𝐀𝐑𝐈𝐒𝐓𝐎𝐂𝐑𝐀𝐓𝐈𝐀. 𝐬�...

By artesmortuae

15.6K 1.2K 1.8K

━ juliusz słowacki × adam mickiewicz, z elementami cyprian norwid × zygmunt krasiński ━ zakończone ━ głównie... More

| preludium
| ekspozycja
| memoriał
| remedia
| formalizm
| kontrpartner
| gafa
| lawiracja
| dyskutantki
| demonologia
| powiernictwo
| afektowność
| rapiery
| aparycja
| celebracja
| zwiadowcy
| następstwa
| rozwaga
| przebudzenie
| iskrzenie
| altruizm
| wirtuozeria
| ogniwo
| wspominki
| ballada
| insomnia
| rekonesans
| knieje
| monarchia
| bies
| finito
| zakończenie

| pokomplikowanie

356 30 60
By artesmortuae

— Więc tak, wyobraź sobie że miałeś ładną dziewczynę blisko, lubiłeś ją, ona Ciebie, potem kapnąłeś się że podobnie jest też z taką jedną inną starszą od Ciebie laską, która notabene ma męża, ale Ty masz z nią jakąś aferę i w międzyczasie zaprosiłeś na bal gościa którego widziałeś jakieś trzy razy i już się w nim w dziwny sposób zauroczyłeś, też być może chcesz mieć aferę, ale nie do końca, ja nie wiem dlaczego ani jak mogę czuć to wszystko naraz. W każdym razie, wyobraź to sobie i teraz powiedz mi, co mogę w tej sytuacji zrobić.

— Zyg, ja Cię uwielbiam, ale nie wiem jakim cudem potrafisz się wplątać w coś takiego. Może opowiedz mi to jeszcze raz, tylko powoli?

Zygmunt poprawił koronę, ze zdenerwowaniem pocierając po tym dłońmi o swoje przedramiona w nędznej próbie rozgrzania się. Uparł się, że muszą pogadać na osobności (w bardziej królewski sposób, oczywiście), więc Juliusz i jego — równie zdrowy co on sam w sezonie zimowym — rozsądek zaproponował wyjście do pobliskiego ogrodu przy tarasie, w którym nie było żywej duszy, jedynie padające z nieba śnieżynki i oni dwaj w półmroku. Dobrze, że surduty dawały chociaż jakieś ogrzewanie. I w razie czego, Adam znał się na syropach.

— To ojciec zaproponował mi zapoznanie się z Elizą, jedną taką hrabiną od nas. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem Cypriana, czyli malarza, nadążasz? I w tym czasie chyba byłem już nieco zauroczony Delfiną, ją kojarzysz, księżna od was. I okazało się, że Eliza jest świetna, miła, no i ma takie ładne oczy, miło nam się rozmawiało i tak dalej. W międzyczasie zacząłem orientować się, że Delfina i jej całusy w policzek, notabene dosyć często to robiła, też wywołują u mnie takie motyle w brzuchu i wszystko. A Cypriana widziałem mało razy, to fakt, ale pożyczył mi chustkę. W sensie, nie za rozkazem czy czymś, to było miłe. No i po Długonocy ma malować mój portret.

Słowacki złapał palcami za nasadę nosa, przetwarzając zastraszającą ilość informacji, jaką uraczył go przyjaciel. Jedyny wniosek, na jaki zdołała go naprowadzić dogłębna analiza, stanowiło to, że Krasiński ma kłopoty. I to nawet całkiem spore kłopoty, patrząc na jego niedecyzyjność i wrodzonego chyba pecha w tych kwestiach. Postanowił jednak dzielnie zrobić dobrą minę do złej gry, tak, jak na optymistycznego przyjaciela przystało. Rzadko musiał obejmować takie stanowisko, ale czego nie robi się dla najlepszego przyjaciela?

