𝐀𝐑𝐈𝐒𝐓𝐎𝐂𝐑𝐀𝐓𝐈𝐀. 𝐬�...

By artesmortuae

16K 1.2K 1.8K

━ juliusz słowacki × adam mickiewicz, z elementami cyprian norwid × zygmunt krasiński ━ zakończone ━ głównie... More

| preludium
| ekspozycja
| memoriał
| remedia
| formalizm
| kontrpartner
| gafa
| lawiracja
| dyskutantki
| demonologia
| powiernictwo
| afektowność
| rapiery
| aparycja
| celebracja
| pokomplikowanie
| zwiadowcy
| rozwaga
| przebudzenie
| iskrzenie
| altruizm
| wirtuozeria
| ogniwo
| wspominki
| ballada
| insomnia
| rekonesans
| knieje
| monarchia
| bies
| finito
| zakończenie

| następstwa

355 31 138
By artesmortuae

Cyprian nie mógł powiedzieć, żeby bawił się zupełnie źle. Zygmunt z początku dotrzymywał mu wcale dobrego towarzystwa, uśmiechając w ten swój czarujący sposób i rzucajac nieśmiesznymi anegdotami, które jednak w jakiś sposób wywoływały u Norwida uśmiech, czasem nawet to półchichotowe wypuszczenie powietrza nosem. Czasem tylko przystawał żeby z kimś pokonwersować w oczekiwaniu na część formalną balu, a po niej — czego prawie nie dało się zauważyć, ale artysta dał sobie z tym radę — stał się nieco bardziej spięty. Kiedy jego partner wpadł na swoją dawną znajomą jeszcze z Blincorvum, Marię, z którą kontakt urwał mu się rok czy dwa temu, Krasiński ulotnił się, tłumacząc mgliście że ma coś do załatwienia chwilowo z księciem Słowackim, zaraz wróci, naprawdę. Kobieta odsłoniła część zębów, uśmiechając się przyjaźnie do Cypriana.

— No ładnie, ładnie, Cypek. Co jak co, ale króla się z Tobą nie spodziewałam.

— Nie mów, że przyszłaś z królową, bo Ci nie uwierzę.

— Czarujący jak zawsze. Jestem z Ludwikiem, bo Ferenc w końcu zaprosił tego swojego gwardzistę, a Spitz tak czy tak szukał kogoś, kogo weźmie w charakterze platoniczno—reprezentacyjnym. No a kim jestem żeby odmawiać, kiedy bal w pałacu woła?

Uniósł brwi, zestawiając teraźniejszy wizerunek Marii z tym, co sam pamiętał. Nadal miło im się rozmawiało, ale kiedyś była bardziej delikatna, niewinna wręcz w ten uroczy, stonowany sposób. Zmieniła się i musiał to przyznać.

— Nadal grywasz na dworach?

— To dobra fucha, zawsze jakaś rozrywka, a z takim Spitzem można całkiem miło poplotkować. O ile nie wpada w lingwistyczną fiksę, wtedy to ja protestuję i porozumiewam się tylko klawiszami, dopóki on nie skapituluje.

— Niezły system.

— No, Ty byś chyba musiał pędzlami o płótno stukać.

— Nieśmieszne.

— Po prostu Ty tego nie doceniasz. Cały Cyprian Norwid, mroczny artysta z dalekiego hrabstwa Torraera, którego całe rodzeństwo jest wesołe i miłe, tylko on jakiś taki ponury. Czy to przez opary farb? Tego nie wie nikt.

Trzeba tutaj podkreślić, że artysta naprawdę chciał w tej chwili prychnąć wyniośle, żeby zademonstrować swoje święte oburzenie. Pomińmy łaskawie fakt, że w istocie przydusił lekki śmiech, przy czym jego próby groźnego zmarszczenia brwi wyglądały wręcz komicznie. Właściwą sobie chłodną aurę odzyskał dopiero po kilku sekundach, ale co Maria zobaczyła, tego Maria mu nie przepuści. Miał chyba pecha.

— Jesteś okrutna. I nieczuła. Jak możesz robić coś takiego biednemu malarzowi?

— Jak biedny malarz może śmiać się z takich rzeczy? To dopiero nie do pomyślenia.

— Wredota. Zdaje mi się, czy byłaś jakaś milsza kiedy miałaś piętnaście lat?

— Bardziej pod kontrolą matki, ale jak wolisz to tak nazywać… W każdym razie, niech żyją medycy i oświadczenia o dojrzałości! Nie wiem, czy też tak działasz, ale ja zwiedziłam dzięki temu już tyle miejsc, że automatycznie kojarzy mi się to z wolnością. Niedługo mam grać w Blincorvum, u któregoś Potockiego.

