Seria Noruk: Syn Północy

By AstraCanti

6.7K 1K 2.2K

Północ i Południe. Ludzie i zmienni. Wojna jest jedynym, co łączy te krainy, nacje, kultury... WSZYSTKO. Na... More

Mapa
Rozdział I
Rozdział III
Rozdział IV cz.I
Rozdział IV cz.II
Rozdział V
Rozdział VI cz.I
Rozdział VI cz. II
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX cz.I
Rozdział IX cz.II
Rozdział IX cz.III
Rozdział X cz.I
Rozdział X cz.II
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI cz.I
Rozdział XVI cz.II
Rozdział XVII cz.I
Rozdział XVII cz.II
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
Rozdział XXIV cz.I
Rozdział XXIV cz.II
Rozdział XXV cz.I
Rozdział XXV cz.II
Rozdział XXVI
Rozdział XXVII cz.I
Rozdział XXVII cz.II
Rozdział XXVIII
Rozdział XXIX
Rozdział XXX
Rozdział XXXI
Rozdział XXXII cz.I
Rozdział XXXII cz.II
Rozdział XXXIII
Rozdział XXXIV
Rozdział XXXV cz.I
Rozdział XXXV cz.II
Rozdział XXXVI cz.I
Rozdział XXXVI cz.II
Rozdział XXXVII
Rozdział XXXVIII
Rozdział XXXIX cz.I
Rozdział XXXIX cz.II
Rozdział XL cz.I
Rozdział XL cz.II
Rozdział XLI
Rozdział XLII
Rozdział XLIII cz.I
Rozdział XLIII cz.II
Rozdział XLIV
Rozdział XLV cz.I
Rozdział XLV cz.II
Rozdział XLVI
Rozdział XLVII
Rozdział XLVIII
Rozdział XLIX
Rozdział L
Rozdział LI
Rozdział LII
Rozdział LIII
Epitafium: brak
Posłowie
Bo gdzie jedna przygoda się kończy, druga się zaczyna...
Ilustracja nr 1

Rozdział II

298 31 121
By AstraCanti

Alois, pijąc z kawę z filiżanki, zgłębiał treść jednej z dwóch nowo wydanych gazet. Gwar zapełnionej o poranku kawiarni nie przeszkadzał w analizie ostatnio opublikowanego artykułu filozoficznego jego autorstwa. Przerwał czytanie dopiero wtedy, gdy do stolika podeszła kelnerka ze śniadaniem. Powoli przeżuwając skrawki słodkiej bułki, patrzył na widok za oknem.

Równolegle do drogi pędzili zapracowani mieszkańcy Kariorum, mknąc tłumnie pod aleją drzew. Tylko w takich momentach wydawało się, że nic nie uległo zmianie. Wówczas Alois prędko przypominał sobie dzień, w którym oddział piechoty z rekrutów opuszczał miasto. Nigdy ta ulica nie gościła większej liczby ludzi...

Sięgnął kościstą ręką po drugą gazetę. Poprawiwszy się na krześle, wnikał w najświeższe doniesienia o sytuacji pomiędzy ludem Ezdenu a jego ojczyzną.

Dziennikarz znowu raportował o zbawiennych skutkach pokoju, wychwalając rządzących. Trudno było tu o jakąś wartościową informację. Żeby było to chociaż jakoś górnolotnie opisane, ale tu nie było ani krzty finezji... Zmarszczywszy kształtne brwi, młody mężczyzna przewrócił kolejną stronę. I kolejną. I kolejną.

Dopiero pod koniec odnalazł to, czego szukał. Żołnierze z frontu mieli niebawem ruszyć do portu w zatoce najbliższej południowo-zachodniej granicy. Stamtąd ,wedle planu, wyruszali do stolicy stosownym statkiem, , aby rozejść się do domów po uprzednim odmeldowaniu się. Przynajmniej ci, którym nie polecono patrolować peryferii Republiki, domyślił się.

Reagan Kershaw nie należał do tych farciarzy.

