𝐀𝐑𝐈𝐒𝐓𝐎𝐂𝐑𝐀𝐓𝐈𝐀. 𝐬�...

By artesmortuae

16K 1.2K 1.8K

━ juliusz słowacki × adam mickiewicz, z elementami cyprian norwid × zygmunt krasiński ━ zakończone ━ głównie... More

| preludium
| ekspozycja
| memoriał
| remedia
| formalizm
| kontrpartner
| gafa
| lawiracja
| dyskutantki
| demonologia
| powiernictwo
| afektowność
| rapiery
| aparycja
| celebracja
| pokomplikowanie
| zwiadowcy
| następstwa
| rozwaga
| przebudzenie
| iskrzenie
| altruizm
| wirtuozeria
| ogniwo
| wspominki
| insomnia
| rekonesans
| knieje
| monarchia
| bies
| finito
| zakończenie

| ballada

346 29 24
By artesmortuae

— Doprawdy, Juliuszu, nie mam pojęcia jakim cudem chorujesz, kiedy się tego nie spodziewamy i nie chorujesz, kiedy akurat myślimy, że znów coś Cię złapie.

— Złośliwość losu?

Uśmiechnął się do niego z wyrazem twarzy oscylującym łagodnie pomiędzy tym przepraszającym a zwyczajnie rozbawionym, a potem kichnął, wcale nie arystokratycznie i delikatnie. Można było odnieść wrażenie, że któreś takie kichnięcie bez mała rozerwie mu płuca od środka, albo targnie szczupłą sylwetką jeszcze mocniej, sprawiając, że w najlepszym wypadku zleci z łóżka. Zdecydowanie kontrastowało to z delikatnością śmiechu księcia, subtelnością dorównując akcjom w rodzaju krzyknięcia komuś w twarz czegoś w rodzaju "ADAM MICKIEWICZ MA NIEZWYKLE MIŁE W DOTYKU WŁOSY I UWAŻAM TO ZA JEDNĄ Z JEGO NAJWIĘKSZYCH ZALET". Precyzując jeszcze bardziej, były wręcz agresywne, niezależnie od wątłej postury i opanowania biednego Juliusza. Adam pokręcił tylko głową, przymykając oczy, po czym podał Słowackiemu chustki. Od jego feralnych — no, a przynajmniej epizod z ogniskiem nie był za przyjemny — urodzin minęły ledwo trzy dni, a arystokrata zdążył już złapać przeziębienie, licho wie od czego, bo nawet ostatnio o siebie dbał, a to dosyć głupie żeby ewentualne echa Długonocy odezwały się dopiero teraz, po takim czasie. Tak czy tak, znowu utknął w łóżku, tylko że tym razem Mickiewicz od razu ofiarnie zaproponował, że może być do dyspozycji przez cały czas, nie musi brać zmian i z godnym podziwu uporem ignorował przy tym znaczące spojrzenia Celiny i Andrzeja. Może chciał się jakoś odwdzięczyć za to, co Juliusz dla niego robił, może po prostu polubił spędzać z nim czas, nie wiedział dokładnie.

— Pij wszechherbatę i nie gadaj za dużo, bo jeszcze chrypy dostaniesz. Z dodatkiem czarnego bzu, dlatego jest ciemniejsza, nie patrz tak na mnie.

— Jak mam nie patrzeć?

— Jakbyś zaraz miał wstać i pójść po rapier, żeby zrobić ze mnie smętne strzępy.

— A chcesz?

— NIE. HERBATA. Musisz się wykurować.

— Adaaaś, na pewno muszę?

W sumie, pomyślał wtedy Adaś, może źle zinterpretowałem to zdziwienie Celiny i Andrzeja. Najpewniej tak jest.

— Słuchaj, jeżeli wyzdrowiejesz szybciej, to wrócisz sobie do swobodnego chodzenia do biblioteki, przejażdżek na Ajasie, możesz wtedy wyjść sobie na spacer czy gdzieś, ulepić bałwana, tylko to kwestia kurowania się.

— Nie mam gorączki, więc szybko mi przejdzie.

— To nie do końca tak działa.

— A skąd wiesz, że nie?

