Mój Arcyklejnot

By Majcia1015

37.1K 2.3K 1.2K

Kontynuacja książki 'Forever Together'. Smaug nie żyje, podobnie jak Azog, Góra została odzyskana, a krasnolu... More

Wstęp
Rozdział 1: Nowy początek
Rozdział 2: Jego wścibstwo nie zna granic
Rozdział 3: Tajemniczy krasnolud i gwiezdne wspomnienia
Rozdział 4: Krótka wycieczka
Rozdział 5: Wracamy do dobrych stosunków
Rozdział 6: Owoc miłości
Rozdział 7: Ciocia Genowefa, przyjęcie i dorastający Kili
Rozdział 8: Jak matka z synem
Rozdział 9: Stare znajomości i niepokojące wieści
Rozdział 10: Szarlotkowe kłopoty
Rozdział 11: Wycieczka z żółtą niespodzianką
Rozdział 12: Nie poddawaj się
Rozdział 13: Mała zmiana i jedzeniowe wymagania królowej
Rozdział 14: Witamy w rodzinie
Rozdział 15: Kolejna przygoda?
Rozdział 16: Pierwszy etap podróży
Rozdział 17: Brzegiem rzeki
Rozdział 18: Dawny dom i bolesna przeszłośc
Rozdział 19: 'Pod Dziarskim Kaczątkiem' i śnieżna bitwa
Rozdział 20: Z powrotem do dzieciństwa
Rozdział 21: Wreszcie u celu
Rozdział 22: Nie każdy wybryk da się odkręcić
Rozdział 23: Witaj podłogo! plus tajemniczy pierścionek
Rozdział 24: W miasteczku Ludzi różne rzeczy się dzieją
Rozdział 25: Wiele spotkań, zasłużony odpoczynek i ostra jazda z winem
Rozdział 26: Konsekwencje szaleństwa i legenda z dawnych czasów
Rozdział 27: Drążyć prawdę, czy zapomnieć?
Rozdział 28: Kłopoty na wschodnich stokach
Rozdział 29: Potyczka w dolinie wspomnień
Rozdział 30: URODZINOWY MARATON (1)
Rozdział 31: URODZINOWY MARATON (2)
Rozdział 32: URODZINOWY MARATON (3)
Rozdział 33: URODZINOWY MARATON (4)
Rozdział 34: URODZINOWY MARATON (5)
Rozdział 35: Frerin, poznaj wujka Bilbo
Rozdział 36: Pierwsze urodziny i pierwsze słowa
Rozdział 37: Przeczucia i latające solniczki
Rozdział 38: Codzienność zamienia się w koszmar
Rozdział 39: Mam co do niego złe przeczucia, Riska
Rozdział 40: Sięgając do wspomnień
Rozdział 41: O mały włos od tragedii
Rozdział 42: Podejrzenia, jednak czy aby słuszne?
Rozdział 43: Gruba impreza
Rozdział 44: Brnąc głębiej w bagno
Rozdział 45: Milczenie nie lepsze od kłamstwa
Rozdział 46: Mogę rozwiązać Twój największy problem
Rozdział 47: Masz już tego dość, prawda?
Rozdział 48: Krok ku przyjaźni i przebaczeniu
Rozdział 49: Miłość silniejsza niż największe zło
Rozdział 50: Rozstanie, emocje i odwiedziny
Rozdział 51: Dzień mamy z synem
Rozdział 52: Babski wieczór i nowina
Rozdział 53: Jak (nie) dotrzymywać tajemnic i gość niepsychopata
Rozdział 54: Idealny zimowy dzień
Rozdział 55: Przez śnieżycę do Leśnego Królestwa
Rozdział 56: Zrozumienie
Rozdział 57: Witamy w domu
Rozdział 58: Nadchodzi wiosna oraz nowe życie
Rozdział 59: Radość, zabawa, przyjaźń i same pozytywy
Rozdział 60: Wszystko co dobre nie trwa wiecznie
Rozdział 61: Tajemnice przeszłości i zagrożona przyszłość
Rozdział 62: Ered Mithrin
Rozdział 63: Co skrywa las na Północy
Rozdział 64: Nocne wyjaśnienia
Rozdział 65: Skrywane urazy oraz wieczorek z muzyką
Rozdział 66: Jak się sprawy mają
Rozdział 67: Ostatni wieczór
Rozdział 68: Cel na horyzoncie
Rozdział 69: Więc to koniec?
Rozdział 70: Ona kluczem jest
Rozdział 71: Na ratunek Sercu
Rozdział 72: Rodzina w komplecie
Rozdział 73: Od księcia do wojownika
Rozdział 74: Kilka kroków w przód
Rozdział 75: Księżniczka buntowniczka
Rozdział 76: Sojusz Północy z Południem
Rozdział 77: Świat się zmienia
Rozdział 78: Strach
Rozdział 79: O dojrzałości i decyzjach
Rozdział 80: Rozstanie
Rozdział 81: Na królewskiej kolacji
Rozdział 82: Co mnie ominęło?
Rozdział 83: Pożegnanie przyjaciela
Rozdział 84: Na moment w Edoras
Rozdział 85: Dlaczego mam przeczucie, że popełniliśmy błąd?
Rozdział 86: Zwiadowca i list
Rozdział 87: II URODZIONWY MARATON (1)
Rozdział 88: II URODZINOWY MARATON (2)
Rozdział 89: II URODZINOWY MARATON (3)
Rozdział 90: II URODZINOWY MARATON (4)
Rozdział 91: Wiadomość z Mordoru
Rozdział 92: Thelin, gdzie jesteś...?
Rozdział 93: No tak się po prostu nie robi
Rozdział 94: Synek... czy królestwo?
Rozdział 95: O to wam właśnie chodziło?!
Rozdział 96: Sauron chce wojny... więc dostanie wojnę
Rozdział 97: Na krawędzi
Rozdział 98: Zaczęło się
Rozdział 99: Do Ostatniego Przyjaznego Domu
Rozdział 100: Narada u Elronda
Rozdział 101: Wewnętrzne rozterki
Rozdział 102: Czas ruszać w drogę
Rozdział 103: Pierwsze schodki
Rozdział 104: Przeprawa przez Góry Mgliste
Rozdział 105: Przez mrok i głębię kopalni
Rozdział 106: Co kryją zakątki Khazad-dûm
Rozdział 107: Lothlórien i Zwierciadło Pani Światła
Rozdział 108: W drodze na Północ
Rozdział 109: Wstępne wyjaśnienia
Rozdział 110: Bitwa na miecze i słowa
Rozdział 111: Plansza została rozłożona
Rozdział 112: Początek końca
Rozdział 114: Myślisz, że wygramy?
Rozdział 115: Wciąż tu jestem
Rozdział 116: Koniec podróży
❤️DZIĘKUJĘ!❤️

Rozdział 113: Ostatnia szansa

82 12 12
By Majcia1015

***

- Kobiety i dzieci jak najszybciej do niższych poziomów – zarządziłam, kontrolując działania mieszkańców na korytarzach Ereboru i szykując ich do przetrwania oblężenia królestwa.