Alois ponownie sięgnął po wodnistą kawę, oczekując na przyjaciela, z którym udałby się do apteki, gdzie oboje pracowali. Krytycznym wzrokiem otaksował swój ubiór. Blade, kościste dłonie zlewały się z rękawami koszuli o zbliżonym do nich kolorze. Kamizelka, której paski zostały maksymalnie ściągnięte, na bokach ciała zaczęła się strzępić. Jednak każdy z tych nędznych elementów garderoby był perfekcyjnie dobrany, nieco rekompensując ich stan.

Z zamyślenia wyrwało go gwałtowne szturchnięcie w ramię. mal nie spadł przy tym z krzesła. Kiedy opanował sytuację, spostrzegł prowodyra całego zajścia. Trzymając się jedną ręką za pobolewające serce, drugą przywitał się z przybyszem.

– Przepraszam, Ali. Dobrze wyglądasz – przywitał się serdecznie postawny brunet z wąsikiem, zwracając się poufale do szarookiego.

– Daruj sobie, Griffin, Ani jedno, ani drugie to nieprawda – odparł eseista, posyłając półuśmiech.

– Rzeczywiście, jakby dorwał cię sfinks. – Rozmówca kiwnął głową, dosiadając się do Aloisa. – Co jest?

– Moja matka – przyznał szczerze szatyn, opierając się łokciem o krawędź stolika. Griffin ze zrozumieniem zaciągnął się powietrzem, przywołując dłonią kelnerkę.

– To gorzej niż sfinks – odparł brunet, jeszcze zanim starsza kobieta dotarła do stolika.

– Nie, to po prostu moja mama – skwitował Alois, posyłając przyjacielowi spojrzenie stanowczo kończące temat. Nie chciał mu się zwierzać z zagadnień tak oczywistych jak zaniki pamięci urozmaicone o napady agresji. Aptekarz dobrze znał stan zdrowia matki szatyna, gdyż jako jedyny kontrolował go za darmo przez wzgląd na ich przyjaźń. Alois nie chciał dłużej roztrząsać kwestii swojego psychicznego oraz psychicznego stanu. Był jednak wdzięczny za te próby, które podejmował Griffin.

Zatem przez pół godziny przyjaciele rozmawiali o zagadnieniach z normalnego życia. Griffin, który jako jedyny wiedział, że Alois pracuje w gazecie i pisuje pod pseudonimem, skrytykował stopniowo rosnący sceptycyzm przyjaciela, z którym – chcąc nie chcąc – pisarz się zgadzał, choć nie mógł nic na to poradzić. Zgodził się w tej kwestii ze swoim najwierniejszym recenzentem, choć nie mógł nic na to poradzić. Świadomość końca wojny, a przy tym braku perspektyw w dalszym życiu były przytłaczające.

Uregulowawszy rachunek i opuściwszy lokal, wreszcie udali się do apteki. Znajdowała się ona nieopodal podzamkowych rezydencji, wobec czego jej właściciele żyli w dobrobycie. Korzystał na tym Griffin, który przywdziewał charakterystyczne dla swojej kasty żywe barwy. Turkusowa, atłasowa kamizelka podkreślała atletyczną sylwetkę. Złota opalenizna wyraźnie kontrastowała z kremową koszulą, której rękawy podwinięto do łokci. Do zestawu ze spodniami posiadał również marynarkę, którą trzymał w ręku. Całości dopełniała laseczka, na pierwszy rzut oka niewiele mająca wspólnego ze sposobem chodzenia bruneta.Wielu zazdrośnie spoglądało na Griffina, pożądając jego bogactw. Nie ważąc wtedy na ofiary wojny, znowu wracało wszystko do normy.

Prędko wszedł do lokalu w towarzystwie jasnego dźwięku dzwonka. Do wybejcowanej na biało lady podbiegła kobieta.

– Gdzieś ty się tak szwędasz, Riff! – skarciła bruneta w ramach powitania. – Czy ty wiesz, że już musiałam obsłużyć ośmioro hipochondryków...?