— Jestem tak jakby medykiem. Znaczy, za parę lat będę. Wiesz przecież. No proszę, Juliusz, wcześniej się tak nie opierałeś!

Dobry argument i, niestety, Słowacki też to wiedział. Z miną znamionującą fakt jego pogodzenia się z losem i cichego, acz nie za wyraźnego przyznania się do błędu, wypił połowę zawartości kubka duszkiem. Im szybciej, tym mniej odurzony smakiem zostanie, prawdopodobnie. Tak czy tak był straszliwie intensywny, pewnie nawet bardziej od zapachu naparu, który zdążył już pewnie wniknąć w większość powierzchni znajdujących się w komnacie. A było tak pięknie i równomiernie pachniało wszędzie szałwią... Co za miejsce, nie do życia. Kierowany impulsem i cichą nadzieją, że to mu cokolwiek da, dokończył resztkę herbaty i z miną wynalazcy, który właśnie skończył pracę nad swoim ciężkim, przełomowym projektem odstawił naczynie na szafkę nocną. Mickiewicz uśmiechnął się do niego pokrzepiająco, przekrzywiając głowę nieznacznie na bok. Przy oczach pojawiły mu się te charakterystyczne zmarszczki mimiczne, wyglądające trochę jak niewielkie promienie słoneczne; opis taki jest jak najbardziej adekwatny, bo szaroniebieskie tęczówki zawsze zdawały się wtedy jaśnieć czystym błękitem nieba w wyjątkowo pogodny dzień.

— I co, było tak źle?

— Tak.

— To może pocieszy Cię fakt, że zaraz skończymy czytać tego przeklętego "Makbeta", którego ciągniemy prawie od miesiąca?

— Tak, w końcu musimy dotrzeć do fragmentu, w którym Makbet umie... Znaczy, umieram z ciekawości co ten Makbet zrobi, nie wiem co się z nim stanie i Ty też.

Adam, który sięgał właśnie po spoczywającą na pobliskiej komodzie książkę, przewrócił lekko oczami, ale uśmiech mu z twarzy nie zniknął. Przeciwnie, utrzymał się tam, może nawet lekko poszerzając. Wrócił na fotel, na którym przesiadywał zwykle podczas pobytów w komnacie książęcej i umościł się na nim wygodnie, otwierając równocześnie dramat na stronie, na której skończyli ostatnim razem.

— To, zobaczymy czy faktycznie było dla czego umierać z tej ciekawości.

Faktycznie, było, nawet jeżeli obaj zapoznali się z fabułą już znaczny okres czasu temu. Wiadomo powszechnie, że z dobrą książką jest jak z dobrym winem, nabierającym po czasie tej nostalgicznej nuty i gładko stającym się rarytasem dla prawdziwych koneserów, czy nawet dla zwykłych degustatorów, którzy jednak wyczują szlachetną nutę i docenią to, zapewne pytając o inne warianty tego trunku, może tym razem coś słodszego? W każdym razie, ostatnie dwa akty minęły im prawie jak z bicza strzelił, niezależnie od tego że pomocnik medyka miał całkiem ładne tempo czytania i sam nigdy nie pokusiłby się o specjalne skracanie trwania ciekawej opowieści. Prędzej chciałby opóźnić nadejście jej epilog, czy ostatniego aktu, ale do tego rzadko się posuwał, szczególnie kiedy czytał na głos. Cienki (w porównaniu ze zwyczajowo czytanymi przez Mickiewicza atlasami anatomii ludzkiej) tomik został już odłożony na szafkę nocną, tuż obok naczynia w którym przedtem znajdowała się wszechherbata. I całe szczęście zresztą, bo Adam mógłby go czasem wypuścić z rąk na dźwięk kolejnego kichnięcia arystokraty, dorównującego głośnością niemal wystrzałowi z armaty. Starszy z mężczyzn wolał nawet nie myśleć o tym, że brzmi to tak, jakby Juliusz miał zaraz wyrzucić z klatki piersiowej własne płuca, albo co najmniej rozerwać je na mnóstwo małych kawałeczków. Idiotyzm, ale co mógł poradzić na to, jak wyglądały takie reakcje przy tak cherlawym organizmie? Miał chyba prawo się trochę pomartwić.