Dwalin, który mi w tym towarzyszył popatrzył na mnie znacząco, zwracając uwagę na moje słowa. Zauważyłam jego spojrzenie, przez co posłałam mu miażdżący wzrok.

- Zaraz cię skrzywdzę – stwierdziłam, po czym wyminęłam go, ruszając dalej przed siebie.

Od zakończenia feralnej bitwy minęło parę godzin. Dawno zapadł już zmrok, przez co mieliśmy nieco gorszy widok na Easterlingów, którzy sprawnie otoczyli swoimi siłami Górę. Ich znaczna część zajęła Dale, gdzie się ukrywali, ale także na lekko zalesionym terenie przed wzniesieniami na wschodzie rozbili swój całkiem pokaźny obóz. Widzieliśmy to mniej więcej dzięki latarniom, które rozmieścili dla własnej wygody.

Przetarłam oczy ze zmęczeniem i zaczesałam skołtunione włosy do tyłu. Póki starczyło mi sił, a efekt był widoczny, starałam się pomóc rannym w bitwie, jednak nie były to jakieś wybitne osiągnięcia. Koniec końców oddałam wszystkich w ręce fachowców, a sama zajęłam się sprawami typowo organizacyjnymi – chociażby ogarnięciem spanikowanych mieszkańców, którzy nie mieli na początku zielonego pojęcia, co się w ogóle dzieje.

Sama ledwo rozumiałam, co się stało. Nigdy jeszcze nie byłam uwięziona we własnym królestwie. Easterlingowie odcięli nas od dostępu do dodatkowych zapasów, informacji i ewentualnych sojuszników. Zdawałam sobie jednak sprawę, że tak naprawdę zostaliśmy już tylko my. Musieliśmy odczekać kilka albo nawet kilkanaście dni, jeśli będzie trzeba, i zebrać wystarczająco sił, by odeprzeć szturm na królestwo i na dobre wykurzyć wrogów z naszych terenów. To była na razie tylko teoria. To zastosowania jej w praktyce trochę nam jeszcze brakowało.

***

Mijały dni, a Easterlingowie nie ustępowali. Nie ruszyli się ze swoich miejsc, tylko czekali, aż będziemy musieli w końcu wyjść. Sytuacja w Samotnej Górze stopniowo się pogarszała, chociażby przez kończące się zapasy oraz lekarstwa – nie przewidywaliśmy gościć u siebie dodatkowo mieszkańców Dale, których też było dość sporo. Jeśli w najbliższym czasie nie uwolnilibyśmy się od osaczających nas przeciwników, prędzej czy później wszyscy pomarlibyśmy z głodu.

Kiedy wraz z Bardem oraz paroma wciąż żywymi dowódcami znaleźliśmy spokojniejszą chwilę, zebraliśmy się ponownie na naradę, by zdecydować, kiedy i jak uderzamy. Musiało to nastąpić w przeciągu najbliższego tygodnia, bo dalej nikt już nie będzie miał sił, by unieść miecz. Brak dostępu do otwartej przestrzeni dawał się nam we znaki. Byliśmy zmęczeni brakiem snu, tymczasowym przeludnieniem i paroma innymi wynikającymi z tej kwestii problemami.

- Musimy szybko i skutecznie pozbyć się Easterlingów – orzekł Thorin.

- Szkoda, że jest to niemal niewykonalne – westchnęłam. – Wkoło Ereboru się od nich roi, a my zaraz nie będziemy mieć co jeść. Musimy odjąć łuczników, przy tarczach Easterlingów nic nie zdziałają.

- Jakie mieliśmy straty w Dale? – spytał Garin.

- Ledwie kilkudziesięciu z trzystu wróciło – odparł Frerin. – Większość z nich dalej leży w bandażach, więc niewiele nam pomogą.

- Co z twoimi ludźmi? – spytałam Barda.

- Zostało ich około setki, mniej więcej połowa to łucznicy – powiedział. – W Dale to była rzeź, ledwo kto się ostał – dodał ponurym tonem.

- A Easterlingowie wydają się nietknięci w liczbach. – Thorin pokręcił głową bez zrozumienia. – Musimy jakoś temu zaradzić.

- Rozbili spory obóz niedaleko głównej bramy – zauważył Dwalin. – Do przechowywania zapasów broni, pożywienia, środków medycznych. Jeśli chcemy zdobyć przewagę, powinniśmy uderzyć właśnie tam.

- Albo zapanować nad punktem strategicznym – mruknęłam. – Musimy odbić Krucze Wzgórze. To tam będą znajdować się ich dowodzący i nimi kierować. Jeśli na początku bitwy lub nawet przed nią uda nam się tam dostać i ich unieszkodliwić, Easterlingowie nie będą wiedzieć, co robić.

- Nie są aż tak bezradni, jak się wydaje – zaoponował nasz główny strateg. – Jeżeli nie oprą pewności siebie na sposobie działania, odnajdą ją w swojej liczebności. Powinniśmy też skupić się, by wybić ich jak najwięcej. Musimy uderzyć mocno i skutecznie. Najlepiej taktyką svinfylking – zaproponował. – Dla większej pewności co do powodzenia, możemy poprowadzić większą ilość żołnierzy naraz. Wzrośnie siła uderzenia.

- A jeśli znowu zastosują formację żółwia? – zastanowił się Frerin. – Jest bardzo zwięzła i ciężko będzie się przez nią przebić. W dodatku dzielą się wtedy na kilka mniejszych grup, to działa na naszą niekorzyść.

- Nie sądzę. – Przywódca ciężkozbrojnych oddziałów pokręcił głową. – Choć nie widać tego po ich ludziach, odnieśli spore szkody na wyposażeniu. Wiele włóczni i tarcz zostało zniszczonych, a że są to dość ciężkie elementy uzbrojenia, wątpię, by mieli ich wystarczający zapas – wyjaśnił.

- Uderzymy więc pod Ereborem svinfylking – postanowił Thorin, ustawiając konkretne figurki przed narysowaną na mapie bramą królestwa. – Kiedy ta fala ataku już przejdzie, można będzie wyprowadzić dodatkowo trochę wojowników, by osłaniali wejście do Góry, w tym łuczników z Dale – Dodał kolejne figurki. – Ja poprowadzę ataki przed Ereborem.

- Ja też zajmę się walkami w tym miejscu. – Bard skinął głową.

- Rozbijemy im główny obóz – dodał strateg. – Mogą tam też gromadzić się posiłki. Jeśli uda nam się odciąć ich od chociaż tej części zaopatrzenia, zyskamy przewagę i zdezorientujemy ich.

- Rosną tam drzewa – zauważyłam. – W miejscu ich obozu, przed wzniesieniami, jest rzadki lasek, tam się ukryli. Wśród drzew znaleźli dodatkową osłonę.

- Podłożymy ogień. – Dwalin podłapał mój tok rozumowania.

- Trzeba będzie tam uderzyć szybko i intensywnie – dodał Thorin. – Toporami i mieczami musimy rąbać wszystko dookoła, a na koniec podpalić drzewa. Odbierzemy im zapasy i schronienie.

- Ja się tym zajmę – zaoferował Frerin.