– Sza... Kochana, zarabiamy na tym, że o tym nie wiedzą – przerwał jej zadziornie, otwierając sobie przejście przez ladę do dziewczyny o włosach przywodzących na myśl żyto w pochmurny dzień. Alois zamknął w ciszy drzwi apteki, tylko uśmiechając się pogodnie na ten widok.

– A lepiej, że byli hipochondrykami, bo jeśli narażali moją ciężarną żonę na zarazki, następna recepta będzie ich ostatnią – mruczał w jej włosy, tuląc kobietę do siebie.

Żona Griffina na te słowa zaczęła również się sprzeciwiać, zanim poznała się na płonnych pogróżkach swojego małżonka. Jeszcze na chwilę zniknął z nią na zapleczu, trzymając jedną dłoń na jej lekko wypukłym brzuchu.

W towarzystwie dźwięków ich rozmowy Alois inwentaryzował zawartość półek w gablotach oraz regałów wysokich po sam sufit. Jak co dzień, z charakterystyczną sobie starannością, porządkował alfabetycznie każdy przestawiony specyfik albo prostował go etykietą do zewnątrz. Pedantyzm sprowadzał go częstokroć do sytuacji, gdzie – mimo marnej motoryki – wspinał się na drabinę i, chwiejąc się u jej szczytu, sięgał długą ręką ku najwyżej położonym pudełkom.

Balansując na wąskim szczebelku, walczył z irytująco malutkim flakonikiem, który przekornie wymykał mu się z rąk. Marszcząc kasztanowe brwi, wyostrzył spojrzenie skierowane, w Bogu ducha winną, aspirynę. Wszystko byłoby dobrze, gdyby obok budynku nie przejechał transporter. Ciężki pojazd wstrząsnął całą dzielnicą, a także, na domiar złego, stalową drabinką.

– Ile mam ci powtarzać, że dla klientów i tak to nie ma znaczenia?! – krzyknął na szatyna Griffin, przyciskając na drabinkę do regału, aby mężczyzna nie spadł.

Alois nie odpowiedział, widząc jak walcowate naczynko balansuje na krawędzi półki. Ostatecznie nie uciekło również jego uwadze, jak owe spadało na spotkanie z biało-niebieską, wzorzystą glazurą. Nieuniknionym zdawało się jej rozbicie na malutkie kawałeczki i rozsypaniem zawartości na całej posadzce. Jednak swój straceńczy lot przerwała tuż nad ziemią, gdzie zawisła w bezruchu.

W towarzystwie subtelnej mgiełki wzniosła się w górę, tak szybko jak wcześniej spadała, i odłożyła na pierwotnie zajmowane miejsce. Tam materia w kolorze ochry również przekręciła pojemnik aspiryny w sposób, jaki sobie zażyczył Alois.

– Powinieneś być bardziej dyskretny... – powiedział cicho Alois, schodząc z drabiny, aby spiorunować przyjaciela wzrokiem.

– I życie sobie na siłę utrudniać? Wybacz, ale to twoja specjalność – skwitował żartobliwie mag, wzruszając ramionami.

– Tobie nie wolno ryzykować – dodał poważnie, poprawiając ubranie.

– Tobie też – odparł aptekarz z pogodnym, aczkolwiek karcącym spojrzeniem, wygładzając przy tym swój wąsik.

Alois, kiwając na to głową, w milczeniu przeszedł do dalszych czynności. Nie pojmował, jak Griffin mógł się tak narażać. Każdą osobę o niejednoznacznym statusie niemagicznym deportowano za granicę w trybie natychmiastowym. Tylko dzięki temu, że nie obnosił się ze swoim czarodziejskim pochodzeniem, ostał w ojczyźnie. W tych czasach jednak nietrudno było o kłopoty, jeśliby choć pojawiły się odpowiednie plotki.