— Lubię, jak tak ze mną siedzisz.

Mickiewicz przez chwilę sądził, że się przesłyszał; tak zaskoczyła go ta, bądź co bądź, nieco pozbawiona spójności z resztą komunikatów (których zresztą nie było, bo siedzieli moment w ciszy) wypowiedź.

— Co?

— Miło się spędza z Tobą czas. Dzięki za czytanie tego "Makbeta".

— Drobnostka. Właściwie po to tutaj jestem, nie?

— Chyba nie do końca po to, ale dobra, uznajmy. Dywagując, Ciebie też tak fascynuje to, jak ludzie, no na przykład Szekspir, mogą tak świetnie pisać? Mam na myśli, te rymy, wszystko. Próbowałem kiedyś, miałem nawet wczesny zarys fabuły dramatu, ale dobieranie melodyki jest trudniejsze niż się wydaje. To chyba kwestia praktyki, znając życie musiałbym pisać i pisać i pisać aż do czterdziestki, żeby osiągnąć jako taką wprawę. Nie sądzisz?

Umysł Adama przetworzył zaskakującą ilość nowych informacji, a sam Adam mrugnął dwukrotnie, ukazując swoje nieznaczne skofundowanie. Nie żeby uważał księcia za niewrażliwego na sztukę, ale z drugiej strony, nie spodziewał się że on też próbuje swoich sił w próbach literackich, i że w dodatku też kiedyś chciał zabierać się za dramat. Chciałby, nie oszukujmy się, gładko pociągnąć temat, może wymienić już zdobyte doświadczenie w fachu, ale znowu zaczęły mu się te myśli, prawiące mu niemal kazania o różnicy między ich stanami społecznymi, pochodzeniu, tym, jak nie chciał się wystawić na jakieś pośmiewisko, mimo że wiedział że Juliusz by mu tego nie zrobił, ale jednak obawiał się tej niepochlebnej oceny, jednocześnie bardzo chcąc porozmawiać wreszcie z kimś, kto mógłby go zrozumieć. Puszkin też pisał, prawda, ale on pisał pewnie... Inaczej. Ani w dobrym, ani w złym znaczeniu. Po prostu musiał się znacznie od Słowackiego różnić, tyle. Bardzo chciałby mieć teraz moment na dokładną analizę sytuacji, która może pozwoliłaby mu znaleźć złoty środek. Jednak nie miał czasu, we własnej podświadomości ponaglany przez zaciekawione spojrzenie sarnich oczu arystokraty, z każdym dniem zdającymi się mu ciemniejszymi i głębszymi, skrywającymi coraz to więcej niedosłowności. Nie wiedział, czy takie okoliczności przydarzą się mu jeszcze kiedyś, ale wiedział że teraz są w miarę sprzyjające, niezłe nawet. Nie chciał popełnić falstartu w temacie, ale skoro teraz mógł... Książę i tak wiedział o nim więcej niż ktokolwiek spoza jego najbliższych. Raz Mickiewiczowi śmierć.

— Tak, to wymagająca sprawa, pisanie. Ja też kiedyś, coś, próbowałem.

Pozytywne zaskoczenie na twarzy Juliusza — zdawało mu się, musiało mu się zdawać że koniuszek nosa lekko się mu zarumienił — upewniło go w przekonaniu, że jednak tym razem wybór był dobry.

— Naprawdę?

— No, nie jestem profesjonalistą, ale próbuję czasem coś sklecić, w sensie, mam już parę ballad, kiedyś dawno napisałem coś tam dla Maryli, wiesz, z moich urodzin, a ostatnio też robię luźny zarys dramatu, to chyba przez to czytanie Szekspira.

— Jej, Adam, tego się nie spodziewałem. A piszesz o czymś konkretnym?

— No, często o przyrodzie i takich tam. Albo o demonach i takich różnych ludowych historiach, jak byłem mały to uwielbiałem ich słuchać. Na przykład taka jedna, o tajemniczej dziewczynie która pojawiała się czasami przy jeziorze i zakochał się w niej młody strzelec.

— Brzmi serio ciekawie. Opowiesz mi?