- A ja z tobą, chłopcze – dopowiedział Dwalin, na co wraz z mężem skinęliśmy głowami.

- Pozostaje kwestia Kruczego Wzgórza – odezwał się jeden dowódca. – Straciliśmy oczy na północ. Nie wiemy nic o armii orków z Gundabadu. Nie ma kogo i jak wysłać, by to w jakikolwiek sposób sprawdzić.

- Musimy po prostu ponownie zająć strażnicę. – Kiwnęłam głową. – Wezmę ludzi i odzyskam Krucze Wzgórze – zadecydowałam. – Jeśli będą tam ich dowódcy, lepiej dla nas. Zabijemy ich, dzięki czemu zaczną się gubić. Ustawili coś podobnego do konstrukcji orków z Bitwy Pięciu Armii – przypomniałam. – Mogą się więc spodziewać posiłków. Zniszczymy to.

- Wyprawa na strażnicę jest ryzykowna – Thorin posłał w moją stronę niezadowolone spojrzenie. – Ciężko jest się tam dostać, a więc i uzyskać pomoc. Dużą grupę się tam nie dostanie.

- Dlatego wezmę mały oddział – odparłam. – Przebijemy się tam i będę mogła dowodzić bitwą ze strażnicy.

- Jadę z tobą – mruknął mi do ucha Garin.

- Najlepiej, żebyśmy przeprowadzili wszystkie trzy akcje w zbliżonym czasie – polecił strateg. – Nie będą wiedzieli, na czym najbardziej nam zależy i gdzie posłać najwięcej swoich sił. To ich zdezorientuje, sprawi, że zaczną się gubić.

- A jeśli pojawią się nagle orkowie? – zamyślił się Frerin. – Co wtedy?

- Będą musieli przejść przez Krucze Wzgórze – powiedział Thorin, znowu spoglądając przelotnie na mnie. – Zostanie ono więc otoczone.

- Jest nas za mało. – Dwalin potarł łysy czubek głowy. – Musi przecież być ktoś, kto wyśle nam posiłki!

- Dale już mamy – westchnęłam. – Nawet jeśli elfy się już nie biją, nie dotrą tu na czas. Nie wspominam nawet o Żelaznych Wzgórzach.

Na krótką chwilę zapanowała cisza. Podczas gdy mierzyłam rozłożoną przed sobą mapę zamyślonym spojrzeniem, mój syn intensywnie się nad czymś zastanawiał. Nagle pstryknął palcami, powodując moje lekkie wzdrygnięcie.

- Co z Esgaroth? – zasugerował.

Moje serce zabiło szybciej, gdy dotarło do mnie znaczenie słów Frerina. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyśleliśmy...?

- Mają mało wojowników, prędzej paruset strażników i wartowników – stwierdził Dwalin. – Ale w obecnej sytuacji o niebo lepsze to, niż nic...

- Jeżeli się pospieszą, mogą dotrzeć tutaj nawet w dzień lub dwa – Thorin pokiwał głową. – To byłaby nasza szansa.

- A jak zamierzamy poprosić ich o pomoc? – zauważyłam. – Posłańca zabiją, kruka zestrzelą. Wątpię, by ludzie z Miasta na Jeziorze w ogóle wiedzieli, że coś złego się tu dzieje. Oni żyją własnym życiem. – Skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej.

- Był kiedyś pewien znak na takie przypadki – odezwał się nagle nasz strateg. – Coś w rodzaju potężnego piorunitu wystrzelonego z dużą prędkością w niebo.

- A sztuczne ognie? – powiedział Frerin. – Mogłyby być?

- Skąd mielibyśmy wziąć w środku wojny sztucznie ognie? – Dwalin załamał ręce.

- Czy Gandalf przypadkiem nie zostawiał nam jakichś po którymś Nowym Roku? – spytałam. – Kiedy dzieci były jeszcze małe. – Spojrzałam na męża.

- To możliwe. – Pokiwał głową. – Czy sygnał powinien wyglądać w jakiś konkretny sposób? – zwrócił się do stratega.

- Najlepiej czerwony kolor – odparł tamten. – Jeżeli jednak nie znajdziemy takiego, może wystarczyć po prostu gwałtowny błysk i dźwięk.

- Jak zamierzamy skontaktować się z Esgaroth, żeby Easterlingowie nas nie złapali? – zapytał Garin.

- Tunelem możemy przedostać się do ukrytych drzwi, którymi weszliśmy tu na końcu wyprawy. – Olśniło mnie. – Wyjdziemy na nieduży tarasik czy coś w tym rodzaju, akurat z widokiem na Miasto na Jeziorze. Easterlingowie tam nie wejdą, schody są zakamuflowane – przekonywałam.

- To nasze najlepsze wyjście – zgodził się Dwalin. – Wyślijmy sygnał od razu i módlmy się, żeby zrozumieli, o co nam chodzi.

- Więc wszystko ustalone – Thorin oparł dłonie o brzeg stołu, lustrując mapę ostatnim spojrzeniem. – Uderzymy pojutrze – zadecydował. – Do tego czasu musimy zebrać jak najwięcej wojowników. Każdy, kto chce nas wesprzeć, niech dostanie broń i niezbędne wyposażenie. Potrzebujemy każdej pary rąk.

Wszyscy zaczęli opuszczać pomieszczenie. Kiedy miałam już przekroczyć próg, w miejscu zatrzymał mnie głos męża.

- Arissa, zaczekaj. – Usłyszałam.

Obróciłam się w jego stronę i zmarszczyłam brwi. Thorin ruchem głowy pokazał mi, bym podeszła, co też uczyniłam. Popatrzyłam na niego z dezorientacją.

- Nie chcę, żebyś szła na Krucze Wzgórze – powiedział prosto.

Jedna z moich brwi drgnęła lekko ku górze. Moja podświadomość potraktowała słowa krasnoluda jako wyzwanie. Czyli tak, jak miałam w zwyczaju. Nie lubiłam, kiedy ktoś mówił mi, żebym czegoś nie robiła – właśnie wtedy robiłam to z premedytacją i największą przyjemnością.

- Słucham? – Spojrzałam na niego ze zmieszaniem. – Każdy ma swoje zadanie, w tym ja.

- To niebezpieczne, bardziej niż to, co będziemy robić ja i Frerin – przekonywał.

- Frerin ma przebić się do ich obozu – podkreśliłam – z bronią i posiłkami, gdzie to nie jest niebezpieczne?!

- Tak, ale w każdej chwili możemy wysłać tam więcej ludzi – mówił. – Na strażnicę ciężko jest się dostać większej grupie.

- Dlatego idę z małą grupą. – Skinęłam głową.

- No właśnie – podłapał. – A jeżeli jest ich tam masa i was, nie wiem, otoczą, podejdą z zaskoczenia i zapędzą w pułapkę? Nikt nie zdąży się przedostać na Krucze Wzgórze, zabiją was, zabiją ciebie.

- Może właśnie tak powinno być. – Oparłam płasko dłonie o stół i wbiłam w Thorina nieustępliwe spojrzenie. – Może powinni mnie tam zabić. Już dość naoglądałam się tego pochrzanionego świata!