— Dobrze, a między Tobą a kimkolwiek z Twojej trójcy doszło kiedyś do czegoś, wiesz, poważnego?

— Cóż. Pocałowałem wczoraj Elizę. Delfina dzisiaj w taki fajny sposób przejechała mi palcami dłoni po szczęce. A Cyprian sprawia, że jestem strasznie ciekawy jak brzmi jego śmiech.

— Do licha, Zyg. Preferujesz któregokolwiek z nich w szczególny sposób?

— No właśnie nie! Nie mam pojęcia, które z nich lubię najbardziej, bo wszystkich lubię tak samo, ale inaczej, i chciałbym mieć wszystkich naraz, a ojciec nalega żebym wybrał jednego i nie mam pojęcia którego z nich, bo wszyscy są dobrzy! A ja nie chcę wybierać. Zawsze musiałem iść za dobrem państwa, a teraz nie mam jak i nie wiem, co zrobić.

Zygmunt wybuchł — jak na zdystansowanego władcę, lekkie podniesienie głosu i przemawianie szybszym tonem było praktycznie jak wrzask u niższych klas społecznych —, kuląc nieco perfekcyjną sylwetkę i unikając wzrokiem spojrzenia przyjaciela. Dopóki nie ubrał tego w słowa na głos i przed inną osobą, która nie miała przecież pojęcia o całej sytuacji, faktycznie nie zdawał sobie do końca sprawy, co go tak drażni w sytuacji. Jasne, wiedział, że coś nie gra i że nie czuje się z tym najlepiej, ale po prostu nie zdawał sobie sprawy, co konkretnie mu przeszkadza. Nie chciał decydować. Zawsze albo paru ministrów, albo ojciec, albo kodeks Prawa Nadvenduriańskiego robiło to za niego. Nawet jeżeli chodziło o coś tak prostego, jak wybór miejsca na rozmowę, zazwyczaj robił to kto inny, jak choćby dzisiaj Juliusz. A kiedy nagle znalazł się w trudnej sytuacji, z ojcem, kodeksem i ministrami powtarzającymi mu że to wyłącznie jego wybór, poczuł się jakby z bezpiecznego statku nagle zrzucono go na środek ciemnego, zimnego jeziora, w którym zupełnie nie potrafił utrzymać się na powierzchni. Zwyczajnie chciał płynąć do trzech celów równocześnie, ale nie mógł się przecież rozerwać na części, a wieczne krążenie między nimi wyczerpywało, i to jeszcze jak. Zostawało mu chyba tylko czekanie, aż oni określą swoje stanowiska; ale gdyby zaczął się dopytywać co do tematu, przecież by się zorientowali i mógłby skończyć jeszcze gorzej niż gdyby miał zostać uwięziony w wiecznej niepewności. Albo katowanie się czekaniem, albo podjęcie decyzji, która zapewne będzie miała też nieprzyjemne konsekwencje. Żadna z tych opcji się mu nie uśmiechała.

Słowacki wypuścił z płuc powietrze, na razie powstrzymując się od komentarza. Położył na chwilę ręce na ramionach Krasińskiego, przez moment rejestrując jak drżą mu mięśnie; pewnie poniekąd z zimna, ale nie całkowicie. Poczuł przy okazji jak jego własne dłonie zdrętwiały przez mróz i spadające na nie płatki śniegu. Uniósł kącik ust, żeby jakoś pokrzepić przyjaciela, a skóra na jego wargach spękała nieco. Widząc brak zmiany w jego mimice, przyciągnął go bliżej i tak delikatnie, jak tylko mógł, zamknął go w rozgrzewającym dla obu stron uścisku, pozwalając mu oprzeć podbródek na własnym ramieniu.

— Hej, Zyg. Spokojnie.

— Jak mam być spokojny, to nie wiem. Wiesz jak to wygląda.

— Tak, wiem. I wiem, że to trudne, ale postaraj się pomyśleć chwilę na trzeźwo. Lubisz ich za to samo?