W ciągu dnia jednak szybko zapomnieli o incydencie, wracając do swoich obowiązków. Griffin serdecznie przyjmował poszczególnych interesantów. Biedni korzystali z jego otwartości, prosząc go o diagnozy schorzeń, z którymi nie mieli się do kogo zwrócić. Wdzięczność i szacunek biły z ich zaszklonych oczu, czym brunet się nigdy nie chełpił. Alois podziwiał go, gdy natomiast gburowaci „bogacze" z wyższością dyktowali swoje recepty, a on nadal utrzymywał pogodę ducha.

Czasami zmieniał Griffina, ale nie czuł się wówczas zbyt pewnie. Kiedy jednak Helen, żona maga, proponowała zamianę, mobilizował swoją męską dumę, aby sprostać oczekiwaniom klientów i pracodawcy. Co prawda, nie urzekał wówczas rozmownością, ale przynajmniej wysłuchiwał, co inni mieli do powiedzenia.

Dzień mijał całkiem spokojnie. Kolejni chorzy zachodzili do lokalu wypełnionego lekarstwami na dębowych regałach oraz szklanych gablotach. Było ich więcej niż w czasie wojny, kiedy to mało mieszkańców Kariorum decydowało się na wyjście z domów, ale tym lepiej dla pensji.

– Riff troszczy się o ciebie? – spytał Alois Helen, kiedy to tuż przed zamknięciem postanowili uciąć sobie pogawędkę przy herbacie i jeszcze ciepłym, jabłkowym cieście.

– Oj, proszę nawet o tym nie wspominać! Biega za mną, jakbym była umierająca, wyręczając mnie we wszystkim – odparła, przewracając oczami. Na twarzy Aloisa pojawił się delikatny uśmiech.

– Uznaję to za odpowiedź twierdzącą... – dodał, na co ciężarna zachichotała, popijając herbatę.

– Oj, żeby pan wiedział. Potrzebne nam są wakacje! – przyznała kobieta, znowu sugerując mu wspólny wyjazd.

Alois słuchał planów odnośnie tygodniowego urlopu nad rzeką nieopodal granicy. Sąsiedztwo Ezdenów powinno negować takie wyjazdy, ale odkąd zawarte porozumienie weszło w życie, część ludzi pozwalała sobie na wyprawy do tego regionu.

Małżeństwo namawiało go po raz kolejny, a on, powoli dojrzewał do tego, aby przystać na ich propozycję.

***

Pomimo iż za oknem nie zapowiadało się prędko na brzask, Alois już nie czuł znużenia. Wybudzony wrzaskami matki prędko musiał zerwać się z łóżka, a potem wziąć lekarstwa, aby samemu jakoś funkcjonować. Wobec tego przyszykował się już do pracy, choć pora była jeszcze wczesna.

W ramach jakiegoś produktywnego spędzania czasu zabrał się do pracy nad nowym artykułem. Szukał w starych encyklopediach (jeszcze swojego ojca) słów, nad których znaczeniem mógłby rozmyślać. Na ogromnym biurku rozkładał mrowie książek święcie przekonany, że zaraz któraś może mu się przydać. W centralnym punkcie stołu leżały arkusze szarego papieru, na którym robił notatki, zanim ze szkieletem swojej pracy przenosił się na stanowisko z maszyną do pisania. Choć ta część pokoju pogrążona była w chaosie, reszta oddawała staranność i uporządkowanie swojego właściciela.

Nie miało to jednak znaczenia, gdy przy tym jednym meblu Alois mógł rozpiąć górną część koszuli, szarpać się za włosy albo przetrzeć zmęczoną twarz dłońmi. Albo pisać artykuł do osoby, która roczną relację między nimi kończyła lakonicznym komunikatem, że wychodzi za mąż. Lub też patrzeć na zdjęcia sprzed dwudziestu lat, kiedy to był małym chłopcem w otoczeniu uśmiechniętej rodziny. Albo odpisywać na listy od swojego brata, kiedy te jeszcze przychodziły. Alois, nie mogąc zebrać myśli nad obranym zagadnieniem, postanowił przeczytać jedyną korespondencję, która do niego przychodziła.

