. Jestem na terytorium wroga. Tutaj muszę się mieć wiecznie na baczności!

Przestrzeń pod kanapą w salonie jest idealnym miejscem, by urządzić w niej tymczasową bazę wypadową. Obserwuję stamtąd, jak mój człowiek krząta się po domu z jej psem i o czymś z nim rozmawia. Doprawdy nie wiem o czym, bo psy to nie jest odpowiednie intelektualnie towarzystwo dla nikogo. Potem siadają na sofie, a tuż przed moimi oczami pojawiają się nogi psa. Akurat na wyciągnięcie pazurów. To mój moment. Do ataku!

Wyskakuję spod sofy, zatapiam pazury i zęby w nodze psa, a potem wycofuję się na z góry upatrzone pozycje. Miauczę triumfująco, gdy z kanapy dobiega mnie pełen bólu okrzyk. Tak! Jestem mrocznym zabójcą!

– Kurwa, Cassie, twój popieprzony kot właśnie zrobił mi dziurę w nodze!

Nogi znikają z zasięgu mojego wzroku, ale to nic. To dopiero początek. Jeszcze mnie popamiętają.

W oczekiwaniu, aż pójdą spać, ucinam sobie przyjemną drzemkę pod kanapą. Dopiero gdy znikają w sypialni, odważam się wyjść i spenetrować teren. Marszczę nos od paskudnych zapachów, które unoszą się wszędzie dookoła. Na to trzeba radykalnych środków. Znajduję miejsce, w którym śmierdzi najgorzej, czyli ten narożnik kanapy, na którym siedział pies, i sikam tam. Proszę bardzo. Teren oznaczony!

Zadowolony z wykonanego zadania, udaję się po nagrodę. W śmierdzącej kuchni czeka na mnie pełna miska. Mój ulubiony tuńczyk. Przynajmniej do tego wciąż nadaje się mój człowiek. Pałaszuję ze smakiem wszystko, po czym udaję się na dalsze zwiady. Sprawdzam kolejne pomieszczenia, aż docieram do sypialni. Jest w niej ciemno, a mój człowiek i jej pies najwyraźniej śpią.

Wchodzę niepostrzeżenie do środka. Jestem całkowicie stopiony z ciemnością. Jestem niewidzialny i bezszelestny. Jestem tajnym ninją. Jestem bezlitosnym skrytobójcą. Ten śmierdzący pies zaraz pozna pełnię mojego gniewu.

Na podłodze leżą resztki jego ubrań. Sikam na nie, a potem uznaję, że czas na pobudkę. Dlaczego oni mieliby spać, skoro ja nie śpię?

Skaczę na łóżko, celując w brzuch śmierdzącego psa. Odbijam się od niego, szybuję w stronę szafki nocnej, gdzie zręcznie zrzucam lampę. Ta rozbija się z hukiem o podłogę, a ja jestem już w drodze do drzwi. Wycofuję się pod kanapę, a za sobą słyszę wściekły głos psa.

– Kurwa, Cassie, twój popieprzony kot stłukł lampę!

Uśmiecham się do siebie złowieszczo. Jeszcze nie wie, że gdy spróbuje się ubrać, będzie miał pachnącą niespodziankę.

Może ten pobyt w domu nieprzyjaciela nie będzie taki zły.

Ognisty księżyc | Nieludzie z Luizjany #3 | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now