— Co?

— Jak myślisz, za co lubisz Elizę, Delfinę i Cypriana? Za to samo, na przykład mają podobne włosy, czy każdy ma coś unikalnego, co wywołuje u Ciebie sympatię do nich?

— Chyba… Chyba to drugie.

Znowu zadrżał; może przez gwałtowniejszy powiew wiatru. Juliusz potarł lekko jego ramiona dłońmi, w geście mającym wywołać chociaż odrobinę ciepła. Dawno nie widział Zygmunta, to fakt, ale znał go od dawna, właściwie od kiedy pamiętał. Salomea opowiadała mu kiedyś, że pierwszy raz bawili się razem, mając jakieś półtora roku, kiedy Euzebiusz i Wincenty musieli opracowywać jakieś ustawy mające na celu ustabilizowania sytuacji politycznej na południowych granicach obu państw; Aleksandra z jej zamiłowaniem do czytania o takich sprawach na pewno wiedziałaby, o co dokładnie chodzi. Nie była to relacja stricte braterska, głównie przez kilka niedwuznacznych sytuacji jeszcze z ich lat nastoletnich, ale na pewno książę mógł określić młodego króla mianem swojego najlepszego przyjaciela, może nawet powiernika, obok sióstr i matki. Lubił Krasińskiego. Nawet jeżeli teraz postrzegał go czysto platonicznie, to tym bardziej zależało mu na jego dobrym samopoczuciu, szczególnie że wiedział, jaki jest Zygmunt i co może sprawiać mu kłopot. Pojedyncze śnieżynki osiadały im ciągle we włosach i na ubraniach, zdecydowanie nie pomagając w zachowaniu znośnej temperatury ciał. Słowacki poczuł na policzku, że metal z którego wykonano koronę jego towarzysza doszczętnie się już wychłodził.

— No dobrze. A teraz kolejne pytanie, z kim najmilej spędza Ci się czas? Tak poza obowiązkami i wszystkim?

— Z wszystkimi lubię rozmawiać. Znaczy, z każdym to się dzieje inaczej, dogadujemy się o różnych rzeczach, ale jest równie przyjemnie. Nie umiem wybrać. Chyba najswobodniej jest z Delfiną, ale Eliza jest strasznie wyrozumiała. A Cyprian jest raczej zdystansowany, ale to całkiem intrygujące, no i jest dobrym słuchaczem. Julek, ja nie potrafię wybrać jednego z nich, rozumiesz? Ja lubię ich wszystkich jednocześnie i nic na to nie poradzę. Takie pytania nic Ci chyba nie wyklarują. Mi zresztą też. Do licha, to taki idiotyzm…!

— Dobrze. Kapituluję z tymi pytaniami, ale nie licz nawet na to, że zostawię Cię zupełnie samego w takiej sytuacji. Dobrze?

W odpowiedzi starszy arystokrata przywarł do niego jeszcze mocniej, z paniczną siłą tonącego pływaka. Juliusz odczekał cierpliwie, aż stres i pewna panika trochę u niego zelży, co potwierdziło również lekkie rozluźnienie ramion Krasińskiego, po czym odsunął się od niego powoli, nie puszczając go jednak jeszcze. Jedną ręką przekrzywił nieco obręcz korony, tak że odsłonił część skroni Zygmunta, po czym lekko musnął ją wargami w uspokajającym geście. Często im się to zdarzało właśnie w tym dziwnym, nie do końca platonicznym okresie ich znajomości, ale nadal miało znaczenie sentymentalne i potrafiło chociaż nieco rozpędzić burzowe chmury gromadzące się nad którymkolwiek z nich. Nawet bez elementu romantycznego tworzyło poczucie bezpieczeństwa.

— Julek?

— Hm?

— Dziękuję. Nawet jeżeli dalej za cholerę nie wiem, co miałbym z tym zrobić.