- Nie masz wcale tego na myśli – stwierdził pewnie.

- Musimy zaryzykować – nie ustępowałam. – Jeśli stąd nie wyjdziemy, oni tu wejdą. Jeśli sami nie uderzymy we wszystkie możliwe miejsca, oni uderzą w nas. Musimy odzyskać strażnicę – zaznaczyłam.

- A jeżeli nagle pojawią się orkowie i otoczą Krucze Wzgórze? – przypomniał. – Przejdą przez nie, zabijając wszystko po drodze, a wy bez ostrzeżenia nie zdążycie uciec.

- Jeśli nie spróbujemy, prędzej czy później zabiją nas gdzieś indziej. Jeżeli tam, przynajmniej będę się czuła spełniona, że spróbowałam.

- Spróbować może ktoś inny, najlepiej zostań tutaj – ciągnął.

- Oszalałeś? – Odepchnęłam się z niedowierzaniem od stołu. – Mam tu siedzieć, kiedy by będziecie się tłuc za ścianą?

- Mam złe przeczucia – utrzymywał. – Ten plan nie jest idealny, jeśli coś pójdzie nie tak...

- Mam puścić was samych do bitwy, bo tobie coś się wydaje? – Uniosłam brwi. – Nie odbyliśmy już kiedyś podobnej rozmowy? – wspomniałam. – Przed Bitwą o Morię. Nie zatrzymasz mnie tutaj, tak jak nie zatrzymałeś mnie wtedy.

- I to był mój błąd – warknął. – Omal tam nie zginęłaś.

- Jeśli tutaj zostanę, a Easterlingowie wedrą się do Ereboru – zauważyłam – tak czy inaczej mnie zabiją. Będę jedynie jeszcze bardziej bezbronna. Szanse na przeżycie w Górze są jeszcze mniejsze, niż na polu bitwy. Stąd nie ma dokąd uciec – mówiłam.

- Nie rozumiesz, że nie chcę trzymać cię umierającej w moich ramionach? – zdenerwował się.

- Dlaczego tak we mnie nie wierzysz? – Załamałam ręce.

- Pomyślmy... w pierwszej twojej bitwie prawie zginęłaś, w drugiej zginęłaś naprawdę – podsumował krótko. – Ciekawe, co będzie tym razem. I ty się zastanawiasz, dlaczego się o ciebie boję?

- Zastanawiam się, dlaczego tak nie chcesz mi zaufać, że mogę sama się sobą zająć – sarknęłam. – Nie potrzebuję, żebyś do końca życia dyszał mi na karku i pilnował każdego mojego kroku, Thorin! Nie mam zamiaru dać się zabić, jeśli nie będzie takiej potrzeby.

- Potrzeby? – wyłapał.

Westchnęłam ciężko.

- Gdyby w twoją stronę leciała strzała – powiedziałam – zdziwiłbyś się, gdybym rzuciła się przed ciebie i sama oberwała w gardło?

- Nie, i właśnie takich twoich akcji chcę uniknąć – odparł.

- Nie będę tutaj siedziała i czekała, aż przyniosą mi twoje martwe ciało! – niemal wykrzyknęłam.

- Tak jak ja nie będę szukał twojego! – zaznaczył. – Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego wcześniej nie mieliśmy dzieci? – zapytał nagle.

- Co? – Uniosłam na niego zdezorientowany wzrok.

- Bo naszym przeznaczeniem było odzyskać Erebor i tutaj w końcu zaznać prawdziwego szczęścia – dokończył, nie czekając na jakąś bardziej inteligentną odpowiedź z mojej strony. – Nie zepsuj tego przez swoje nieprzemyślane decyzje.

- Są dokładnie przemyślane – zaoponowałam. – Nie chcę was zostawiać na polu bitwy, rozumiesz? Też może bym chciała, żebyś nie walczył. Żeby Frerin nie walczył.

- Dlaczego musisz być taka uparta? – Przetarł twarz dłońmi.

- Dlaczego ty musisz być taki uparty? – odpysknęłam. – Nie jadę na Krucze Wzgórze sama. Chociażby Garin będzie ze mną i doskonale zdajesz sobie sprawę, że jeśli będzie musiał, odda za mnie życie. Jeśli nie mnie, zaufaj jemu, że damy sobie radę – poprosiłam.

- Bez względu na wszystko jestem temu przeciwny – oświadczył. – Ale w porządku, zrób jak chcesz. Po prostu porządnie się zastanów.

Zostawiając mnie samą z kotłującymi się w głowie myślami, Thorin opuścił pomieszczenie, zamykając za sobą ciężkie drzwi. Wbiłam w nie zdenerwowany wzrok, zaciskając dłonie w pięści. Nie chciałam się kłócić z ukochanym, zwłaszcza nie w takim momencie, ale czasami naszych zdań nie dało się po prostu pogodzić. Takie kłótnie były właśnie tego skutkiem.

Westchnęłam do siebie, po czym wyszłam z pokoju, by przygotować się do odbicia Kruczego Wzgórza. Nie zamierzałam już nikomu odpuszczać. Podjęłam tę decyzję i nie zamierzałam jej zmieniać. Nie, kiedy tak wiele od niej zależało.

***

- Myślisz, że to zadziała? – Spojrzałam z powątpiewaniem na Dwalina, gdy ten okładał kamieniami wąską końcówkę jednego ze sztucznych ogni, które udało nam się znaleźć.

Oboje staliśmy przy wyjściu z sekretnego tunelu, którym kiedyś przedostaliśmy się do wnętrza Samotnej Góry. Było już ciemno, co chcieliśmy wykorzystać dla większego kontrastu naszego sygnału. Z daleka widzieliśmy niczym nieprzejmujące się Miasto na Jeziorze, które żyło sobie, jakby tutaj wszystko było w najlepszym porządku.

- Musi – stwierdził krasnolud.

- Dotrą tu na czas? – dopytywałam. – Jeśli w ogóle zrozumieją, o co nam chodzi.

- Jak się pospieszą – odparł zdawkowo.

- Muszą zebrać ludzi, przygotować ich, a na koniec jeszcze tu dojść – zauważyłam. – To nie jest hop siup. Normalnie da się tu wejść w jeden dzień, ale nie jako armia.

- Możesz przestać zarażać nas swoim pesymizmem? – zapytał. – Nie marudź, tylko zapalaj.

- Czasami się zastanawiam, czy ty nie pozwalasz sobie na zbyt wiele – wymamrotałam, ale zgodnie z jego słowami energicznie przejechałam patykiem po kamieniu.

Ten prędko rozżarzył się pomarańczowym światłem i niemal od razu zajął ogniem. Przytknęłam zapaloną końcówkę do linki odchodzącej od sztucznego ognia. Kiedy tylko ta się zapaliła, wraz z Dwalinem czym prędzej czmychnęliśmy za skały. Zaraz potem w powietrzu rozległ się świst, gdy pakunek poszybował wysoko w niebo, a później naszych uszu dobiegł huk, kiedy ten rozprysnął się w górze na chmurę iskierek w czerwonym kolorze. Po parunastu sekundach ich blask przygasł, aż wkrótce całkowicie zniknął.