— Ładnie. Ja na razie mam portrety u rodziny królewskiej do wykonania, ale zapłata będzie taka że spokojnie kilka miesięcy pociągnę, nawet w podróży. Chyba wpadnę zobaczyć, jak grasz.

— Oczekuję żarliwych owacji, wiesz.

— Najpierw to musisz zasłużyć, Rysiu.

Uśmiechnął się, wyraźnie wpadając w szampański, jak na siebie, nastrój. Miał właśnie zaczynać z kolejną partią uszczypliwości kierowanych w kierunku przyjaciółki, kiedy usłyszał najwyraźniej zwracającą się do niego Delfinę. Widząc ją i słysząc ton głosu arystokratki, Maria taktycznie mruknęła coś o tym, że Spitz mnie woła, chyba muszę znikać i ulotniła się z pola widzenia malarza. Ten przeklął w duchu obecność Potockiej w tej chwili i odwrócił się do niej, tracąc z twarzy radosny wyraz. Ona też zresztą nie wyglądała na najszczęśliwszą.

— Chyba musimy dać sobie z nim spokój.

— Przepraszam, o czym Pani mówi?

Albo mu się zdawało, albo księżna zwilżyła usta językiem mniej dbale i szybciej, niż zwykle. Przełknęła ślinę.

— Zygmuś. Chodzi mi o Zygmunta.

— Nie rozumiem.

— On i książę Słowacki, to chyba wciąż jest… Chyba wciąż aktualna sprawa, wiesz, malarzu. Myślałam, że już mu to minęło.

— Ale co ja do tego mam?

Teraz to ona wydawała się zdezorientowana.

— Zaprosił Cię przecież na bal Długonocny, musicie się dobrze znać, prawda? Mam na myśli, to chyba nie jest do końca platoniczne, wybacz domysły, ale na to wygląda. Muszę przyznać, że też miałam z nim pewne… Możemy to chyba nazwać sytuacjami. Eliza też, ale ona strasznie poważnie do tego podchodzi, chyba już myślała o przywiązku, ale nie wiem czy w tej sytuacji to wypali. Chyba nie. Ale, tak czy tak, chyba dobrze że Ci mówię. Nie zaprosiłby na bal byle kogo.

— Ale…

— Ale?

— Ale on zaprosił mnie, praktycznie mnie nie znając. Rozmawialiśmy może kilka razy, tyle. Myślałem, że on, Jego Królewska Mość, robi takie rzeczy spontanicznie. I że nie… W sensie, on… Nie wiem. Już nie wiem.

Delfina zamrugała gwałtownie. Lubiła Krasińskiego, nawet bardzo; może nawet bardziej niż męża, z którym przywiązkowała kilka dobrych lat temu bardziej z przemyślności niż faktycznego uczucia. Pan Potocki był miły, jasne, bywał nawet nieco romantyczny, ale z młodszym o kilka lat Zygmuntem wyglądało to zupełnie inaczej, może nawet lepiej. Zdarzyło im się kiedyś coś więcej, krótko po osiemnastych urodzinach króla, który wtedy dopiero oswajał się z urzędem, to fakt, ale na szczęście (albo nieszczęście, nie wiedziała, co byłoby faktycznie gorsze) nie pozostał po tym żaden ślad. Trwali w dziwnym stadium, między dobrymi znajomymi a kochankami, wahającym się od jednego do drugiego. Nie zmieniło tego nawet pojawienie się Elizy, która po prostu wpasowała się w schemat. W dziwnej, kobiecej solidarności Delfina zdążyła ją nawet jako tako polubić, tym specyficznym rodzajem przyjaźni, która jednak w odpowiednich warunkach mogłaby przerodzić się w rywalizację. Teraz jednak się na to nie zanosiło. Branicka była bardziej wrażliwa i prawdopodobnie to z Zygmuntem przeżywała pierwsze, najsubtelniejsze i najbardziej wyjątkowe zauroczenie. Poczuła dziwną opiekuńczość w stosunku do młodziutkiej hrabiny.

Może Zygmunt po prostu bawił się nimi wszystkimi. Nią, Elizą i w dziwny sposób także tym malarzem, który wydawał się jeszcze bardziej zagubiony niż one dwie.

— Mnie chyba nic z nim nie łączyło. Przykro mi.

Przełamując niejako awersję do kontaktu fizycznego, położył rękę na odsłoniętym ramieniu Potockiej i ścisnął je lekko, w uprzejmie pocieszającym geście. Miała chłodne obojczyki, jakby dopiero co wróciła z dworu. Przesunął kciukiem po zarysowanym mocniej fragmencie barku, po czym cofnął dłoń. Kobieta wydawała się mu poniekąd wdzięczna.

— Uważaj na niego.

Odeszła, zostawiając za sobą niebotycznie wielką ilość nowych pytań, starszych od nich odpowiedzi i wątpliwości. Cyprian już nie wiedział, czy zdoła namalować Zygmunta dokładnie tak, jak chciał to zrobić wcześniej. Złota farba mogła wyblaknąć.