Alois nie był porywczy i rzadko dawał się ponieść emocjom. Rozstanie z Sophią jednak bardzo go ubodło. Nie starczyło mu odwagi wyrzucić jej w twarz tego, co myślał, więc napisał rozprawę o miłości, którą następnie umieścił w gazecie, aby dotarła do adresatki. Popyt na gazetę z filozoficznym artykułem okazał się na tyle duży, że Alois otrzymał własną stronę w tygodniku, a przede wszystkim pensję. Wysokie ceny leków oraz rachunków sprawiały jednak, że młodzieniec i jego matka nadal żyli bardzo skromnie pomimo dodatkowej gotówki. Za to dodatkowa praca pozwoliła pogodzić się Aloisowi z samotnością. Ważniejszym aspektem były jednak nieliczne listy zwrotne do autora, które jednak rzadko czytał. Ale z jedną nadawczynią – Margaret Weppler – utrzymywał stały kontakt, zawierając korespondencyjną przyjaźń.

Uśmiechał się do błyskotliwych uwag zapisanych na białej papeterii okrągłym pismem. Skłoniło go to ostatecznie do napisania odpowiedzi, którą formułował lekkim piórem. Przynajmniej do czasu, aż ktoś nie zaczął pukać, znowu budząc jego matkę.

Zbiegając z pierwszego piętra, prędko wyszedł naprzeciw nieproszonemu gościowi, aby ten nie zrobił większych szkód. Uderzywszy gołą stopą o stopień, z trudem powstrzymał się od krzyku. Powitał przybysza, daremnie powstrzymując się od grymasu.

Niska kobieta w łachmanach, strwożona jego wyrazem twarzy, pobladła. Alois ją znał, wobec czego nie mógł pozwolić jej odejść z pustymi rękoma. Szczerbata biedaczka dała się przekonać, dopiero gdy ten wyjaśnił powód swojego skrzywienia. Na więcej czasu nie starczyło, gdy w starym domu rozległ się kolejny wrzask rodzicielki mężczyzny.

– Zaraz wracam – odparł, prędko biegnąc do swojej matki.

Chwilę musiał się zmagać z jej szałem, w czasie którego nasłuchał się wielu obelg. Cały czas starał się ją uspokoić, to głaszcząc, to pojąc, a ostatecznie przykrywając do spania. Ignorował uwagi, że robi z domu burdel, choć to było fikcją. Nie mógł jednak powstrzymać samotnej łzy, która zakręciła mu się w oku, gdy rodzicielka nazwała go porażką. Wówczas w milczeniu pogasił światła i zostawił ją samą za zamkniętymi drzwiami.

Powoli idąc do gościa, poprawiał poplamioną w czasie czynności pielęgnacyjnych staruszki koszulę oraz wiązał luźne kraciaste spodnie, w których sypiał. Spojrzawszy na swoją mizerną twarz w lustrze, postanowił się ogolić, gdy już zostanie sam.

Pomimo iż staruszka z parteru nadal krzyczała wniebogłosy, usiadł koło bezdomnej. Wiedząc, co ją do niego sprowadziło o poranku, wskazał jej szafkę pod zlewem w kuchni. Nie miał siły podać jej pakunku.

– Jeśli to stanowi problem, pójdę... – powiedziała kobieta w średnim wieku o pucułowatej twarzy.

– Proszę zostać – westchnął Alois. – I tak się nie uspokoi. Możemy się przenieść na ganek...

– Nie trzeba – odparła szybko, zaczynając mówić o swoich ostatnich przeżyciach.

Zwiotczałe podgardle trzęsło się przy każdej wypowiedzi. Opowieść o zdobyczach z domu deportowanego małżeństwa magów władających metalem odbijała się w jej oczach światłem. Alois nie wiedział czy sentymentu, czy ekscytacji. Prezentowała mu połatane ubrania, strzępiące na brzegach. Chwaliła czystość wnętrz jego domu oraz porządku w kuchni, choć trochę im brakowało do perfekcji.

Była bardzo pogodną osobą. Kiedy przychodziła po rzeczy, z których ten nie robił użytku, nigdy nie skarżyła mu się jakoś szczególnie. Co najwyżej wyrażała swoją irytację na sytuację, w której się znalazła.