- To teraz czekamy – westchnęłam – i naiwnie wierzymy, że to coś da...

***

Powoli nastawał nowy dzień. Straciłam już rachubę czasu, ile dni spędziliśmy zamknięci w Ereborze. Tydzień co najmniej. Easterlingowie nie zamierzali jednak odpuścić. My też nie.

Wzięłam kolejny kęs skromnego śniadania, na który składała się pajda czerstwiejącego chleba posmarowana smalcem. W drugiej ręce trzymałam nadgryzionego ogórka kiszonego, jednocześnie obserwując uważnie przez okno swojego pokoju armię wroga. Mojej uwadze nie uszło, że coś się zmieniło od wczorajszego wieczora. Od momentu, gdy wystrzeliliśmy znak dla Esgaroth.

Przełknęłam pospiesznie resztę posiłku, otarłam dłonie o długą tunikę i truchtem wybiegłam z komnaty. Na swojej drodze spotkałam wielu poruszonych wojowników, którzy pospiesznie zbierali swoje wyposażenia lub już pędzili na odpowiednie stanowiska. Zmarszczyłam brwi, gdy niedaleko dostrzegłam Dwalina odprawiającego jednego z naszych dowódców. Podbiegłam do niego.

- Co się dzieje? – spytałam szybko.

- Easterlingowie ruszają w naszą stronę – odparł ponuro. – Widzieli pewnie nasz sygnał i czegoś się domyślają. Nie możemy czekać na posiłki z Esgaroth, musimy działać już teraz.

- Gdzie jest Thorin?

- Przed główną bramą. Szykuje się z naszymi ludźmi do pierwszego uderzenia – powiedział.

- Ilu zabieracie? – zapytałam.

- Jak najwięcej – westchnął. – Skupią na sobie uwagę Easterlingów, wtedy będziecie mogli ruszać na Krucze Wzgórze.

- Dobra, daj mi znać, kiedy wszystko będzie gotowe. – Klepnęłam go w ramię i puściłam się biegiem z powrotem do królewskiego skrzydła.

Prędko wskoczyłam w masywną kolczugę, którą przewiązałam grubym pasem. Nałożyłam stalowe ochraniacze na przedramiona i barki, po czym upewniłam się, że przy pasie mam miecz oraz odpowiednią ilość mniejszych i większych sztyletów. Pociągnęłam ostatnie kilka dużych łyków wina, którego resztka została w jednym kielichu, po czym ogarnęłam moje i męża komnaty ostatnim spojrzeniem. Odetchnęłam głęboko i wybiegłam z mieszkania, szykując się do bitwy.

Na bramie rozstawieni zostali pierwsi łucznicy. We wnętrzu królestwa panowała istna wrzawa. Ostatni żołnierze zajmowali swoje miejsca, tworząc zwartą grupę. Nie mogłam w tym tłumie dojrzeć Thorina, z którym od naszej sprzeczki nie zamieniłam ani słowa. Domyśliłam się, że jest już na samym przedzie, więc nie warto próbować się do niego przecisnąć. Musiałam przygotować się ze swoim skromnym oddziałem na własną misję.

- Garin! – zawołałam przyjaciela, zauważając go przy jednym z filarów. – Nasza grupa jest już gotowa?

- Już prawie. – Kiwnął głową. – Kilku ostatnich miało jeszcze pożegnać się z krewnymi, w przeciągu kwadransa wszyscy powinni się odliczyć.

- Odczekamy jeszcze trochę, jak wyruszy Thorin – zadecydowałam. – Pojedziemy konno, żeby łatwiej się prześlizgnąć wzdłuż ich armii. Najważniejsze to zwracać na siebie jak najmniej uwagi. Potem będziemy szaleć na strażnicy – orzekłam.

- Jasne, wasza wysokość. – Zasalutował mi, po czym odszedł już w kierunku stajni, by przyszykować pierwsze kuce.

Zmierzyłam otoczenie uważnym spojrzeniem. Gdzieś z boku widziałam gotujących się do własnego zadania Frerina i Dwalina, którzy mieli ruszyć w kierunku obozu Easterlingów, gdy tylko pierwsi nasi wojownicy utorują im nieco drogę. Niepokoiłam się o syna, ale jeszcze bardziej zaczynałam niepokoić się o życie moich współtowarzyszy. Oczywiście nie chciałam tego na głos przyznać, ale obawy mojego męża były jak najbardziej trafione. Jeśli orkowie pojawiliby się nagle podczas naszej obecności na Kruczym Wzgórzu, jedynie bieg w na oślep mógłby coś podziałać. Miałam nadzieję, że wszystko jednak pójdzie zgodnie z planem, a ja nie będę musiała prędko wynosić się ze strażnicy – wolałam mieć całą bitwę na oku i w razie wypadku dawać dodatkowe rozkazy, by wspomóc pobratymców.

Po upływie jakiejś pół godziny potężne oddziały Thorina były już gotowe. Gdy wrota zaczęły się otwierać, ja czym prędzej udałam się do podziemnych stajni, gdzie czekała na mnie już moja grupa. Sprawnie wyprowadziłam z boksu swojego wierzchowca, którego zwinnie osiodłałam. Towarzyszyć miało mi jedynie dwudziestu krasnoludów, plus Garin. Naszym priorytetem było przemknięcie na strażnicę w nieinwazyjny sposób. Przynajmniej w większości.

W milczeniu i pełnej napięcia ciszy czekaliśmy na sygnał wartownika, który uważnie obserwował rozgrywające się na polu bitwy wydarzenia. To on miał dać nam znak, gdy zauważy odpowiedni moment, byśmy wyruszyli. Bicie mojego serca znacząco przyspieszyło. Ścisnęłam jeszcze mocniej wodze, przelewając w ten chwyt swoje nerwy i obawy, których w jakiś sposób próbowałam się pozbyć. Niedawno ostrzony miecz już tylko czekał, bym chwyciła za rękojeść i splamiła ostrze krwią Easterlingów.

Po parunastu minutach oczekiwania do moich uszu dotarł charakterystyczny dźwięk rogu. Rozpoznając w nim ustalony przez nas wcześniej znak do wyjazdu, przycisnęłam pięty do boków kucyka, wołając za sobą resztę grupy. Wszyscy ruszyliśmy pędem przed siebie, wjeżdżając na opuszczone po skosie drzwi, które stanowiły w takim ułożeniu wyjazdową kładkę. Do mojego nosa dotarł zapach dymu oraz świeżej krwi, a wkoło rozległy się hałasy zderzających się broni i krzyczących wojowników. Musiałam przez dłuższą chwilę mrużyć oczy od intensywnego światła dziennego, które poza królestwem wydawało się być o wiele bardziej wyraziste, niż wewnątrz niej.