Słowacki parsknął śmiechem, robiąc krok w tył tak, żeby móc utrzymywać kontakt wzrokowy ze swoim rozmówcą. Piwne tęczówki błyszczały w słabym świetle księżyca i tym dochodzącym jeszcze z sali bankietowej, ale nie wydostawały się z nich żadne łzy. Typowe, królewskie opanowanie. Płatki śniegu spadały mu teraz na twarz, nieznacznie niszcząc warstwę kryjącego wory pod oczami makijażu. Nawet teraz, kiedy zauważył je tylko dlatego że uważnie analizował twarz Krasińskiego, mógł stwierdzić że powiększyły się od ostatniego razu. Obowiązki do spółki z problemem wyboru chyba naprawdę dawały popalić młodemu władcy. Gdyby śnieg padał na niego jeszcze kilka chwil dłużej, ciemne kręgi prawdopodobnie stałyby się jeszcze widoczniejsze, manifestując wszystkim zgromadzonym jaki to król Wielkiego Księstwa Blincorvum był absurdalnie słaby, nieporadny i nie dawał sobie rady nawet z wyspaniem się jak człowiek — tak przynajmniej interpretował to sam Zygmunt. Jak można się domyślić, choćby Słowacki interpretował to zgoła inaczej.

— Puder Ci chyba trochę schodzi. Jak chcemy wrócić na bal w pełnym szyku i klasie, jak zwykle zresztą, chyba musimy zrobić szybki przystanek na doprowadzenie go do porządku. Mam u siebie w komnacie trochę takich maskujących kosmetyków, jak Twoich nie masz pod ręką.

Krasiński też się zaśmiał, nieco nieporadnie, ale przynajmniej szczerze.

— Chciałbyś, dandysie. Komnaty gościnne są bliżej, a moje rzeczy przecież już tam są. Ostatnio nie żyję bez pudru i tych innych specyfików.

— Właśnie widać. Chodźmy, bo czuję jak zamarzam.

— Mogłeś powiedzieć, jak wolałeś być bliżej cały czas.

Na sugestywne, aczkolwiek niepoważne mrugnięcie Zygmunta Juliusz zareagował tak, jak zwykle na takie insynuacje. Mianowicie, prychnął wyniosłe i przewrócił oczami, prawdopodobnie już zupełnie odciągając uwagę przyjaciela od nieprzyjemnych emocji. Poklepał go po ramieniu, a uśmiech znowu wymknął mu się na twarz.

— To nie ja proponuję wymknięcie się do najbliższej sypialni, Zyg. Wstydziłbyś się.

— Ależ oczywiście że nie, Wasza Wysokość. Raczysz wyolbrzymiać powagę sytuacji.

Skierowali się w stronę jednego ze spokojniejszych wejść do pałacu, nie zauważając nawet dwóch sylwetek wracających na salę bankietową drogą, którą oni sami tu przybyli. W drzwiach natknęli się, co prawda, na wartowników, ale szczęśliwie był to Fryderyk, który był do podobnych akcji przyzwyczajony i nie zrobił z tego wielkiej sceny. Ot, uniósł brwi i stwierdził, że arystokraci powinni jednak ubierać się adekwatniej do pory roku. Pokonanie kilku korytarzy było kwestią niecałych kilku minut i już po chwili Juliusz ułożył się w pozycji półleżącej na szezlongu stojącym w tymczasowej komnacie Krasińskiego, obserwując jak tamten otwiera jeden z kufrów i szuka w nim konkretnego puzderka przeznaczonego na ten przeklęty kosmetyk. Przeczesał dłonią loki, czując wyraźnie że są nadal nieco wilgotne, ale powinny przeschnąć w krótkim czasie. Nie było źle.

— Musisz bardziej o siebie dbać.

— Co?