. ˖˳ ₊ *

— Może pójdziemy jeszcze po kieliszek szampana? Pasował Ci kolorem do policzków, Adam.

Zanim zdążymy poznać odpowiedź Adama, ustalmy kilka rzeczy, które mogą zaważyć dosyć istotnie na postrzeganiu następnych zdarzeń. Po pierwsze, Długonoc chyliła się ku końcowi i lada chwila słońce miało wzejść nad horyzont, a goście, w większości zbyt wyczerpani żeby zajmować się formalnym zakończeniem całej uroczystości, od razu udać się do komnat gościnnych. Ewentualnie zostać na kanapach albo fotelach, ale to sporadyczne przypadki. Oficjalnie, całe świętowanie miała zakończyć królowa Salomea, przemawiając na kolacji (którą równie dobrze możnaby zdefiniować jako wyjątkowo późne śniadanie), która miała się odbyć jeszcze tego dnia. Po tym posiłku, wszyscy rozjeżdżali się do swoich dworów i pałacy. Kolejna sprawa, ostatnie kilka godzin minęło większości gości niezwykle przyjemnie, a Juliusz i Adam nie byli wyjątkowi pod tym względem. Nie dało się chyba dokładnie zliczyć poruszonych przez nich tematów; i wręcz proporcjonalnie do ich humorów poprawiał się też wynik w kwestii ilości wypitych kieliszków szampana. Można się założyć, że każdy miał łącznie co najmniej butelkę za sobą, czyli nie było źle. I, najważniejsza sprawa — książę miał dość słabą głowę, ale nie jest wiadome, czy słaba głowa przegra z silnym postanowieniem opanowania.

— Bardziej Twoich. Jesteś blady, a to jest jasnoróżowe.

— Ma sens. Myślisz, że kiedy wzejdzie słońce?

— Spytałbym tatę.

— Że doktora?

— Nie, że tatę tatę. Zawsze mówił mi, Frankowi i Olkowi kiedy będzie słońce. Jerzemu i Antosiowi też.

— Dużo miałeś braci. Co się z nimi stało?

— Długa historia. I smutna. A ja nie chcę, żebyś był smutny, Julek.

Słowacki wygiął usta w podkówkę, mającą obrazować współczucie dla towarzysza, ale na dźwięk jego imienia, uśmiech wpełzł mu leniwie na malinowe wargi. Mickiewicz zauważył nagle, jak ładnie wyglądały w zestawieniu z resztką szampana pozostałą w kieliszku jego towarzysza, szczególnie kiedy ten uniósł naczynie do ust i skrupulatnie pozbył się z niego tych kilku kropli napoju. Nieświadomie pochylił się nieco bliżej, żeby mieć lepszy widok na tą część jego twarzy.

— Jesteś dla mnie miły. Zygmunt i Ludwik też zawsze byli mili, ale Ty tak jakoś inaczej. Ale imię zdrabniasz jak oni.

— Mogę inaczej. Wolisz Juluś czy Juleczek?

Na to, bądź co bądź, poważne pytanie, arystokrata fuknął jak kot, odkładając kieliszek na stolik obok i splatając ręce na piersi. Starał się na tyle, na ile mógł, posłać swojemu towarzyszowi karcące spojrzenie.

— Fu. Zostań przy Julku.

— Ale przecież ja nigdzie nie idę.

Nie do końca o to chodziło Juliuszowi, i może właśnie dlatego dostał dziwnego, niekontrolowanego ataku śmiechu. Nawet teraz był dworski, wyważony i elegancki, taki jak powinien prawdopodobnie być śmiech godnego następcy tronu. Albo to Adamowi się wtedy wydawało, albo na policzki wstąpił mu cień rumieńca, ledwie widocznego na alabastrowej skórze. Uszy miał Słowacki notabene do reszty czerwone, ale starszy mężczyzna jakoś nie mógł się zmotywować do oderwania wzroku od roześmianej twarzy, nagle tak beztroskiej i urzekającej. Z kącika sarniego oka wychyliła się drobna łezka, jak perłowa główka od szpilki. Mickiewicz, którego zdrowy rozsądek chyba uległ chwilowemu skurczeniu, położył dłoń na rozgrzanym, porcelanowym policzku i starł ją lekko czubkiem kciuka. Obie strony wydawały się tym niezwykle ukontentowane.

— Słońce.

— Hm?

— Słońce chyba wychodzi, Adam. Wiesz, że masz złociste włosy?