Wyjechaliśmy na pole bitwy i od razu skręciliśmy w prawo, by jechać jak najbliżej odnóża Góry, wzdłuż Bystrej Rzeki. Armia Easterlingów zgodnie z planem skupiała się na naszych największych oddziałach, które taktyką svinfylking rozbijały ją na dwie części. Wyciągnęłam ze świstem miecz, gdy w swoim polu widzenia dostrzegłam grupkę przeciwników zmierzających w naszym kierunku. Z twarzą wykrzywioną w grymasie tlącej się w moim sercu wściekłości zacisnęłam mocniej palce wokół rękojeści. Zaraz potem z całej siły wyprowadziłam zamach, uderzając w pierwszych wrogów. Ci padli na ziemię z poderżniętymi gardłami.

Za naszą grupą w powietrzu unosiły się chmury kurzu, który wzbijał się w górę spod kopyt naszych pędzących kuców. Odtrącani na boki Easterlingowie upadali na ziemię w oszołomieniu, nim w ogóle zdali sobie sprawę, że ktokolwiek się do nich zbliża. Od czasu do czasu ktoś z nas machnął mieczem, by pozbawić życia niechcianych gości, którzy postanowili stanąć nam na drodze. Stosunkowo szybko podjechaliśmy do podnóża Kruczego Wzgórza, a zaraz potem wspięliśmy się na nie po prowadzącej na górę ścieżce. Wjechaliśmy po momentami stromych podejściach, docierając do pierwszych zabudowań strażnicy.

Z bojowym okrzykiem wjechałam na nieduży placyk między murowanymi budowlami, które po poprzedniej bitwie zostały dogłębnie naprawione, a nawet zbudowane na nowo. W moje oczy niemal od razu rzuciła się pierwsza grupka strażników z wrogiej armii. Zeskoczyłam z kucyka, po czym w kilku krokach pokonałam dzielący nas dystans i uderzyłam mieczem. Na ziemię trysnął strumień krwi z rozciętego gardła Easterlinga. Kolejni padli na ziemię pod uderzeniami moich ludzi. Po ledwie dwóch krótkich minutach teren był czysty.

- Rozdzielamy się – zarządziłam. – Wyrżnąć wszystkich, spotykamy się w tym miejscu – dodałam, na co moi towarzysze pokiwali głowami.

- Dotrzymam ci towarzystwa – stwierdził Garin, po czym oboje skręciliśmy w pierwszy korytarzyk.

Moja dłoń stale była zaciśnięta na rękojeści miecza, gdy żwawym krokiem przemierzałam kolejne zakręty i wąskie przejścia. Moich uszu niewyraźnie dobiegały odgłosy rozgrywającej się w dole bitwy, a także pojedyncze interwencje mojego oddziału gdzieś w okolicy. Gdy zza rogu wychynęła dwójka Easterlingów, bez najmniejszego wahania wyprowadziłam natychmiastowy zamach, tym samym podrzynając im obu gardła. Zmierzałam do skromnego mostku, który wybudowany został nad płynącą tu rzeką, by szybciej móc przedostać się na drugą stronę, gdzie znajdowała się inna część strażnicy. Chociażby wieże, na których dostrzegłam łudząco podobne konstrukcje do tych z Bitwy Pięciu Armii.

Z innego przejścia nagle wyskoczyło paru orków. Na moment zastygłam w bezruchu ze zdziwienia, ale szybko oprzytomniałam, pozbywając się ich przy pomocy Garina. Zmarszczyłam na nich brwi, gdy leżeli już bez życia na podłożu, a zaraz potem prędko przeniosłam wzrok na wyżyny za Kruczym Wzgórzem wystawione w kierunku północnym. Nikogo tam jednak nie zauważyłam.

- Skąd tu orkowie? – zastanowiłam się. – Gdzie ich armia?

- Nie musieli przybyć tu wszyscy jednocześnie – zaoponował. – Mała garstka mogła dostać się na Krucze Wzgórze wcześniej razem z jakimś przywódcą. Wtedy będą mogli lepiej zorganizować się od razu po przybyciu.

- Myślisz, że Guarg tu jest? – spytałam.

- To możliwe. – Kiwnął głową. – Nie podoba mi się to spojrzenie – zastrzegł, gdy rozpoznał mój zamyślony wzrok.

- Jak najskuteczniej osłabić armię przeciwnika... – wymamrotałam.

- Zniszczyć obóz, zająć punkt strategiczny – odparł, odbierając moją wypowiedź jako pytanie. – Obie opcje już wykorzystaliśmy.

- Jest jeszcze trzecia – powiedziałam na to, a mój wzrok utkwiony był w czubku najwyższej z wież, gdzie dostrzegłam jednego wyjątkowo potężnego orka. – Wyeliminować dowódców.

- Oszalałaś?! – Gdyby nie trzymał miecza, najpewniej złapałby się za głowę. – Nawet nie wiesz, jak on wygląda, a jak jest jeszcze większy i silniejszy? A jeśli cię tam zabije?

- To mnie pochowasz – rzuciłam przez ramię, już krocząc w kierunku najwyższej wieży.

- Nie żartuj sobie z takich rzeczy! – obruszył się, ale koniec końców ruszył za mną.

Szybko przechodziliśmy mniej więcej znajomymi miejscami. Od czasu do czasu napotykaliśmy na swojej drodze pojedynczych orków, ale ci nie stanowili dla nas najmniejszego problemu. Większość Easterlingów skoncentrowana była zatem w innym miejscu. Było to nam jak najbardziej na rękę. W końcu dotarliśmy do pierwszych schodków. Upewniłam się jeszcze, że nikt nie znajduje się w okolicy, po czym dałam Garinowi znak głową, że możemy wchodzić. Starając się nie narobić zbytniego hałasu, ostrożnie pięliśmy się w górę, co chwilę się zatrzymując i nasłuchując, czy nikt nagle nie postanowił sprawdzić zajętych korytarzy.

- Na pewno wiesz, co robisz? – Za moimi plecami rozległ się przyciszony głos przyjaciela.

- Wiem, co chcę zrobić – oświadczyłam. – Widziałam jakiegoś orkowego mutanta na samej górze. Dam sobie głowę uciąć, że to Guarg, a takiej okazji nie przepuszczę.

- Głowę to może lepiej nie. – Skrzywił się. – Poprzestańmy na ręce.

- Nieważne. – Wywróciłam oczami. – Chodzi mi o to, że Azog wziął sobie za cel wybić wszystkich potomków Durina.

- Coś mu nie wyszło – wtrącił.

- No właśnie – przytaknęłam. – Więc i Thorin wziął sobie za cel, aby zabić Azoga.

- To też nie wyszło – zauważył.

Zatrzymałam się i spojrzałam na niego znacząco przez ramię.

- Zabiłam Azoga, więc jego syn chce zabić mnie i przy okazji resztę rodziny, w sumie czemu nie. – Ruszyłam dalej przed siebie. – A ja zamierzam mu w tym przeszkodzić i zdobyć kolejną orkową głowę na szafkę z pamiątkami.

- Ambitnie. – Pokiwał do siebie głową.

- Dzięki, a teraz cicho – syknęłam. – Jesteśmy prawie na samej górze.

Zgodnie z moimi słowami po parunastu sekundach zauważyłam koniec schodów, a więc i minimalną ilość światła dziennego. Ścisnęłam mocniej miecz i przygotowałam się do ataku. Wzięłam głęboki wdech i przyspieszyłam kroku, ostatnie stopnie pokonując niemal biegiem. Wypadłam z ciemnego korytarza na coś w rodzaju niedużej, skalnej platformy, wymierzając pierwszy cios.