Nawet gdyby chciał, nie mógłby się oprzeć iskierkom zainteresowania przeskakujących swobodnie w ciemnych tęczówkach, wpatrzonych w niego z taką uwagą. Pozwolił ustom ułożyć się w miękki uśmiech i, przypominając sobie jak jemu konkretnie przedstawiano takie opowieści, zdecydował że spróbuje sparafrazować to nieco bardziej po swojemu. W oryginale było mnóstwo lokalnego akcentu, co mogłoby nieco utrudnić jego zrozumienie; dlatego też poniekąd napisał swoją balladę przystępniejszym językiem. Przeniósł się na skraj łóżka, zbierając przez chwilę najwłaściwsze słowa i budując niejako atmosferę oczekiwania.

— "Jakiż to chłopiec piękny i młody? Jaka to obok dziewica? Brzegami sinej Świtezi wody idą przy świetle księżyca."* Świteź to właśnie to jezioro, notabene mieszkałem całkiem blisko i faktycznie robi wrażenie nierzeczywistego. Wracając do historii, chłopak był strzelcem, jak już mówiłem, a dziewczyna... Tego Ci na razie nie zdradzę. Spotykali się co noc, pod tym samym drzewem i mimo tego, że znali się długo i darzyli uczuciem, chłopak nadal nie miał pojęcia, gdzie znika później jego ukochana. Martwił się o nią, więc zaproponował jej wspólne mieszkanie, ale odmówiła, tłumacząc to przestrogami ojca i tym, że mężczyźni są niestali w uczuciach. Rany, te opowieści czasami nieźle generalizują. Więc, dziewczyna wymogła na nim przysięgę wierności, a jeżeli złamałby obietnicę, miał umrzeć. Przysiągł, ona zniknęła, a on postanowił wrócić do domu.

— Zgaduję, że nie dotarł?

— Cierpliwości, Juliuszu. Ale faktycznie masz rację z tymi spekulacjami. Woda jeziora nagle się wzburzyła, a spod tafli wynurzyła się piękna dziewczyna, nie jego ukochana, ale zdecydowanie istota nierzeczywista. Zapytała go o to, dlaczego dał się omamić komuś, kto miał przed nim sekrety, a potem zaproponowała, żeby podszedł bliżej, żeby mogli razem napawać się pięknem jeziora, tańczyć na jego tafli i przede wszystkim cieszyć swobodą. Strzelec się wahał, ale jezioro zdawało się go przyciągać, wabić, do spółki z dziewczyną, więc w końcu się ugiął i podbiegł do niej, faktycznie utrzymując się na tafli Świtezi, jakby była zwyczajnym gruntem. Ale potem, kiedy znajdowali się już na środku jeziora, czar prysnął i tamta istota okazała się być tajemniczą ukochaną strzelca. Przypomniała mu o przysiędze, a młodzieńca, który dopiero uświadomił sobie co zrobił, razem z dziewczyną pochłonęło jezioro, na zawsze więżąc ich w otchłani. Powiadają, że do teraz przy świetle księżyca na Świtezi można zobaczyć dwa cienie; tańczącą na jej powierzchni dziewczynę i młodzieńca płaczącego pod drzewem, tym samym, pod którym spotykał się z ukochaną. A jak nie było wiadomo, kim jest dziewczyna, tak nie mamy pojęcia do dziś.

Po uchylonych w wyrazie zaintrygowania, niemal oczarowania, malinowych wargach Słowackiego wnioskował, że jego wypowiedź wywarła dobre wrażenie. Uśmiechnął się szelmowsko, dumny z siebie. Miał do tego pełne prawo.

— Rety, to serio dobra tematyka. O tym też pisałeś? Czekaj, te pierwsze zdania były Twoje?

— Tak, i tak. Tyle ze swojego pamiętam.

— Świetnie brzmi. Musisz mi kiedyś opowiedzieć o czymś jeszcze, dobrze to potrafisz.

Adam w tej chwili prawdopodobnie samemu rzuciłby się w każdą otchłań, nawet Świtezi, za umiejętność powstrzymania zdradliwych rumieńców, niby niewyraźnych, ale wyczuwalnych w ten specyficzny sposób. Jak arystokracie się to udawało?

— Oh. Znaczy, chętnie, mogę, jasne, jeżeli Ci się podoba.