Z pewnym ociąganiem, pomocnik medyka oderwał rękę od skóry księcia i obrócił się do okna, tak, że ustawił się do młodszego mężczyzny profilem. Gdyby Juliusz był bardziej trzeźwy, prawdopodobnie chociaż trochę stonowałby swój głupawy uśmiech, bezmyślnie formujący malinowe usta na swoją modłę. Ciepłe odcienie zdecydowanie były dla Adama zjawiskiem korzystnym. Może mu o tym powie.

— Idziemy powoli? Myślałem, że może, chcesz żebym Cię odprowadził, Julek? Chyba jesteś trochę, no, niezbyt trzeźwy. Ja też, ale Ty jesteś księciem, te sprawy.

— Weź z tym księciem. Sam mógłbyś przecież być księciem czy czymś. Mogę Ci to załatwić, spytam mamy.

— No dobrze, to chcę Cię odprowadzić, bo Cię lubię. Możemy iść, Julek?

Słowacki wstał z kanapy, dandyskim gestem wygładził marynarkę i z łaskawą miną wyciągnął do Mickiewicza drobną dłoń. Promienie słońca wpadały do sali przez szerokie okna, kapiąc złocistym blaskiem na postaci i meble znajdujące się w pomieszczeniu. Jakaś baronówna westchnęła z zachwytem, mocniej uczepiając się ramienia stojącego obok niej mężczyzny. Adam dał się podnieść do pozycji stojącej, zauważając przy okazji że stoi blisko swojego partnera na bal. Albo to, że był nieznacznie niższy. Automatycznie wyprostował plecy z lekkim trzaskiem, jakby spodziewał się że urośnie. Dziwne działanie, ale cóż.

— Dzięki za wieczór, Adamie. To była czysta przyjemność.

— I kto to mówi!

— Juliusz Słowacki, Książę Królestwa Lellive. Rany. Chyba położę się spać, jak tylko dotrę do komnaty, bo rzeczy zaczynają się kręcić. Nie wiem, jak Ty.

— Nie wiem. Zobaczymy.

Mickiewicz zaoferował Juliuszowi zgięte w łokciu ramię niemal machinalnie, co ten z ochotą przyjął. Powoli, ale nie jakoś szczególnie chwiejnie, ruszyli do wyjścia z sali razem z częścią bardziej przytomnych gości, którym już nie uśmiechało się rozmawianie i brylowanie w towarzystwie. W miarę przemieszczania się korytarzami prowadzącymi do części mieszkalnej pałacu, kolejne osoby wchodziły do swoich tymczasowych kwater, a przez ostatnie metry przed lokum należącym do samego księcia, nie było z nimi już nikogo innego. Może i procesy myślowe Adama spowalniał nieco działający nadal szampan, ale tak czy tak zaskoczył się z szybkością, z jaką Słowacki ulokował się na swoim łóżku w sekundy po tym, jak starszy mężczyzna otworzył mu drzwi. Sam Mickiewicz znalazł się przy łóżku akurat w chwili, w której arystokrata nadzwyczaj zapamiętale budował sobie legowisko z poduszek. Omal nie potknął się o pantofle porzucone na podłodze.

— Adaś? Ja chyba idę spać. Jak chcesz, to też możesz. Dobrej nocy, czy tam dnia.

Adaś kiwnął głową nieco nieprzytomnie, to znaczy, bardziej nieprzytomnie niż wcześniej. Faktycznie, zaczęło mu się udzielać zmęczenie Juliusza. Królewskie łóżko było przecież szerokie, nie musiał się nawet zbliżać do arystokraty, czyli protokół królewski mógł się, kolokwialnie mówiąc, bujać. Po przeanalizowaniu tego z mniej więcej takimi samymi wnioskami końcowymi, przeszedł z wolna na drugą stronę mebla, zsunął z nóg buty i ułożył się na samym skraju materaca. Zanotował jeszcze, że nie zostało mu praktycznie nic z kołdry i że pod głową ma jedną, marną poduszkę. Dobrze, że nie był przyzwyczajony do szczególnie wymyślnych ułożeń pościeli.

— Śpij dobrze, Julek.

[A/N] ngl mimo przesłodzenia wyszło chyba w miarę dobrze, no i W KOŃCU mam tu jakiś bardziej angsty wątek do pociągnięcia, pray for zygi and spółka everyone!

Continue Reading

You'll Also Like

2.9K 303 33
Główna oś fabularna opowiada o alternatywnej rzeczywistości, w której to II Rzeczpospolita Polska atakuje III Rzeszę zanim nastąpi 1 września 1939 ro...
135K 7K 21
- To co teraz robimy jest karalne i haniebne, wiesz?- rzekł Julek z uroczym rozanieleniem wymalowanym na twarzy. - Gdybyśmy tego nie zrobili to ukara...
43.6K 1.8K 16
Będę tutaj wstawiać tłumaczenie komiksu od @erithel, na jej profilu na trumbl znajdziecie oryginał i równie świetne prace, które zrobiła, serdecznie...