Uderzyłam jednak w powietrze, bo nikogo tu nie było.

Ze zdezorientowaniem opuściłam miecz i obróciłam się kilka razy wokół własnej osi. Pokręciłam do siebie głową. W pobliżu nie było ani żywej duszy. Orkowa konstrukcja stała nieruchomo, jedynie materiałowymi częściami poruszał chłodny wiatr.

- Gdzie oni są? – szepnęłam.

- Jesteś pewna, że to tutaj ich widziałaś? – Garin opuścił miecz i stanął przy moim boku.

- Tak! – zapewniłam. – Stąd mieli zamiar kierować bitwą, jeśli ich armia zaraz się pojawi, dlaczego mieliby stąd zejść?

Podeszłam powoli do krawędzi i spojrzałam na toczącą się bitwę. Po zerknięciu w bok mogłam przez krótkie chwile dostrzec poruszające się sylwetki wojowników z mojej grupy, którzy zajmowali się Easterlingami w innej części strażnicy.

- W Bitwie Pięciu Armii też Krucze Wzgórze wydawało się być puste. – Zamyśliłam się. – Kiedy Kili został w niższych tunelach, ja wraz z Filim przez przypadek spotkaliśmy się w tych wyższych... Wydawało się, że nagle orkowie zniknęli, ale wtedy nas otoczyli i wpadliśmy w... – Urwałam, gdy zrozumienie dotarło do mnie jak kubeł lodowatej wody wylany na głowę – w pułapkę.

Skrzyżowałam z Garinem spojrzenia. W jego oczach doskonale zobaczyłam odbicie swoich własnych. Nieogarnięty strach momentalnie wkradł się do mojego serca.

- Wynośmy się stąd! – zawołałam, już ruszając w stronę tunelu, którym tu dotarliśmy.

Właśnie w tamtym momencie do naszych uszu niespodziewanie dotarł basowy odgłos rogu. Zatrzymaliśmy się natychmiast w miejscu, przenosząc wzrok w kierunku, z którego doszedł nas donośny dźwięk. Moje spojrzenie spoczęło na wyżynach za Kruczym Wzgórzem.

A zatem w stronę północy.

Nie minęło pięć sekund, kiedy na horyzoncie pojawiły się pierwsze sylwetki potężnej armii orków. Zastygłam w bezruchu, gdy przed moimi oczami pojawiły się przebłyski wspomnień z poprzedniej bitwy. Wyglądało to niemal tak samo.

- Zaraz otoczą strażnicę, zmywajmy się! – ponaglił mnie Garin, łapiąc za ramię i ciągnąc w kierunku schodów.

Oboje ile sił w nogach zbiegliśmy z najwyższego poziomu. Skręciliśmy do szerszego przejścia, by sprawniej dostać się na drogę powrotną z Kruczego Wzgórza. Leciałam przed siebie, jednocześnie starając się nie wywalić i nie nadziać na własny miecz. Kiedy miałam już skręcić za Garinem w kolejne wąskie schodki, z bocznego korytarzyka rozległ się niemal ogłuszający ryk, a nim zdążyłam zorientować się, co się w ogóle dzieje, w moją stronę poleciało coś w rodzaju wielkiego młota z pobijanymi ostrymi częściami. Instynktownie osłoniłam szyję dłonią, w którą oberwałam potężną bronią. Odleciałam kawałek do tyłu, z hukiem uderzając plecami o twarde podłoże. Kaszlnęłam, gdyż upadek wyrzucił resztki powietrza z moich płuc.

- Nie waż się jej tknąć, śmieciu! – krzyknął Garin, skacząc w stronę wielkiego orka z własnym mieczem.

Czym prędzej podniosłam się na łokciu, starając się nabrać wystarczającą ilość powietrza. Potrząsnęłam głową, wyrywając się z chwilowego oszołomienia, i chwyciłam szybko za leżący obok mnie miecz. Stalowy ochraniacz na lewym przedramieniu był w paru miejscach wgnieciony od siły uderzenia. Nie zważając jednak na to, podniosłam się na nogi i ruszyłam w kierunku orka, którym jak mniemam był Guarg. Cerę i urodę odziedziczył po tatusiu. Zdecydowanie.

Z rykiem zamachnęłam się w jego stronę, trafiając swoim ostrzem w jego podszywany skórą napierśnik. Mój miecz odskoczył w tył, a ja szybko zrobiłam unik, gdy nad moją głową przeleciała końcówka broni stwora. Wykonałam szybki półobrót, przemykając się pod jego ramieniem i uderzając mieczem w nieosłoniętą część pleców. Ork wydał z siebie ryk, odrzucając Garina w bok, a swoją bronią ciepiąc za siebie. Odskoczyłam do tyłu, a twarda buława opadła z hukiem na ziemię.

- Garin, uważaj! – wrzasnęłam, kiedy za jego plecami zauważyłam kolejnych orków, docierających do miejsca bijatyki.

Krasnolud zwinnie obrócił się w ich stronę. Musiałam szybko odwrócić od niego wzrok, ponieważ Guarg po raz kolejny wymierzył mocny cios w moim kierunku. Zdawałam sobie sprawę, że jego ciężko będzie podejść, a tym samym pokonać w zwykłej walce. W mojej głowie zaświtał pewien prosty, ale być może i skuteczny pomysł, gdy pomyślałam sobie o wysokości, na jakiej się znajdowaliśmy. Jednocześnie blokując ataki dowódcy orków, zaczęłam stopniowo zmierzać w stronę przejścia kawałek od nas, na końcu którego znajdowała się mini platforma obserwacyjna. Bez zabezpieczeń przy krawędziach.

- Riska, co ty robisz?! – zawołał Garin.

- Zaufaj mi! – odkrzyknęłam. – Coś, co może zadziałać...

Kiedy jednak ataki Guarga po moich słowach stały się bardziej agresywne, zdecydowałam się nieco zmienić plany. Ponieważ w mięśniach rąk czułam, że coraz gorzej zaczynam dawać sobie z tym radę, musiałam zastosować szybszy sposób na chociażby chwilowe pozbycie się przeciwnika i w międzyczasie tych pozostałych. Zrobiłam więc błyskawiczny unik, po czym przeniosłam się za plecy orka. Odbiłam się od jednego z większych kamieni przy ścianie, wybijając się w górę, po czym zadałam cios w kierunku głowy Guarga. Nie był on nie wiadomo jak efektowny, ale ork padł na ziemię. Nie miałam co liczyć, że nie żyje, ale przynajmniej na moment go unieszkodliwiłam. Miałam już uderzyć swoim ostrzem w kark, kiedy nagle jakaś stalowa linka owinęła mi się wokół jednej z nóg, a mocne pociągnięcie rzuciło mnie na ziemię.