— I to jak. Tylko to zakończenie! Nie rozumiem chyba tych postaci do reszty. W sensie, patrz, właściwie to pokazała mu, jaka jest naprawdę i nawet jeżeli był tego nieświadomy, to poniekąd zauroczyło go lustrzane odbicie ukochanej, czyli wciąż ta sama osoba. Przecież nie mógłby się zupełnie odkochać, nawet jeżeli postać się zmieni, na lepsze czy na gorsze. Może po prostu wiedział gdzieś w środku, że to wciąż ta sama dziewczyna i dlatego uległ. No dobra, odkrył parę może nieciekawych kart z jej przeszłości, czy tam teraźniejszości, ale... Uh, wiesz chyba o co mi chodzi. Wiesz o co mi chodzi, nie, Adam?

— Chyba... Tak, myślę że tak. To w sumie całkiem ciekawa interpretacja.

— A Ty, co o tym myślisz?

Dyskusja spełzała co i rusz na inne tematy, oscylujące czasem wokół uczuć, czasem relacji między ludźmi, albo przy tematach bardziej przyziemnych. Jako że rozpoczęli ją wieczorem, prawdopodobnym było że zakończą ją przez to, że któryś z nich zapadnie w sen. I tak istotnie się stało; Słowacki kichnął, nieco mniej przerażająco niż poprzednie kilka razy, potem ziewnął, wymruczał coś jeszcze pod nosem i zamknął oczy. Mickiewicz patrzył przez moment na coraz spokojniej i równomierniej unoszącą się klatkę piersiową, po czym jakby oprzytomniał, szybko i gwałtownie, niby tonący wyciągnięty z odmętów jeziora. Kącik warg uniósł mu się nieznacznie wyżej od drugiego. Prawie mógł sobie wyobrazić nieznaczny róż na porcelanowych policzkach. I wtedy, jakby na niego też padł urok pochodzący od nieznanej, nadnaturalnej z pewnością istoty, pochylił się nieco nad swoim przyjacielem. Pieprzyk na prawej kości policzkowej odcinał się wyraźnie na tle mlecznobiałej wręcz skóry, jakby miał w zamyśle eksponować całą jej

(eteryczność)

bladość samym faktem swojej egzystencji. Szałwia na dobre uderzyła mu do głowy, tak, że nie spanikował po lekkim, niewyczuwalnym prawdopodobnie przyciśnięciu warg do kości policzkowej księcia, konkretnie na tym jednym, przeklętym pieprzyku. Cofnął się równie powoli i ostrożnie, w duchu nadzwyczaj aktywnie powtarzając sobie, że serce wcale nie tłucze mu się w klatce żeber jak oszalałe, a na policzki nie wpływa powoli malinowy odcień, tak podobny do koloru warg Juliusza. Zabawne, jak wszystko przywodziło mu na myśl przyszłego władcę Lellive. Naprawdę mógłby coś o tym napisać. Obiecał sobie, że napisze. Kiedyś to zrobi. Sztuka w tej niewątpliwie niezwykłej formie sama prosiła się przecież o kolejne interpretacje, jednak żadna nie miała dorosnąć blaskiem do słońca o bladym obliczu.

[A/N] * — "Świtezianka" A. Mickiewicza

on your left

przynajmniej leci mniej na łeb na szyję niż w non omnis,,,

Continue Reading

You'll Also Like

76.1K 2.7K 21
„Matko, w lesie są maliny, Niechaj idą w las dziewczyny, Która więcej malin zbierze, Tę za żonę pan wybierze."
83.4K 1.4K 13
„Ale w izbie na prawo, kusząc Asesora, Rzekł Rejent mimojazdem: «Ja mówiłem wczora, Że polowanie..."
43.6K 1.8K 16
Będę tutaj wstawiać tłumaczenie komiksu od @erithel, na jej profilu na trumbl znajdziecie oryginał i równie świetne prace, które zrobiła, serdecznie...
59K 1.8K 68
Aynur Nafize Sultan to najstarsza córka Sułtana Suleymana Wspaniałego i jego żony - Hurrem Sultan, młodsza siostra bliźniaczka Sehzade Mehmeda...