– Pani Deve, proszę powiedzieć mi jedną rzecz. Nigdy więcej o to nie spytam, ale proszę mi odpowiedzieć. Szczerze – poprosił zamyślony, sącząc herbatę zaparzoną przez żebraczkę. – Jak pani znalazła siłę, aby żyć, gdy eksportowano pani pracodawców za granicę?

Starsza kobieta na chwilę zawiesiła wzrok na filiżance, krążąc palcem brudnej dłoni po jej brzegu. Odgarniając splątane kudły z twarzy, wnikliwie spojrzała na młodzieńca.

– Dobrze mi się żyło u państwa Ulmów – zaczęła, odchylając się na oparcie krzesła. – Dobrze traktowali, płacili. Czułam się jak u siebie w domu. Tęskno mi za tym. Ale wie pan, to tylko jakiś czas. Etap. Teraz już się przyzwyczaiłam do tego i nie łudzę się, że zdąży w moim życiu zajść jeszcze jakaś zmiana. To mój ostatni etap – uśmiechnęła się. – Przynajmniej nie oddaję go ot tak. – Pstryknęła palcami.

Alois trawił przez chwilę słowa kobiety. Patrząc na słońce pnące się po nieboskłonie, był w stanie zgodzić się z nią. To od nas zależało różnicowanie poszczególnych elementów świata na stałe lub ulotne.

Po tych słowach i paru następnych pani Deve zabrała stare ubrania matki gospodarza, idąc żwawo do wyjścia. Alois odprowadził ją do drzwi. Już prawie się pożegnali, gdy dotarł do holu, jednak pani Dave zatrzymała się jeszcze, uniemożliwiając zamknięcie drzwi wejściowych. Teraz to Alois spojrzał na nią pytająco, oczekując słowa wyjaśnienia. Nie czekał długo.

– To pan jest siłaczem – powiedziała. – Gdybym tylko miała dzieci, chciałabym, aby to pan był moim synem – dodała, odsłaniając niepełne uzębienie w uśmiechu.

Młodzieńca ścisnęło w gardle na to wyznanie. Choć pisząc artykuły, nie miał problemu z doborem słów, Alois nie wiedział, co powiedzieć.

– Dziękuję... – wydusił wreszcie, odzyskując władzę nad skołowaciałym językiem. – Za to pani... Byłaby dobrą matką...

Bezdomna pogłaskała młodzieńca po ramieniu, gdy ten zaczął już sobie wyrzucać, że mógł ją urazić. Pani Deve kiwnęła mu głową na pożegnanie, po czym odeszła do furtki i na ulicę.

Pożegnawszy się w ten sposób z kobietą Odprowadziwszy kobietę wzrokiem, Alois oparł się o drzwi. Uśmiechnął się nieśmiało pod nosem, spoglądając na kolorowy witraż w drzwiach. Następnie poszedł do swojego pokoju, zapisał pospiesznie temat nowego eseju i zaczął przygotowywać się do wyjścia do apteki.

Continue Reading

You'll Also Like

3.4K 473 21
"Nocą, gdy strugi deszczu lały się z nieba gęstą kurtyną, a zaciągnięte czarnymi chmurami niebo przecinały świetliste błyskawice, przez leśną drogę m...
1.7K 421 30
Zielony Kot to powieść pełna dowcipu, doprawiona sporą dozą absurdu. Ciepła i przyjemna jak kakao w mroźny wieczór. Jeśli lubisz zwariowane historie...
40.7K 5K 33
Kiedy w Vernie zaczyna panować prawowita i umiłowana władczyni Calissandre, świat pławi się w prawości, a każdy rzezimieszek zostaje zamknięty w loch...
4.1K 738 50
[Komedia/Przygoda/Miłość] Chorobliwy Brak Chłopaka, a w skrócie CBC, to wirus dziesiątkujący nastolatki. Niestety osobniczki ze słabą odpornością bor...