Nim zdążyłam się podnieść, zwinęłam się niemal w kulkę, gdy sprzedano mi potężny kopniak w brzuch, od którego miałam wrażenie, że pękłam na pół. Owinęłam ramię wkoło tułowia, krzywiąc się na duszące uczucie w środku. Ork, który swoim batem posłał mnie na ziemię złapał mnie za włosy i pociągnął ku górze. Wydałam zduszony krzyk, gdy moje cebulki wyraźnie zaprotestowały przed wyrwaniem moich włosów. Instynktownie złapałam się za boki głowy, wypuszczając z ręki miecz, który zaraz uderzył z brzękiem o ziemię. Ork z wyraźną przyjemnością zdzielił mnie pięścią w twarz, przez co moja głowa odskoczyła w bok. Puścił moje włosy, więc upadłam z powrotem na kolana, chwytając się dłonią skalnej ściany. Z rozciętego łuku brwiowego wypłynęła strużka krwi, która poleciała w dół bokiem mego policzka. Splunęłam krwią na ziemię.

Zaczęłam się podnosić na nogi, kiedy wkoło mojego gardła nagle zacisnęła się wielka dłoń, unosząc mnie do góry. Automatycznie spróbowałam rękami rozluźnić uścisk, przez który zaczęło brakować mi powietrza. Spod przymrużonych powiek spojrzałam na pełną zadowolenia mordę Guarga, który szczerzył się w moją stronę jak głupi. Zamachałam nogami, próbując dosięgnąć ziemi, ale w odpowiedzi na moje czyny jedynie wzmocnił uścisk. Przymknęłam oczy, starając się za wszelką cenę nabrać dostateczną ilość powietrza.

Wtedy powietrze przeszył świst, a jeden z kilku noży Garina wbił się w łopatkę orka. Ten z rykiem wściekłości i bólu jednocześnie puścił mnie, przez co upadłam na ziemię, biorąc płytkie i poszarpane oddechy. Odkaszlnęłam parę razy, próbując pozbyć się okropnego ucisku w gardle. Spojrzałam na Guarga z istnym mordem w oczach. Chwyciłam prędko swój miecz, a ten zaraz wrócił na mnie spojrzeniem.

- No dalej – wychrypiałam, powoli się cofając. – Tutaj jestem.

Ork warknął groźnie i ruszył w moją stronę. Odpowiedziałam na to szybkim obrotem w drugą stronę. Ruszyłam truchtem w kierunku znanego mi miejsca obserwacyjnego. Po króciutkiej chwili dotarłam do celu i obróciłam się w stronę przeciwnika.

- Chodź tu – mruknęłam, wyczuwając za sobą krawędź platformy.

Guarg rzucił się w moim kierunku. Odskoczyłam w bok, odtrącając jego broń, kiedy obok pojawił się Garin. Krasnolud z nową werwą ruszył w kierunku orka. Spróbował zaatakować go od tyłu, ale nasz przeciwnik prędko odwrócił się w jego stronę, odrzucając go na kamienną ścianę. Z bijącym coraz szybciej ze złości sercem podbiegłam do orka, który zbliżał się w tamtym momencie do leżącego bezbronnie Garina. Skoczyłam mu na plecy, blokując od góry jego broń. Guarg zaczął gwałtownie się obracać, by mnie z siebie zrzucić, więc po krótkiej chwili zeskoczyłam z powrotem na ziemię. Cofnęłam się bliżej krawędzi i posłałam mu wyzywające spojrzenie.

Guarg z rykiem rzucił się w moją stronę. Dokładnie jak to widziałam w swojej głowie, odbiłam najmocniej jak mogłam jego broń w bok, a zaraz potem wystawiłam nogę, gdy ten zabierał rozpędu bez większej równowagi. Dla pewności uderzyłam go jeszcze mieczem w poprzek pleców, a ten zachwiał się na krawędzi platformy, po czym zsunął w dół. Z ogromną ulgą opuściłam ściskany z całych sił miecz, gdy sylwetka orka zniknęła daleko w dole, roztrzaskując się o twardą ziemię.

- Garin! – Podbiegłam do niego czym prędzej.

Uklękłam przy nim, opuszczając miecz na ziemię. Krasnolud jednak już sam powoli się podnosił, przez co spadł mi z serca ogromny kamień. W momencie, gdy Guarg nim rzucił, znajdowałam się w stanie przedzawałowym.

- Krwawisz, nie ruszaj się. – Zatrzymałam go, gdy zaczął wstawać na nogi.

- Wygląda gorzej, niż jest w rzeczywistości – odparł swobodnie, przyciskając dłoń na moment do zakrwawionej skroni.

- Dasz radę stać? – Podtrzymałam go pod ramię.

- Wszystko w porządku, mamo. – Posłał mi znaczące spojrzenie, na które wywróciłam oczami. – Wiesz, co? Po kilkudziesięciu latach przygotowań i tak dalej spodziewałem się czegoś... intensywniejszego.

- Gorszego – dopowiedziałam, przyznając mu rację.

- Większego – dodał.

- Bardziej śmiercionośnego albo coś w tym rodzaju – podsumowałam. – No trudno, jak się nie ma, co się lubi... i tak trochę się poruszałam. Grunt, że mamy go z głowy.

Upewniając się jeszcze, że mojemu przyjacielowi naprawdę nic poważnego się nie stało, oboje podnieśliśmy się na nogi i zgodnie z pierwotnym planem zaczęliśmy ewakuować się z Kruczego Wzgórza. Niemal cały czas biegliśmy, bowiem reszta armii orków była już prawie na miejscu. Kiedy dotarliśmy do mostku nad rzeką, Garin, który biegł przede mną, na moment się zatrzymał.

- Co jest? – Również przystanęłam.

- Kolejne oddziały Easterlingów. – Wskazał dłonią na dodatkowych ludzi z wrogiej armii, którzy przemieszczali się z Dale w stronę Samotnej Góry, po czym jakby tknięty niepokojącym przeczuciem zapytał: – Kto miał zaatakować ich obóz?

Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na konkretny kierunek marszu Easterlingów, którym rzeczywiście był ich obóz niedaleko wrót Ereboru. W moich ustach zawitała niemal pustynna suchość, a serce na moment się zatrzymało.

- Frerin...

________________

Mój mózg po prostu padaaaa 

Dodałabym to wczoraj, ale uciekłam na kulinarne szaleństwo do babci i wróciłam wieczorkiem 😅 a zakupy w centrum handlowym wieczorem w piątek to jeden z największych błędów w moim życiu...

Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał 🥰 jeszcze trochę się będą bić, nie martwcie się 🤣

Ściskam 💕

Continue Reading

You'll Also Like

861K 40K 61
Taehyung is appointed as a personal slave of Jungkook the true blood alpha prince of blue moon kingdom. Taehyung is an omega and the former prince...
615K 37.5K 102
Kira Kokoa was a completely normal girl... At least that's what she wants you to believe. A brilliant mind-reader that's been masquerading as quirkle...
4.4K 286 33
Ona nigdy nie zapomni tych dni. Nigdy nie zapomni jego brązowych włosów, sięgających do ramion. Nigdy nie zapomni tego co z nim przeżyła. Nigdy go ni...
1.1M 44.3K 51
Being a single dad is difficult. Being a Formula 1 driver is also tricky. Charles Leclerc is living both situations and it's hard, especially since h...