— Może czas spać trochę więcej, co? Wygląda na to, że nie wygląda to u Ciebie za dobrze. Spójrz na mnie, śpię dla urody i działa.

— Niepotrzebny mi sen, ja mam obowiązki i plan dnia do realizowania.

— Zygmunt, do licha, albo przysięgasz mi że postarasz się sypiać przynajmniej po siedem godzin dziennie, albo znajdę sposób, żeby odciąć Cię od pralin malinowych.

Zygmunt mruknął coś pod nosem i zaczął nakładać na twarz nową warstwę pudru, przysuwając się nieco do lustra.

— Jestem królem, mogę importować praliny skąd chcę.

— Moja mama jest królową, może zabronić Ci importować pralin jeżeli o siebie nie zadbasz.

— To szantaż?

— Szantaż. Wysypiaj się, bo niedługo skończysz przez taką bezsenność i stres pod morikrzewem, a tam to zupełnie pralin nie będzie.

Młody król chyba się poddał, wnioskując pod krótkim "dobra" padającym z jego strony i dalszym maskowaniem worów pod oczami w milczeniu. Chociaż w tej kwestii Słowacki mógł odetchnąć z ulgą, stwierdzając że raczej przemówił do rozumu przyjaciela w jakimkolwiek stopniu. Po upływie kilkudziesięciu sekund wypełnionych dziwną, jak na ich dwoje w Długonoc, ciszą, Krasiński postanowił spróbować kontynuować rozmowę.

— Ten gość z którym rozmawiałeś…

— Adam. Pomocnik doktora Towiańskiego, zaprosił mnie i nieźle tańczy poloneza. A co z nim?

— Wiesz, chciałem tylko jakoś zagaić, ale wychodzi na to że już wiem więcej, niż się spodziewałem. Więc, Ty i on, coś ten? Wiedziałem, że lubisz bokobrody. Chyba każdy Twój partner będzie miał bokobrody.

— Byłeś na razie tylko Ty i Ludwik, który zresztą takiego zarostu nie nosi, więc słaby argument.

— Nie zaprzeczyłeś i to się liczy. Idzie wam jakoś?

Książę podniósł się do siadu, widząc że drugi mężczyzna powoli kończy już z przygotowywaniem się. Zastanowił się chwilę nad zadanym mu pytaniem, przeanalizował sytuację i uśmiechnął się sam do siebie, bo Zygmunt musiał nadal wpatrywać się we własne odbicie, żeby nie popsuć efektu końcowego.

— Myślę, że tak. Muszę was w końcu zapoznać. Polubicie się chyba.

— Bo mamy kontakt z tym samym beznadziejnie nadopiekuńczym księciem Lellive?

— Nie, bo oboje kochacie ten głupi protokół.

Westchnięcie mające zasygnalizować mu dezaprobatę i urażenie Krasińskiego uświadomiło mu, że jest już w porządku. Na tyle, na ile może być.

[A/N] zygiusz content my beloved, also, dbajcie o siebie w tych szkołach, na studiach czy gdzie tam jesteście, to morał dzisiejszego rozdziału kk

Continue Reading

You'll Also Like

5.5K 206 6
Po wszystkich tych wydarzeniach które nie raz były ciężkie dla głównych bohaterów serialu animowanego ,,Ninjago mistrzowie spinjitsu" postacie rozdzi...
1.3K 101 7
Po całej, głośnej dramie między sobą, chłopaki nie żywią do siebie pozytywnych uczuć. Jednak sytuacja w polskim internecie na przełomie września oraz...
4.3K 519 36
Poznali się przez fanfiki, zakochali się w sobie, łącząc dwa różne światy dwóch stron dla fanów różnych mediów. Ale co jeśli jedno z nich weźmie sobi...
176K 5.2K 68
A co gdyby Hailie była połączeniem Vincenta i Tonego? A co gdyby lubiła motory, sporty i wyrażała sie elokwętnie? Kto był by jej ulubionym bratem? To...